Zespół Prokuratury Krajowej sprawdza, czy doszło do zanieczyszczenia dowodów zebranych na miejscu katastrofy smoleńskiej, a dziś rozsyłanych do badań w zagranicznych laboratoriach - podała w piątek "Gazeta Wyborcza". Byli i obecni pracownicy Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji mają być wzywani na przesłuchania.
"Gazeta Wyborcza" napisała w piątkowej publikacji, że w postępowaniu wszczętym po tekstach dziennika śledczy sprawdzają, czy doszło do zanieczyszczenia dowodów zebranych na miejscu katastrofy pod Smoleńskiem, a dziś rozsyłanych do badań w zagranicznych laboratoriach.
Według źródeł "GW" "w sprawie przesłuchano już co najmniej trzy osoby: Annę Tryndę, szefową Zakładu Chemii CLKP, Łukasza Matyjaska, biegłego badań chemicznych (był wzywany dwa razy), i Wojciecha Pawłowskiego, biegłego, który pracował w CLKP do 2018 r".
Przesłuchania ma prowadzić osobiście prokurator Krzysztof Szwarc, kierownik Zespołu nr 1 Prokuratury Krajowej, który został powołany w 2016 roku przez ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobrę do ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 roku. Zginęło w niej 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria, najwyżsi dowódcy wojska i ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski.
Z ustaleń "Gazety Wyborczej" wynika, że pytania mają dotyczyć wyników negatywnych ekspertyz CLKP z lat 2010-14 na obecność materiałów wybuchowych w prezydenckim tupolewie oraz tego, jak po zakończeniu prac za rządów PO-PSL przechowywane były dowody zebrane na miejscu katastrofy.
Pytania związane z dwiema publikacjami
Dziennik podał, że pytania zadawane osobom związanym z CLKP, mają związek z dwiema publikacjami "Wyborczej".
W połowie kwietnia napisaliśmy, że do laboratorium we Włoszech śledczy wysłali fotele zapasowe z prezydenckiego tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Te fotele zostały wyjęte z samolotu przed feralnym lotem. To właśnie na nich eksperci z Włoch mieli wykryć ślady materiałów wybuchowych.
"Wyborcza" przypomniała, że w ostatnich miesiącach prorządowe media informowały, że nowe badania w zagranicznych laboratoriach wykryły ślady materiałów wybuchowych na szczątkach rozbitego samolotu.
W kolejnej publikacji "GW" wskazywała, że fotele oraz wszystkie dowody z katastrofy smoleńskiej, jakie badało po tragedii CLKP, przez ponad dwa lata - od grudnia 2014 do wiosny 2017 r. - leżały w ogólnym magazynie dowodów wraz z materiałami wybuchowymi i narkotykami.
Dziennik pisał, że w jednym pomieszczeniu o powierzchni około 50 metrów kwadratowych po prawej stronie leżały "pudła smoleńskie", w środku stały nieprzykryte fotele, a na półkach po lewej znajdowały się dowody rzeczowe z innych spraw: próbki materiałów wybuchowych, narkotyki, substancje do produkcji narkotyków, alkohol, środki drażniące.
"Większość była zamknięta w torebkach lub kopertach papierowych. Dla par z materiałów wybuchowych to nie jest żadna bariera" - wyjaśniał "Wyborczej" Wojciech Pawłowski. Dodawał, że gdy przenoszono "pudła smoleńskie" do magazynu ogólnego, ostrzegał, że może dojść do kontaminacji (zanieczyszczenia) i utraty wartości dowodowej.
Przesłuchania
Według "GW" Anna Trynda pytana była przez śledczych, czy to ona wydała polecenie przeniesienia dowodów smoleńskich do magazynu ogólnego i czy były one zabezpieczone przed kontaminacją.
Wojciech Pawłowski, jak napisała "Wyborcza", potwierdził, że był przesłuchiwany we wtorek, ale nie może podać szczegółów ze względu na tajemnicę śledztwa.
"Mogę powiedzieć, że potwierdziłem, iż rozmawiałem z "Gazetą Wyborczą" i podtrzymuję to, co powiedziałem w tekście" – powiedział "GW" ekspert.
Źródło: Gazeta Wyborcza