|

Pierwsza gwiazda polskiego tenisa. Gestapowcom oświadczyła, że z Polski nie wyjedzie

"Dżed" albo "DżaDża", tak ją nazywano w szerokim świecie, gdzie błyszczała jej gwiazda. Jadwiga Jędrzejowska - tego poza jej rodakami wymówić nie potrafił nikt.

Artykuł dostępny w subskrypcji

To ona, na długo przed Agnieszką Radwańską, rozsławiała Polskę tenisowymi sukcesami. To jej gra, dekady przed Igą Świątek, zachwycała media i fanów, w tym koronowane głowy.

Córka robotnika z Krakowa, której stać nie było na sportowy strój, dostała się na szczyt. Na salony. W tamtych czasach, kiedy kariera w wykonaniu kobiety wciąż nie wszystkim mieściła się w głowie.

Jadwiga Jędrzejowska w roku 1937
Jadwiga Jędrzejowska w roku 1937
Źródło: Horace Abrahams/Keystone/Getty Images

Tajemniczy "Mister G"

Riwiera Francuska, końcówka lat 20-tych, początek 30-tych XX wieku

Raj dla artystów, wszystkich niespokojnych duchów. Bujne życie towarzyskie. Pogoda, owoce morza, szampan. Panie w kapeluszach cloche, dopasowanych do najmodniejszych, krótkich fryzur. Cekiny, hafty, frędzle, kryształki. Panowie w kolorowych, trzyczęściowych garniturach lub spodniach Oxford Bags. Jazz i coraz popularniejszy swing.

Ściągają tu sławy - by tworzyć, bawić się i garściami czerpać z życia, na balach, ulicach, na plażach. Scott i Zelda Fitzgeraldowie, Pablo Picasso, Jean Cocteau, Francis Picabia, Igor Strawinski - nikogo nie brakuje.

Przepych. Bajka.

W Polsce jesienią i zimą trenować nie ma gdzie, o krytych kortach można tylko pomarzyć. Związek tenisowy wysyła zatem Jędrzejowską tam, gdzie pogoda grać pozwala przez 12 miesięcy. Trafia na Riwierę.

Czasami odbija piłkę z tajemniczym starszym panem, pasjonatem tego sportu, któremu daje fory. Mówią o nim "Mister G". Mało kto wie, że to Jego Wysokość Gustaw V z dynastii Bernadotte, król Szwecji, do roku 1905 także następca tronu Norwegii, małżonek Wiktorii, księżniczki badeńskiej. W tenisa nauczył się grać podczas pobytu w Wielkiej Brytanii w roku 1878. Kochał go miłością czystą, na Riwierze bardzo chętnie rywalizował z ówczesnymi gwiazdami, w tym z Suzanne Lenglen i Jędrzejowską właśnie, w ulubionego miksta.

Kiedy nadejdzie koszmar wojny, "Mister G" o "Dżed" nie zapomni.

Natychmiast wrócić do hotelu i nakryć się kołdrą

Wimbledon, 3 lipca roku 1937

Stremowana Jędrzejowska wychodzi na kort główny All England Lawn Tennis and Croquet Club, w wielkim finale Wimbledonu mierzyć się będzie z Brytyjką Dorothy Round. Pierwsza edycja imprezy odbyła się w roku 1877, historię czuć tu zatem na każdym kroku. A to paraliżuje, nie ma co ukrywać.

Stłoczeni na trybunach kibice rzecz jasna trzymają stronę swojej zawodniczki, co sprawy nie ułatwia. Sprawiedliwość oddać im jednak trzeba, bo kunszt Polki też potrafią docenić, oklaskują jej popisowe forhendy, którymi rywalkę nęka raz za razem.

Zwycięstwo, ten sukces największy z wielkich, o którym tak marzyła, Jędrzejowska ma w zasięgu wzroku. W trzecim, decydującym secie prowadzi już 4:1. Jest tak blisko, by wznieść puchar.

Nic z tego, nie wiedzieć czemu, zaczyna popełniać błąd za błędem. Przegrywa 2:6, 6:2, 5:7.

Jadwiga Jędrzejowska po przegranym finale Wimbledonu gratuluje Dorothy Round
Jadwiga Jędrzejowska po przegranym finale Wimbledonu gratuluje Dorothy Round
Źródło: Fox Photos/Hulton Archive/Getty Images

Uśmiechając się, gratuluje mistrzyni i idzie do szatni. Tam siada na ławce i zalewa się łzami. Długo nie może się uspokoić. Po latach wspomni ten moment jako walkę dwóch głosów w jej głowie. "Jeden kazał natychmiast wrócić do hotelu i nakryć się kołdrą. Drugi przeciwko temu protestował. To właśnie był głos wicemistrzyni świata. Muszę teraz pokazać się w loży dla zawodników, trzeba dowieść, że Polka potrafi z godnością znieść gorycz porażki. Naprzód, głowa do góry" - zanotowała we wspomnieniach.

Wielkiego Szlema w singlu nie zdobyła nigdy, choć szanse nadleciały jeszcze dwie - w tym samym roku grała w finale US Open, a dwa lata później w finale French Open. Raz triumfowała za to w grze podwójnej, w sezonie 1939 w Paryżu, w parze z Francuzką Simonne Mathieu.

3,5 funta nagrody. "Pieniądze to jeszcze nie wszystko w życiu"

Za drugie miejsce na wimbledońskiej trawie nagrodą był dla Polki bon towarowy o wartości 3,5 funta.

- Nie miała pensji ani nagród - opowiadał w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" wielki dziennikarz Bohdan Tomaszewski, przed wojną znający Jędrzejowską tenisista. - Od radcy Aleksandra Olchowicza, kapitana w Polskim Związku Tenisowym, dostawała nieformalne stypendium. Dyskretnie dawał jej też pieniądze producent rakiet, grała białym slazengerem. A od żony kortowego pani Szerszeniowej miała darmowe obiady na Legii.

Jej materialną sytuację zmienić mogła jedna decyzja - przejście na zawodowstwo. Szefowie rozgrywek nazywanych "Cyrkiem Tildena" z miejsca dawali jej 25 tysięcy dolarów rocznie plus 10 procent ze sprzedaży biletów.

Propozycji nie przyjęła.

"Pieniądze to jeszcze nie wszystko w życiu. Będę miała zamkniętą drogę do amatorskich turniejów. Zapomnę, jaką rozkoszą dla sportowca jest walka o zwycięstwo. Stanę się niewolnicą kortów - manekinem tenisowym. A może w przyszłości wygram turniej w Wimbledonie? Przecież to więcej warte niż wszystkie pieniądze. (...). I jeśli podpiszę kontrakt, to na wiele, wiele lat muszę się pożegnać ze swoim rodzinnym krajem..." - pisała potem.

Inne czasy.

Chaplin przeprasza, zachował się jak gówniarz

Stany Zjednoczone, jesień 1937 roku

Godzi się za to na tournee po USA. Płynie tam luksusowym transatlantykiem Queen Mary, w podróży trenuje, bo na pokładzie kortu oczywiście nie brakuje.

To wtedy w finale US Open przegrywa z Anitą Lizaną z Chile 4:6, 2:6, a kolejne turnieje, po urazie palca u nogi, ogląda z trybun.

"W czasie jednej z takich wypraw na korty w mojej loży usiadł szpakowaty pan, który bardzo mi się przyglądał. Akurat na placu walczyli dwaj znani tenisiści - Cramm i Mako. - Ależ ci chłopcy fuszerują - odezwał się mężczyzna. I kontynuował swe mądrości" - wspominała.

Nie wytrzymuje, zarzuca nieznajomemu, że ten nie ma pojęcia o tenisie. Do słownej utarczki wtrąca się towarzyszący Polce opiekun. - To Charlie Chaplin - przedstawia jej mężczyznę.

Jędrzejowska blednie i się czerwieni, czerwieni się i blednie, najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jak mogła nie poznać aktora, którego podziwia?

Sytuację ratuje Chaplin. "Spostrzegł moje zażenowanie, podszedł z czarującym uśmiechem. Przedstawił się i zaczął mówić: Bardzo panią przepraszam, zachowałem się jak smarkacz, lecz przyznam się szczerze, że była to gra. Chciałem panią poznać i szukałem pretekstu. Po prostu zacząłem ganić grę Cramma i Mako, bo wiedziałem, że nie mam racji, i że pani zacznie protestować... No i nawiąże się pomiędzy nami rozmowa" - pisała we wspomnieniach.

Da ktoś wiarę, że ci dwoje kontakty utrzymują potem aż do jego śmierci? Że zostaną przyjaciółmi?

"Dżed" uwierzyć w to długo nie mogła. W życiu nie pomyślałaby o tym, oglądając filmy Chaplina jeszcze w Krakowie, kiedy daleka Ameryka wydawała się być nieosiągalną.

Z rakietą zamiast lalki pod poduszką

Kraków, rok 1912, lata 20-te

Jej rodzinny dom sąsiadował z kortami AZS. Urodziła się w nim 15 października 1912 roku. Odbijanie piłki słyszała od zawsze, od rana do nocy. I wcale jej to nie przeszkadzało. Też tak chciała. Dla niej od początku było jasne, co chce w życiu robić. Nie przejmowała się trudnościami. Sport jest od tego, żeby je zwalczać.

Jadwiga Jędrzejowska w akcji
Jadwiga Jędrzejowska w akcji
Źródło: Austrian Archives/Imagno/Getty Images

Kiedy skończyła 10 lat, pracujący w zakładach oczyszczania miasta ojciec wystrugał dla niej z drewna rakietę. To był najszczęśliwszy dzień w życiu. Przed spaniem kładła ją pod poduszkę, jak inne dziewczynki lalkę lub misia.

Dzieciaki z sąsiedztwa, nawet chłopcy, nie chcieli z nią grać. Bo była za dobra, bo za mocno uderzała. W klubie, do którego ją przyjęto, szybko spotkał ją towarzyski bojkot. Te wszystkie eleganckie panie patrzyły na nią pogardliwie. Granie z robotniczą córką byłoby dla nich ujmą, jeszcze tego brakowało.

Grała więc z mężczyznami, co szybko zaprocentowało, tym tłumaczyła potem ten potężny forhend, którym zachwycał się świat. Kiedy dyrektor wyrzucił ją ze szkoły, tłumacząc, że regulamin zabrania uczniom przynależności do klubów sportowych, więc on sportowców tolerować u siebie nie będzie, napisała list do ministerstwa oświaty. I dyrektor tolerować ją musiał.

Pamiętała, jak wpadła do domu z nagrodą za pierwsze mistrzostwo Polski, w grze podwójnej - złotym zegarkiem - a od rodziców usłyszała, żeby zajęła się czym poważnym, czymś przyszłościowym. A dla niej liczył się tylko tenis. Nie interesowała ją żadna inna dyscyplina - nie umiała pływać, nie umiała jeździć na rowerze. Tenis, tenis, tenis.

"Gdy tak rozmyślałam o mej przyszłości, zjawił się w Krakowie jeden z warszawskich działaczy. (...) Zaproponował, abym przeniosła się do Warszawy i została zawodniczką Legii. Klub ten posiadał własne korty, przejawiał dużo ruchliwości i inicjatywy, organizując wiele spotkań międzynarodowych. Legii zależało bardzo, abym grywała w jej barwach. Obiecano mi mieszkanie oraz posadę (...). Wyjaśniono, że mam otrzymać pracę w przedstawicielstwie firmy Dunlop. Podczas zimy praca w biurze - ale w sezonie mogę do woli grywać w tenisa, pod warunkiem jednak używania tylko rakiet Dunlopa" - pisała po latach.

W stolicy jej kariera ruszyła na dobre.

"Kusego" katują tygodniami. Nikogo nie wydaje

Warszawa, wiosna 1939 roku i lata okupacji

Siedzą na trawie, łapią promienie słońca - Jędrzejowska, Janusz Kusociński, jacyś znajomi. Wesoło jest i radośnie, tym bardziej że "Kusy" przyniósł butelkę wina. Proponuje toast za olimpijskie złoto, które za rok zamierza zdobyć na igrzyskach w Helsinkach. Jedno w dorobku już ma, w biegu na 10 000 m. Tym razem chce je zgarnąć w maratonie.

Medalu nie będzie. Igrzysk też. Wybucha wojna.

26 marca 1940 roku w bramie domu przy Noakowskiego 16 "Kusy" zostaje aresztowany. Działa w konspiracji, jest członkiem Organizacji Wojskowej "Wilki". Na Jasnej, śródmiejskiej ulicy do niedawna tętniącej życiem, prowadził słynną restaurację Pod Kogutem, zwaną też Gospodą Sportowców. Jędrzejowska jest tam kelnerką.

Dzień po "Kusym" aresztowani zostają wszyscy pracownicy. Trafiają na Szucha. Do siedziby Gestapo. Do piekła.

W czasie okupacji aleja Szucha znalazła się w centrum tzw. dzielnicy policyjnej, tylko dla Niemców, a jej nazwę zmieniono na Strasse der Polizei. Do potężnego, wiejącego grozą gmaszyska przywożono więźniów z Pawiaka, innych więzień dystryktu warszawskiego oraz osoby dopiero co aresztowane.

By wymusić zeznania, poddawano ich wymyślnym, sadystycznym torturom, niekiedy na oczach bliskich. Jęki i krzyki katowanych zagłuszane były przez nastawione na maksymalną głośność radio. Trafić tam mógł każdy, bito nawet kobiety w ciąży.

Przetrwały wydrapane w ścianach napisy, w tym ten z celi numer 6, często przytaczany w historycznych opracowaniach:

Łatwo jest mówić o Polsce Trudniej dla niej pracować Jeszcze trudniej umrzeć A najtrudniej cierpieć

Miejsce kaźni, okrucieństwa i cierpienia rozmiarów niewyobrażalnych.

W roku 1940 trafia tam Jędrzejowska, nieprzytomna ze strachu. Zatrzymani Pod Kogutem zostają pobici i zwolnieni. Kusociński nie, on katowany jest tygodniami. Nie wydaje nikogo. 21 czerwca 1940 ginie w masowej egzekucji w Palmirach.

"Nie mogłam zdezerterować z ojczyzny"

Jędrzejowska tego samego roku znowu ma kontakt z Gestapo. Dostaje wezwanie. W to, co słyszy, trudno jej uwierzyć.

- Pani musi pojechać do Szwecji, bo tak życzy sobie król Gustaw V. Właśnie otrzymaliśmy pismo od króla, które przyszło z Berlina, aby panią odszukać i wyekspediować do Sztokholmu - mówi gestapowiec.

Okres panowania Gustawa V przypadł na obie wojny światowe. Mimo sympatii proniemieckich król starał się utrzymywać neutralność kraju. U nazistowskich władz interweniował w sprawie lepszego traktowania więzionych tenisistów Jeana Borotry i Gottfrieda von Cramma. I - jak się okazuje - wypuszczenia z okupowanej Polski jego znajomej z Riwiery.

"Dżed" odmawia. Nie, dziękuje bardzo, nigdzie nie pojedzie. Gestapowiec nie wie, co powiedzieć, jak zareagować. Czy ta kobieta postradała zmysły? Proponuje, by wyjechała zatem do Rzeszy. I grała tam, bo tutaj jest to niemożliwe. - Szkoda, by taki talent się marnował - argumentuje.

Jędrzejowska odpowiada, że grać już nie musi, bo karierę zakończyła, co prawdą nie jest.

"Było mi niezmiernie miło, że mój partner z Riwiery Mister G pamiętał o mnie i chciał mi przyjść z pomocą. Jednak nie mogłam zdezerterować z ojczyzny i opuścić mych najbliższych" - tłumaczyła.

Zatrudnia się w innej restauracji, ale szybko z tej pracy rezygnuje. Tam też przebywają głównie Niemcy. - Obsługiwanie ich było zbyt żenujące - wyjaśnia. Pracuje w fabryce butów. Z tenisem w czasie wojny nie ma nic wspólnego.

Po spędzonym w stolicy powstaniu ucieka przed wywózką do Pruszkowa w okolice Żyrardowa. Po powrocie do Warszawy w gruzach spalonej na Powiślu kamienicy, w której mieszkała, odnajduje srebrne trofeum zdobyte w Wimbledonie.

Złota bransoleta wysadzana szmaragdami

Katowice, lata powojenne

W 1946 roku Jędrzejowska wyszła za inżyniera Alfreda Galerta. Przenieśli się do Katowic, gdzie on został dyrektorem państwowych zakładów obuwniczych. Dzieci nie mieli.

Przed wojną ważyła 75 kg, po jej zakończeniu nieco ponad 50. Była wycieńczona, a i tak jak najszybciej chciała wrócić na kort.

W Polsce królowała aż do połowy lat 60-tych, ogrywając zawodniczki młodsze o połowę. W sumie zgarnęła 93 tytuły mistrzyni kraju: 22 w singlu, 17 w deblu, 26 w mikście i 28 w międzynarodowej wersji imprezy. Pierwsze złoto wywalczyła w sezonie 1927, ostatnie - w 1966.

Poziomu światowego już nie osiągnęła, o triumfie w ukochanym Wimbledonie musiała zatem zapomnieć. Na jednym z turniejów spotkała króla Gustawa - to wtedy pogroził jej palcem.

Nałogowo paliła, nocami grywała w karty. Trenowała tenisistów w klubie Baildon. W latach 70-tych ta wielka mistrzyni dorabiała do emerytury na pół etatu w klubowej recepcji.

Zmarła 28 lutego 1980 roku, pochowana została na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Po jej śmierci w klubowym sejfie wśród innej biżuterii odkryto złotą bransoletę wysadzaną pięcioma szmaragdami. Prezent od "Mistera G".

W listopadzie 2013 katowickie korty imienia Jadwigi Jędrzejowskiej przy ulicy Astrów zrównano z ziemią.

Wszystkie wypowiedzi Jadwigi Jędrzejowskiej pochodzą z jej autobiografii "Urodziłam się na korcie". Cytat z Bohdana Tomaszewskiego pochodzi z wywiadu zamieszczonego w "Gazecie Wyborczej" 4 stycznia 2013 roku.

Czytaj także: