|

Szczyt erotyzmu to mrówki pod spódnicą? Już nie. Jak napisać erotyk i nie umrzeć ze wstydu

Pornografia, erotyka, romans. Niemal każdy z nas czytał, mało kto się do tego przyzna
Pornografia, erotyka, romans. Niemal każdy z nas czytał, mało kto się do tego przyzna
Źródło: Shutterstock

Pornografia, erotyka, romans. Niemal każdy z nas czytał, mało kto się do tego przyzna. Nie ma dziś bardziej popularnych książek niż te bardzo dosłownie opisujące relacje damsko-męskie. Ale dlaczego autorzy piszący o seksie robią to tak fatalnie? I dlaczego większość z was napisałaby książkę o "tych sprawach" lepiej, ale ze wstydu nigdy tego nie zrobi?

Artykuł dostępny w subskrypcji

Na początek zróbmy to sami.

Wybierz bohaterów i okoliczności.

Ona: skromna nauczycielka, cicha bibliotekarka, przemiła pielęgniarka, ambitna dziennikarka, oczytana studentka, dzielna sekretarka.

On: bogaty biznesmen, śniady książę, zapracowany ordynator, charyzmatyczny wykładowca, arabski szejk.

Jej: źródło rozkoszy, gniazdko, pulsujące łono, wilgotna przystań, tam na dole.

Jego: napięta męskość, żądło rozkoszy, wściekłe ostrze, wspaniały poruszyciel.

Gdzie: na piaszczystej plaży, na klifie, na łóżku wodnym, w prywatnym samolocie, na dachu.

Co: ciała wstrząsane spazmami, wygięte w łuk, chrapliwe jęki, poruszające się biodra.

Jak: powoli, namiętnie, pospiesznie, bez końca.

Nie, nie wymyśliłam tego sama. Wszystko zaczerpnęłam z klasyki literatury obyczajowej. Ku inspiracji.

Czy to się może udać w prawdziwym życiu?

Seks przy świetle księżyca na odludnej plaży oczywiście brzmi romantycznie i potrafi być przyjemny, ale nie zawsze kończy się jak w powieściach. Pogadajcie z kobietami, które od ziarenek piasku nabawiły się w najlepszym wypadku nieprzyjemnych otarć, w gorszym – jakiejś infekcji. Zresztą spróbujcie się wcześniej przejść po tej plaży w szpilkach. Istnieje obawa, że odechce się wam seksu. Oj, przepraszam, "namiętnego połączenia ciał".

Poza tym, na szczęście, życie jest znacznie mniej stereotypowe. A do tego od lat 90. zwykle ubrana w różowo-fioletowe okładki harlekinów literatura romantyczna zdążyła się już zmienić i nabrać bardziej erotycznego, a nawet pornograficznego charakteru.

Jak to się stało? Zanim naprawdę zachce wam się napisać romans, oczywiście, poczytajcie. I żebyście nie myśleli, że będzie tak łatwo jak na początku naszej wspólnej czytelniczej zabawy. Bo co innego pisać o seksie, żeby nas czytano, a co innego, żeby nie wyśmiewano.

Mary była zachwycona

Najpierw przenieśmy się na moment za ocean. Do Winnipeg w Kanadzie. To tu w 1949 roku powstało Harlequin Enterprises Ltd. Wydawnictwo na początku drukowało hity, jak kryminały Agathy Christie. Co zdecydowało o tym, że dziś znamy je z literatury romantyczno-erotycznej? Najpewniej przełomowym momentem było wydanie historycznej i romantycznej zarazem powieści “Beyond the Blue Mountains” Jean Plaidy. Autorka ma na swoim koncie ponad sto podobnych tytułów, ale w Polsce dostępne są dziś właściwie tylko po angielsku, wyjątkiem są książki Plaidy o Katarzynie Aragońskiej. W Kanadzie osiągnęła spory sukces. Założycielska legenda mówi, że z 30 tysięcy nakładu tej książki zwrócono – tak jak dziś oddaje się niesprzedane gazety – jedynie 48 egzemplarzy. Kilka lat później, w 1953 roku, do czytelników i czytelniczek trafił pierwszy medyczny romans wydawnictwa Harlequin – gorące uczucia ze szpitalnym parawanem w tle okazały się kolejnym hitem wydawnictwa. A potem już poszło!

Mary, żona dyrektora wydawnictwa Richarda Bonnycastle'a, przez lata dbała jednak o to, by publikowane przez nich historie nie były nazbyt nieprzyzwoite. Zadziałało.

Filie Harlequina, które wydawały tłumaczenia ich książek, zaczęły powstawać w całej Europie. Na nasz rynek wydawnictwo Harlequin Enterprises Limited weszło w październiku 1991 roku i zaczęło wydawać powieści po polsku. Łatwo i szybko rozpaliło głowy czytelniczek oraz czytelników. W ciągu czterech pierwszych lat sprzedano około 500 tytułów i prawie 50 milionów egzemplarzy. To dopiero było romantyczno-erotyczne eldorado. Dla porównania w 2016 roku wszystkich książek w Polsce kupiliśmy około 98 milionów, a w tym czasie wydano około 35 tysięcy tytułów.

Polski grunt był podatny. "Podczas gdy na początku lat dziewięćdziesiątych polscy mężczyźni łapczywie rzucili się na 'świerszczyki' i kasety wideo, polskie kobiety zakosztowały w harlequinach" – pisze o tym czasie Ewa Stusińska w opublikowanej właśnie książce "Miła robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity". I dodaje: "Kobietom zaś pozwolono do oporu zaczytywać się literaturą erotyczną, delektować każdym detalem stroju barczystego kochanka albo w fantazji przenosić do ogrodów miłości...".

"Miła robótka" książka Ewy Stusińskiej
"Miła robótka" książka Ewy Stusińskiej

Gdy Stusińska wspomina o świerszczykach, pisze o kolorowych magazynach z nagimi ciałami, które można było kupić w każdym kiosku. Kasety wideo zaś, najpierw sprzedawane z łóżek polowych na jarmarku Europa i innych bazarkach w całej Polsce, wkrótce dostępne były w każdej wypożyczalni VHS. Najczęściej ich właściciele prezentowali okładki w segregatorach ze zdjęciami ukrytymi pod ladą. 

Shazza rozebrała się dla Playboya i… podpisała kontrakt płytowy (2000r.)
Shazza rozebrała się dla Playboya i… podpisała kontrakt płytowy (2000r.)
Źródło: Grzegorz Kajdanowicz | Archiwum Faktów TVN

Gdy jego usta rozdzielają wargi...

Literatura erotyczna, która ukazywała się w Polsce na początku lat 90., nie była zbyt dosłowna. Mary Bonnycastle z pewnością by się podobały te pierwsze wybory Polek i Polaków. Dopiero zmierzaliśmy w kierunku literackiej pornografii, za którą już bez wątpienia można uznać wiele dostępnych dziś romansów. W księgarniach znajdziemy je zwykle na półce z napisem "literatura obyczajowa", bo nie wszędzie bez pruderii wydziela się dla nich półkę "literatura erotyczna".

Kiedy harlekiny święciły pierwsze tryumfy nad Wisłą, najważniejsze były spojrzenia i głos, koniecznie przyprawiający o ciarki na całym ciele, ale gorąca atmosfera często w zasadzie kończyła się wraz z zatrzaśnięciem drzwi sypialni. Detale zostawiano wyobraźni czytelniczek. Te zaś mogły odczuwać podniecenie, ale w taki całkiem bezpieczny sposób. Ekscytowały się przez chwilę, ale szybko mogły się rozgrzeszyć – wszak to nie one wikłały się w romanse. Chciały je przeżywać, ale z daleka, z zagłębienia kanapy, w cudzym, na dodatek tylko książkowym, życiu.

Te czytelnicze podniety i ucieczki opisała amerykańska literaturoznawczyni i profesorka gender studies Ann Barr Snitow w tekście "Romans masowy. Pornografia dla kobiet jest inna". Jej artykuł ukazał się po raz pierwszy w "Radical History Review" wiosną 1979 roku, a w 2005 jego tłumaczenie opublikowała "Krytyka Polityczna".

Snitow na poparcie tezy, że czytelniczki lubią być przekonane o tym, iż same nie są "tego rodzaju" dziewczynami, obszernie cytuje harlekiny. Na przykład: "Jego usta rozdzieliły jej wargi z rozgniatającą niecierpliwością i na kilka bajecznych chwil dała się ponieść swoim własnym lubieżnym instynktom".

To tylko te kilka chwil, drobne odstępstwo od bycia porządną. Nic więcej, pamiętajcie, jeśli chcecie pisać harlekiny! Ich bohaterki przeżywają przygody miłosne, ale w gruncie rzeczy są "porządne" i tylko na moment dają się ponieść uczuciu.

Doskonale oddaje to inny przywołany przez Snitow fragment: "nigdy nie myślała, że jest zdolna do rozwiązłości, ale w ramionach Carla wydawała się pozbawiona wszelkich zahamowań".

Mary Bonnycastle najpewniej nie byłaby już zachwycona. Z czasem książki, a właściwie ich bohaterowie oraz bohaterki mieli tych zahamowań coraz mniej. Powstawały całe bardziej pikantne serie harlekinów i coraz mniej zostawiano wyobraźni.

Chcecie iść tą drogą? Zapraszamy.

Z czasem autorzy coraz mniej pozostawiali wyobraźni czytelniczek
Z czasem autorzy coraz mniej pozostawiali wyobraźni czytelniczek
Źródło: Shutterstock

Drodzy inteligenci, powiedzcie, jakie macie zastrzeżenia?

"Początkowa ogromna popularność tych książek świadczyła o tym, że polscy czytelnicy byli bardzo ciekawi treści otwarcie seksualnych, które dzięki literackiemu medium nie budziły takich kontrowersji jak magazyny czy filmy. Do dziś zresztą kryteria tolerancji wobec literatury erotycznej pozostają znacznie bardziej liberalne" – przekonuje Stusińska.

Powiedzmy sobie jasno: mniej wstydliwe było czytanie i wyobrażanie sobie scen łóżkowych niż oglądanie nagich ciał na fotografiach.

Rewolucja  w seksie Polaków
Rewolucja w seksie Polaków
Źródło: TVN24/fot. sxc.hu

W latach 90. harlekiny przekładali dla Polek wybitni tłumacze, tacy jak założyciel Res Publiki Nowej prof. Marcin Król (podobno po medialnej krytyce harlekinów ze strony środowiska intelektualistów miał rzucić: "Powiedzcie, do czego macie zastrzeżenia, żebym umiał się poprawić, kiedy to tłumaczę") czy Piotr Amsterdamski, który zasłynął przekładami tekstów Hawkinga i Alberta Einsteina. Ten drugi występował pod pseudonimem Pamela Haska, a za tłumaczenie romansów miał zabrać się po narodzeniu dziecka, by podreperować domowy budżet.

Nina Kowalewska-Motlik, dyrektorka generalna wydawnictwa Harlequin w Polsce, po ponad 20 latach wspominała w rozmowie z "Wysokimi Obcasami" te czasy: - Liczyłam się z tym, że ktoś może odrzucać ten gatunek, ale postanowiłam, że nikt nie będzie mógł powiedzieć, że to źle przetłumaczona szmira.

Ich lekturę, zapraszając w świat romansu, reklamował m.in. Dariusz Kordek, popularny wówczas telewizyjny aktor. I ośmielał. Z czytaniem harlekinów w latach 90. nie trzeba się było kryć. A pochłoniętym lekturą czytelniczkom zdarzało się przegapić przystanek w czasie podróży tramwajem. Na meblościankach robiły wystawki z książeczek w miękkich, bliźniaczych okładkach. Bez obciachu.

Dziś znacznie częściej pastwimy się nad czytelniczkami "romansideł". Zwłaszcza, że media społecznościowe dają nam wiele okazji, by gorąco dyskutować o książkach. Tam wspaniale można się snobować "lepszymi" lekturami, krytykując nie tylko te książki, których "nigdy byśmy nie przeczytali", ale również ich czytelników. Czy to właściwe? Nie bardzo.

Do naszej literaturoznawczyni Sitnow po jednym z wykładów, w czasie których żarliwie krytykowała harlekiny, miał podejść słuchacz i zapytać: "Czy czytelnik harlekinów mógłby poczuć się tym wykładem urażony?". Snitow zaniepokoiło to pytanie, bo nie krytyka czytelników była jej celem. Później, w tekście odnoszącym się do tego spotkania, podkreślała: "Opisując wrażliwość typową dla romansów w rodzaju harlekinów, nie zakładam, że opisuję wrażliwość ich czytelników. Jeśli chodzi o kulturę popularną, to nie jesteśmy tym, co jemy".

Wszystko jest spektaklem

A trzeba przyznać, że w przypadku harlekinów nie o jakość literacką chodzi. Ale jeśli chcecie pisać rozpalające głowy opowieści, musicie rozumieć i szanować ich czytelników. Gotowi na konkrety?

Snitow podaje prosty przepis na historię: "Powieści te nie mają fabuły w tradycyjnym rozumieniu. Całe napięcie i wszystkie problemy rodzą się z faktu, że świat harlekinów zamieszkują dwa gatunki niezdolne do porozumiewania się ze sobą: kobiety i mężczyźni". I dodaje: "Kiedy bohaterka czeka na kolejny ruch bohatera, jej czas powieściowy jest wypełniony turystyką i opisami obiektów konsumpcji: mebli, ubrań oraz wykwintnego jedzenia".

Wątek podróżowania w zasadzie został tylko wyjęty z typu romantycznych powieści szpitalnych. We wszystkich innych harlekinach ważne jest, żeby było egzotycznie. Daleko. Jak najdalej. No a co najmniej "gdzieś indziej". A co w tym wszystkim robi mężczyzna? Oczywiście wytrąca kobietę z jej codziennych planów i zajęć. "Nie pozwala o sobie zapomnieć", nieważne, jak jest daleko.

Mężczyźni nie wiedzą w jaki sposób mają myśleć o sobie
Materiał archiwalny (2018) "Mężczyźni nie wiedzą, w jaki sposób mają myśleć o sobie"

Trzeba wszak pamiętać, że ta turystyka nie jest największą przyjemnością naszych bohaterek. Podobnie jak znakomite dania podawane na romantycznych kolacjach (przecież nie da się ich jeść z tych całych nerwów!). Tą przyjemnością ma być właśnie mężczyzna.

Co będziemy z nim robić? Damy się oczywiście wodzić na pokuszenie. A w jego towarzystwie nawet przyziemne czynności nabiorą erotycznego kontekstu. Gdy będziemy odstawiać kubek na najwyższą półkę w kuchni, odsłonią się nasze kolana. Gdy opadnie nam ramiączko bluzki, może ukaże się jakiś pieprzyk. Spektakl będzie trwał cały czas. "Nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz widziana, a bycie widzianą jest cenną okazją" – podsumowuje Snitow.

Fred Kerner, dyrektor wydawnictwa Harlequin, zebrał rady dla osób, które chciałyby napisać dobrą powieść w jego popisowym gatunku. W "The Writer" opisuje formułę romansu tak: "Fantazja musi mieć moc podobną do tej, której doświadczył każdy z nas w dzieciństwie, kiedy pierwszy raz słuchał bajek". Możemy się nimi cieszyć, choć wiemy, że to samo nigdy nas nie spotka. W zasadzie to nawet dzięki temu oddychamy z pewną ulgą, ciesząc się niebezpiecznymi namiętnościami cudzego życia.

Jak odróżnić erotykę od pornografii?

W debacie na temat książek, które wrzucamy dziś do wielkiego worka z tak zwanymi harlekinami, tak naprawdę pojawiają się różne rodzaje powieści o charakterze romantyczno-erotycznym-pornograficznym. I w zasadzie dla wszystkich nich mamy rynek. Czy opis aktu seksualnego jest jeszcze erotyką, czy już pornografią? To zależy.

"Granice między tym, co romansowe, erotyczne i pornograficzne to linie kreślone zarówno przez zmieniające się normy kulturowe, jak i przez samą formę i treść utworu. Ponieważ normy społeczne dotyczące płci, pożądania i fantazji seksualnych są co jakiś czas ustalane na nowo, erotyka regularnie powraca w powieściowych romansach" – przekonuje kulturoznawczyni Katherine E. Morrissey cytowana przez Stusińską.

Przesuwanie się tych granic dobrze widać w bardziej współczesnych tytułach. Za matkę tej rewolucji – i wzór dla tysięcy idących za nią autorek i autorów – uznać należy E.L. James, której trylogia "50 twarzy Greya" o nieśmiałej Anastazji i przystojnym miliarderze Christianie Greyu sprzedała się w 125 milionach egzemplarzy (pierwsze polskie wydanie ukazało się w 2012 roku).

Już nie trzeba sobie wyobrażać, dajmy na to, seksu oralnego. James go po prostu opisuje. Bez grama dwuznaczności. To już oczywista pornografia.

Tak chcielibyście pisać? Musicie być świadomi, że to skutek zachodzących zmian społecznych. Socjolog dr Adam Buczkowski z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie zauważa, że w tego typu literaturze widać już, że kobiety nie są tak mocno ograniczone religijnością (w pierwszych harlequinach może i pocałunki są gorące, ale spełnienie następuje dopiero po ślubie), za to coraz częściej podążają za indywidualnymi pragnieniami i fantazjami. W tych książkach widzimy już, że małżeństwo przestaje być celem powieściowych bohaterek, a "miłość nie jest tu uzasadnieniem podejmowania współżycia seksualnego, jego przyczyną jest silnie odczuwane pożądanie cielesne, nie pojawiają się również wyrzuty sumienia związane z tego typu relacją".

Co stoi za sukcesem "50 twarzy Greya"
Materiał archiwalny (2015). Co stoi za sukcesem "50 twarzy Greya"
Źródło: TVN 24 | TVN 24

Oczywiście Anastazja z "50 twarzy Graya" wciąż się zawstydza i przygryza wargę, gdy jest skrępowana (bo społeczeństwo pewnie tego oczekuje od kobiet), ale nie przeszkadza jej to w nawiązaniu relacji sado-maso. A Buczkowski zauważa, że choć to, co bohaterowie będą robić w łóżku, nadal częściej zależy od mężczyzny, to kobiety coraz częściej wychodzą z inicjatywą.

Jeśli chcecie pisać romanse w nowym stylu, będziecie musieli to uwzględnić. Świat się zmienia.

Lepiej robić czy pisać?

Popularnego autora kryminałów Remigiusza Mroza, któremu zdarza się pisać więcej niż książkę rocznie, co w środowisku literackim uważane jest ze ewenement, zapytano niedawno w jednym z wywiadów, czy mógłby napisać powieść erotyczną w stylu "50 twarzy Greya". Odpowiedział dyplomatycznie: - Istnieją rzeczy, które lepiej robić niż o nich pisać.

Inni autorzy zdają się nie podzielać tego poglądu. Tuż po światowym sukcesie "50 twarzy Greya" polscy wydawcy zaczęli szukać naszych odpowiedniczek E. L. James. Wśród nich znalazły się między innymi uczestniczka programów typu reality show Patrycja Strzałkowska oraz była Miss Polonia Ilona Felicjańska. Książek, gdzie seks był ważniejszy niż fabuła, przybywało w zawrotnym tempie.

Wróbel: To kicz. Harlequin to przy tym epos
Marzena Wróbel o "50 twarzach Greya": To kicz. Harlequin to przy tym epos
Źródło: tvn24

Zajrzyjmy do lubimyczytac.pl, serwisu, który śledzi ofertę czytelniczą i gusta literackie Polaków. "Na półce" z książkami z kategorii literatura erotyczna w 2017 roku było 285 tytułów, w 2019 – 529, a na początku roku 2021 już 852.

Na tej półce – jak zauważa socjolog Buczkowski – znajdziemy, co prawda, na przykład "Pamiętniki Fanny Hill" Johna Clelanda czy "Lolitę" Vladimira Nabokova, ale zdecydowana większość to książki powstałe w ciągu ostatnich kilku lat. Obok siebie stoją tu co odważniejsze harlekiny, ale i to, co z nich wyrosło: "Ostra gra", "Wbrew zasadom", "Gorący rytm", "Rozkosze nocy", "Wezwij mnie", "Wszystkie odcienie pożądania", "Nieczysta", "Spełnij mnie", "Przystań posłuszeństwa", "Na każde jego żądanie", "Wyznania uległej".

Gorąco? Takie było z pewnością założenie autorów. Jeśli chcecie zmierzyć się z tą branżą – ostrzegam – będziecie musieli wykazać się nie lada kreatywnością. Już na poziomie tytułu.

Szczyt erotyzmu? Mrówki pod spódnicą

Nie możecie jednak pójść za daleko. Proponuję trening – czy wypowiecie pełnym głosem tytuł swojego dzieła, pytając o nie księgarza? "Ma pan może 'Gorący rytm'"? – pewnie przejdzie. Ale już: "Czy dostanę 'Gorący seks'"?... niekoniecznie.

Zwłaszcza, że wielu Polaków wyspecjalizowało się w unikaniu słowa na "s". To unikanie w kwestiach erotycznych zaczyna się u nas w domach, gdy część rodziców wpada w panikę, że dziecko może zobaczyć ich nagie ciała i taka wychowawcza polityka starannie kontynuowana jest szkole. Słowo "seks" wielu uczniom i nauczycielom nie przechodzi przez usta nawet w liceach i technikach, gdzie uczą się już osoby pełnoletnie. Próbują je jakoś subtelnie pominąć. Młodsze nastolatki śmieją się na dźwięk słowa "stosunek", gdy mówimy o liczbach – na matematyce, czy "rekcji" czasownika na niemieckim. Szczytem erotyzmu w szkole bywają mrówki pod spódnicą Telimeny.

Polski spór o edukację seksualną przeniósł się do PE
Polski spór o edukację seksualną przeniósł się do PE
Źródło: Fakty TVN

Kamil Kromski, twórca "Językowych rozważań młodego polonisty", tak opisał jedną ze swoich lekcji o "W malinowym chruśniaku" Bolesława Leśmiana.

Kromski: - A co oni robią wśród tych malin?

CISZA.

Kromski: - Halo, co się tam dzieje w tym chruśniaku malinowym?

CISZA.

Kromski: - Naprawdę? Nikt? Nic? Spójrzcie do tekstu. Co się tam dzieje?

Uczennica: - No, wie pan… (wymowne spojrzenie).

Kromski: - No właśnie nie wiem. Chciałbym, abyście wy powiedzieli.

Uczennica: - Fiku-miku.

- Obowiązuje, jak widać, zasada: o seksie albo wulgarnie, albo w sposób zawoalowany, albo wcale – podsumowuje nauczyciel.

Ale zawoalowane sposoby potrafią pójść naprawdę daleko. Mam też znajomą, której nauczycielka na narządy płciowe mówiła "kiełbaska" i "słoninka". I to nie jest wymyślona historia.

Julia, studentka Politechniki Warszawskiej, opowiada: - Nasza nauczycielka naprawdę gimnastykowała się, by nie powiedzieć zakazanego słowa.

Jakiego? – "Seks", oczywiście – śmieje się Julia. I dodaje: – Jak ktoś na lekcji wprost powiedział, z czym mu się kojarzy dana metafora w wierszu, mówiła, że "to tak nieładnie" i że o takich sprawach nie mówi się wprost, trzeba naokoło. Autor wiersza nie pisał o piersiach, tylko o "kobiecych walorach", a i to najlepiej wypowiedziane szeptem. Bardziej to było niekomfortowe dla niej niż dla nas. To był taki dziwny czas, gdy wielu z nas mogło już głosować, pić alkohol, ale o seksie można było z nami tylko rozmawiać jak z małymi dziećmi, a najlepiej wcale – wspomina licealne czasy. I zaraz dodaje: - Ja się nie dziwię, że "365 dni" Blanki Lipińskiej zrobiło taką furorę. Ona pisze o seksie wprost.

Od razu przypomina mi się, jak w czasie wywiadu z Lipińską, który w listopadzie 2018 roku przeprowadzałam z autorką w hali Koszyki, podeszła do nas młoda dziewczyna, na oko w wieku Julii. Dziękowała autorce za inspiracje. Podobno dzięki jej erotycznej powieści sięgnęła po książki seksuologa Lwa-Starowicza. I znajomi mówili jej, że "czyta ciekawe książki". Blanka była zachwycona.

Ale do niej, pozwolicie, jeszcze wrócimy. Za moment. Na razie podsumujmy to, co wynosimy ze szkoły.

- Cała nadzieja w tym, że cenzura szkolna zadziała jak rajski zakaz. I że młodzi na własną rękę będą szukać erotyki w literaturze. A książki nie zawiodą, bo opowieści o erotyce czy seksie jest więcej niż form pożądania – komentuje prof. Przemysław Czapliński.

Zauważa, że w Polsce odnotowujemy dramatyczny spadek czytelnictwa tuż po szkole i po zakończeniu studiów. Dotyczy to literatury wszelkiej – i tej, która się seksem nie zajmuje, i takiej, która mogłaby nauczyć nas mówić o nim w sposób bardziej otwarty. W ten sposób omawiany "Malinowy chruśniak" może być dla wielu ostatnim zetknięciem się z erotyką w literaturze.

Efekty szkolnego czytelnictwa są takie, że w Polsce czytać nie lubimy. Po choć jedną książkę w 2019 roku sięgnęło zaledwie 39 proc. Polaków. Strach pomyśleć, jak mogłyby wyglądać te liczby, gdybyśmy wyciągnęli z nich tych, którzy czytają te erotyczne i pornograficzne romanse, którymi łatwo pogardzamy.

Przyszli z internetu

Jeśli chcecie pisać dla tych, którzy jeszcze czytają – wzniecać uczucia, rozpalać wyobraźnię – dobrze zacząć od treningu w internecie. Tam już czekają na was odbiorcy, na których możecie przetestować swoje literackie możliwości. - Wielu autorów tego typu literatury nie jest profesjonalnymi pisarzami – mówi dr Zofia Zasacka z Biblioteki Narodowej. - Zajęli się tym hobbystycznie, poniekąd przez przypadek. Na przykład na Wattpadzie, gdzie ludzie publikują swoje teksty, szuflada erotycznej literatury jest obszerna. Ci, którzy zyskują tam coraz większą popularność, często wychodzą ze swoją twórczością poza internet - podkreśla.

Ci autorzy wywodzą się z pisarstwa internetowo-blogowego, gdzie mniej się cenzurujemy. Występują pod pseudonimami. - W ich twórczości nie chodzi o prawdę psychologiczną, poruszanie tematów społecznych, tylko właśnie o tę erotyczną grę z czytelnikami, których próbujemy zainteresować naszą historią – mówi dr Zasacka. I dodaje: - Czytelnikami takich książek też są później te osoby, które już korzystają z tekstów pornograficznych w internecie. Książka jest tylko przedłużeniem tego uniwersum.

Dr Zasacka zauważa, że popularne powieści jak "50 twarzy Graya" czy nawet "365 dni" Blanki Lipińskiej to tak naprawdę odprysk klasycznego romansu, który znamy na przykład z harlekinów. Niby bohaterowie uprawiają ostry seks, ale tak naprawdę chodzi o te helikoptery, jachty, piękną scenerię, przystojnego i bogatego kochanka. - To ten cudowny miraż, który daje eskapistyczny romans, ubarwiony podnieceniem, napięciem, suspensem, tym, czego brakuje w szarej rzeczywistości – ocenia.

Blanka Lipińska: nie wstydzę się, że jestem próżna
Blanka Lipińska: nie wstydzę się, że jestem próżna
Źródło: tvn24

Bo przywoływana już Blanka Lipińska to w końcu polska odpowiedniczka E. L. James. Tylko bardziej, mocniej i śmielej – nie tylko na kartach powieści. A Lipińska to pisarka, która najlepiej spełnia się w roli celebrytki, pozując w drogich kreacjach na czerwonym dywanie – świetnie odnalazła się w świecie plotkarskich mediów. James ma co prawda miliony fanek na całym świecie, ale jej życie – poza tym, że dostanie – jest raczej mało "seksowne".

Co innego próbuje udowodnić Lipińska, której wydane w 2018 roku "365 dni" w ciągu pierwszych kilku tygodni kupiło ponad 100 tysięcy osób. Jej trzecią powieść, "Kolejne 365 dni", tylko w pierwszym dniu przedsprzedaży zamówiło 12 tysięcy osób. Pod koniec listopada agencja Nielsen Book Research szacowała, że trzy książki Lipińskiej sprzedały się w Polsce w ponad 660 tysiącach egzemplarzy – większe nakłady mają tylko wspominany tu mimochodem autor kryminałów Remigiusz Mróz i – ale to od niedawna, bo dostała Nobla – Olga Tokarczuk.

Poczytność książek Olgi Tokarczuk mocno wzrosła
Źródło: TVN24

Nawet po tych sukcesach Lipińska mówiła mi: - Jestem autorką, nie pisarką. Pisarzem to był Żeromski. Ja jestem wesołą grafomanką.

Literatura pornograficzna od Blanki Lipińskiej, choć co jakiś czas okupuje listy bestsellerów, raczej nie zbawi polskiego czytelnictwa. - Przeglądałam wybory czytelnicze z kilku ostatnich lat i poza Blanką Lipińską i E.L James nie ma tam innych autorów zdobywających szersze grono czytelników – mówi dr Zasacka.

Wybory czytelnicze Polaków
Wybory czytelnicze Polaków
Źródło: Biblioteka Narodowa

Nadal chcecie podjąć wyzwanie?

Zdarzyło się w pandemii

Konkurencja może być spora. Branża wydawnicza jest już gotowa na serie premier erotycznych. Natalia Szostak z "Książek. Magazynu do Czytania" zastanawiała się niedawno, co powstanie, gdy skrzyżujemy "50 twarzy Greya" z opowieścią o społecznej izolacji. I wyłapała czytelnicze perełki, które pewnie już czekają tylko na polskie tłumaczenie: "Covid-69: An Erotic Coronavirus Quarantine Story" J Andrews, "Sex During the Coronavirus Pandemic" (z hasłem na okładce: "Mogli zamknąć jej kraj, ale nie jej serca") i "The Physical Manifestation of Washing My Hands Gets Me Off" (to miał być "gorący lesbijski romans"). Nie, nie wymyśliła tych tytułów, przeglądała zachodnie oferty wydawnicze.

Zwiastun filmu "365 dni"
Źródło: Next Film

Nasze zmysły w tych trudnych miesiącach mają też rozpalać ekranizacje. "365 dni" Lipińskiej, choć nie mają walorów fabularnych, bez wyrzutów sumienia można było oglądać na Netflixie. Takie porno w domowym prime timie. Bo "w pandemii wszyscy to robili" - słyszę od znajomych. Oglądali, oczywiście, że oglądali.

I może nie wszyscy, ale z pewnością wielu, bo rok temu o tej porze film bił rekordy popularności nie tylko w Polsce, ale i na świecie.

Co czeka nas teraz? Autorki romansów z pewnością marzą, by podzielić los nie tylko Blanki Lipińskiej, ale i Julii Quinn. Choć nazwisko tej drugiej autorki pewnie jeszcze nic wam nie mówi, to chyba wystarczy, że napiszę, iż jej powieściowy cykl o Bridgertonach zainspirował platformę Netflix do stworzenia serialu. Wystarczyło ubrać klasycznego harlequina w odpowiednie kostiumy i hit murowany. Hit, przy którym łatwo zapomnieć o wstydzie, bo przecież my tu tylko oglądamy popularny serial (najpopularniejszy w historii platformy!). A przy okazji dostajemy sporo seksu i nagości.

A na rynku czytelniczym możemy obserwować dwie strategie. Wydawnictwo Zysk i S-ka przygotowało pierwszy tom w serialowej oprawie. Takiej, co to bez wstydu można zabrać ją do tramwaju. Nawet jeśli tytuł "Mój książę" w zasadzie nie zostawia złudzeń, o czym to będzie. Z kolei posiadające prawa do kontynuacji cyklu wydawnictwo Amber wznowiło je w harlekinowej estetyce.

Zobaczymy wkrótce, kto lepiej czuje czytelnika.

Okładki książek o Bridgertonach
Okładki książek o Bridgertonach

Pewnym jest, że jeśli kiedyś będziecie chcieli wejść do tej branży, nie będzie tak łatwo. Nie wystarczy już połączyć przy szpitalnym łóżku losów dobrotliwej pielęgniarki z zapracowanym ordynatorem. Ich ciała będziecie musieli za to połączyć bardzo dosłownie i barwnie.

Tylko – jeśli na koniec chodzi wam o literacki kunszt, a nie zarobione na bestsellerze pieniądze – weźcie sobie do serca słowa Marka Bieńczyka: "Umiejętność napisania najmocniejszej choćby sceny seksualnej, nawet w wysokiej literaturze, jest oznaką sprawności zawodowej, podobnie jak dla malarzy ćwiczeniem warsztatowym jest malowanie martwej natury".

Proponuję zacząć trening jak najszybciej. Lipińska, co prawda, twierdzi, że napisała "365 dni" w trzy miesiące, ale powiedzmy sobie uczciwie: to widać.

Czytaj także: