Gabinet prezydenta Krakowa od blisko 22 lat wypełnia dym cygar, stanowiąc smutny symbol krakowskiego smogu. A jednak to Jacek Majchrowski jako pierwszy w Polsce w dużej mierze przewietrzył swoje miasto. Teraz przewietrzony zostanie magistrat. Jak ocenić długą prezydenturę byłego SLD-owskiego działacza w mieście papieża?
- Będziemy mówić o nim jak o wielkich prezydentach: Leo i Dietlu - uważa Ewa Całus, pełnomocniczka Majchrowskiego ds. edukacji.
- Jego wady za 50 lat zblakną - komentuje Konrad Myślik, publicysta, autor, popularyzator dziejów Krakowa.
- Jest człowiekiem niezwykle kompetentnym, wyrozumiałym, ciepłym - mówi dyrektor magistratu Marta Nowak.
- Roztrzaskał swój pomnik wznoszony rękami jego akolitów - drwi radny Łukasz Maślona.
- Nie będzie już takiego prezydenta - przewiduje Marta Witkowicz, dyrektorka wydziału skarbu w krakowskim magistracie.
- I dobrze - słyszymy od przeciwników Jacka Majchrowskiego.
- To, jak się zmienił Kraków, jest sukcesem prezydenta Majchrowskiego - ocenia Lesław Fijał, były skarbnik miasta.
- Te zmiany w mieście zachodziły, zwłaszcza w drugim okresie długiej prezydentury, pomimo Jacka Majchrowskiego - ripostuje Małgorzata Tomczak, redaktor naczelna miesięcznika "Architektura & Biznes".
Zatrzymał protesty, ruszył groby
Podczas studiów, w 1965 roku, Jacek Majchrowski wstąpił do PZPR.
"Dlaczego? Zawsze miałem lewicowe odchylenie. Wrażliwości społecznej nauczyła mnie babcia, jeszcze w Sosnowcu" - tłumaczył w wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" w 2002 roku. Rzucił legitymacją po wprowadzeniu stanu wojennego. A studentom kazał uczyć się historii z zakazanego w PRL podręcznika.
W latach 90. wykładał prawo i pisał książki. Wracał często do "Przygód dobrego wojaka Szwejka". Powiększał swoją kolekcję odznak i medali, wyszukując je między innymi na giełdzie przy Hali Targowej. Pasjonowało go międzywojnie.
W III RP zatęsknił za polityką - choć będzie później wielokrotnie powtarzać, że politykiem nie jest. Wstąpił do SLD, a w lutym 1996 roku koalicja lewicy i ludowców zaproponowała mu stanowisko wojewody krakowskiego. Był to czas, gdy działacze Sojuszu byli wyklinani. "SLD-KGB" - krzyczano na publicznych uroczystościach.
Majchrowski przyjął propozycję. Już wtedy ujawniła się jedna z jego najważniejszych politycznych cech: umiejętność rozmowy z każdym. Szybko okazał się znośny nawet dla wrogich postkomunistom działaczy Solidarności. - Huta, redukcje zatrudnienia. Przychodziłem z tym do wojewody. Z początku bez wiary, że SLD-owski urzędnik coś zrobi, ale zmieniłem zdanie. Rozmawiał ze mną jak ze swoim. Robił, co mógł - mówił na początku XXI wieku związany z Solidarnością Stefan Jurczak, który w czasie urzędowania Majchrowskiego był wicemarszałkiem Senatu.
- Wszystkich pracowników darzył szacunkiem. Pamiętam jeszcze z czasów, kiedy był wojewodą, jak wielkie wrażenie zrobiło to, że gdy po raz pierwszy pojawił się w urzędzie, przywitał się z wszystkimi; portierami, kierowcą, panią sprzątającą - wspomina w rozmowie z tvn24.pl Marta Witkowicz, dziś dyrektor wydziału skarbu w Urzędzie Miasta Krakowa (UMK), pracująca wówczas w urzędzie rejonowym.
Jacka Majchrowskiego akceptowała zarówno lewica, jak i obóz Solidarności. Starsi mieszkańcy Krakowa wciąż pamiętają, jak to właśnie on, "komuch" - jak nazywali go przeciwnicy, doprowadził do ekshumacji i przeniesienia spod Barbakanu szczątków 19 żołnierzy Armii Czerwonej, które spoczęły później na cmentarzu Rakowickim. - Wszyscy bali się tę sprawę rozgrzebać, nawet politycy solidarnościowi. A profesor w swoim stylu zaprosił ambasadora Rosji i powoli, ugniatając go, doprowadził do przeniesienia tych grobów - wspomina Bogusław Kośmider (PO), zastępca prezydenta Majchrowskiego, a w latach 90. radny i działacz Unii Wolności.
Wojewoda Majchrowski odchodzi i wraca
Wojewodą był nieco ponad rok. Wybory parlamentarne wygrała AWS, powołano nowy rząd i wojewodów wymieniono.
"Mam przesyt wszelakiej działalności urzędniczej. Chciałbym się raczej skupić na napisaniu dwóch książek" - deklarował w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Ale do aktywności publicznej go ciągnęło. W 1999 roku wystartował w wyborach na rektora UJ. Przegrał. Rok później był wśród założycieli Krakowskiej Szkoły Wyższej im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego, która szybko stała się jedną z największych niepublicznych uczelni w Polsce i zapewniła Majchrowskiemu finansową niezależność.
W 2002 roku wystartował w wyborach na prezydenta Krakowa. W pierwszych wyborach, w których prezydenci miast wybierani byli bezpośrednio. Wspomina, że namawiało go "grono znajomych", w tym "kupcy, rzemieślnicy, przedsiębiorcy". - To nie byli politycy Sojuszu - zaznacza.
W sztabach wyborczych do ostatniej chwili myślano, że historia potoczy się inaczej. Liderem po drugiej turze był Józef Lassota, ważna postać krakowskiej Solidarności, prezydent Krakowa w latach 1992-1998.
Ale ku zaskoczeniu wszystkich, także siebie samego - wygrał Jacek Majchrowski. Różnicą 1421 głosów.
- Wynik Jacka Majchrowskiego z pierwszej tury był słaby. Przeciwko sobie miał czterech kandydatów obozu postsolidarnościowego. Wydawało się oczywiste, że któryś z nich zostanie prezydentem. Układ się jednak rozpadł, a Lassota w kampanii z dobrotliwego ojca miasta zamienił się w bojownika z komuną. Majchrowski tymczasem poszedł w stronę centrum, dogadał się ze środowiskiem kombatantów. Nie był awangardą postępu i lewicowości, tylko konserwatywnym "krakoskim" profesorem - tłumaczy dr hab. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Po wygranych wyborach Jacek Majchrowski zawiesił swoje członkostwo w SLD.
Był 19 listopada 2002 roku.
Krajobraz przed "Majchrem"
Bezrobocie w Polsce sięgało 20 procent. Krakowski dworzec autobusowy był obskurną, pełną kałuż dziurawą patelnią na miejscu dzisiejszego placu przed Galerią Krakowską. Na Rynku Głównym wprawdzie samochody już nie jeździły, ale za to Mały Rynek i plac Szczepański były mało przyjemnymi parkingami. Dominującym tramwajem było słynne "akwarium", czyli Konstal 105N, a autobusem - śmierdzący przegubowy ikarus. Nie było centrum kongresowego, hali widowiskowo-sportowej, oczyszczalni ścieków, spalarni śmieci, Cricoteki, kładki Bernatka, mostu Wandy, tunelu tramwajowego w centrum ani linii na Mały Płaszów, Ruczaj i Górkę Narodową.
Kraków miał najwyższe zadłużenie wśród miast wojewódzkich, wynoszące na początku 2003 roku nawet 59 procent rocznych dochodów miasta. Realna była obawa wprowadzenia zarządu komisarycznego, bo miasto nie mogło zadłużyć się bardziej niż do 60 procent.
Całą sieć ścieżek rowerowych, które ciągnęły się na długości 28 kilometrów, można było przejechać w jedno popołudnie. Sam prezydent dwóch kółek nigdy zresztą przesadnie nie polubił - u progu prezydentury jeździł oplem omegą, którego zamienił później na słynnego lexusa. Już dwa lata po objęciu urzędu przyłapano go, jak z pokrytej pośniegowym błotem ulicy Sławkowskiej do magistratu wiózł go szofer. To osiem minut spaceru przez Rynek.
W 2002 roku razem z Majchrowskim wybory wygrali Paweł Adamowicz w Gdańsku, Marian Jurczyk w Szczecinie, Jerzy Kropiwnicki w Łodzi, Ryszard Grobelny w Poznaniu, Rafał Dutkiewicz we Wrocławiu, Piotr Uszok w Katowicach, Lech Kaczyński w Warszawie, Ryszard Tur w Białymstoku, Andrzej Pruszkowski w Lublinie, Tadeusz Ferenc w Rzeszowie i Wojciech Szczurek w Gdyni. Do 2024 roku z Majchrowskim dotrwa tylko Szczurek, który odda władzę, nie wchodząc do drugiej tury w ostatnich wyborach.
Jak to się pochodzącemu z Sosnowca działaczowi PZPR i SLD udało w mieście Jana Pawła II?
Od rosyjskiego ambasadora do arcybiskupa
Prawie wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że Majchrowski umie rozmawiać z każdym i ma wyjątkowy stosunek do ludzi. Zarówno do zaufanych współpracowników, jak i do politycznych oponentów. Jako pracodawca jest łagodny i pomocny, jako polityczny gracz - opanowany i cierpliwy. Kompromisowy, co w zależności od sytuacji będzie odbierane albo jako zaleta, albo jako wada.
Z początku nikt jednak nie wiedział, czego spodziewać się po nowym włodarzu.
- Obawiałem się. Pamiętam, jak prezydent wychodził po ślubowaniu z sali obrad Rady Miasta. Pogratulowałem mu, a on powiedział mi: "świetnie, że się spotkaliśmy, bo chciałem panu zaproponować, żeby pan dalej był skarbnikiem" - opowiada nam Lesław Fijał, wieloletni skarbnik miasta.
- Wszyscy baliśmy się Andrzeja Gołasia [poprzednik Majchrowskiego - red.] i tak samo obawialiśmy się, jakim szefem będzie profesor Majchrowski. Okazało się, że niepotrzebnie. Jest człowiekiem do rany przyłóż. Nie krzyczy na urzędników, co zdarzało się poprzednim prezydentom - mówi nam Marta Nowak, dyrektorka magistratu, pracująca w urzędzie od 1980 roku.
- Potrafił rozmawiać nawet z jakimś nawiedzonym LPR-owcem, przy którym Konfederacja jest opcją umiarkowaną. Tak długo, jak ktoś nie przekroczył granicy, którą były ataki personalne. Mieliśmy w klubie PO radną, która mówiła, że Majchrowski jest komuchem. Z nią prezydent nie rozmawiał - przyznaje Bogusław Kośmider.
Swoich rozmówców, pielgrzymujących do gabinetu na pierwszym piętrze Pałacu Wielopolskich, spowijał całunem dymu z cygara, które stało się jego atrybutem. Dwukrotnie został za palenie w gabinecie ukarany mandatem przez straż miejską. Woń tytoniu unosi się zresztą w korytarzu prezydenckim do dziś.
Pierwsze obietnice
W swojej pierwszej kampanii Majchrowski zapowiadał, że "unormuje sprawę reklam", które "szpecą najpiękniejsze kamienice", zarzucając Lassocie, że jemu to się nie udało - symbolem nieładu była wielka reklama kawy na Sukiennicach. Tę obietnicę spełni, ale dopiero w 2010 roku. Późno, bo osiem lat po objęciu władzy. Wcześnie, bo i tak będzie to jedna z pierwszych uchwał o parku kulturowym w Polsce.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że w ciągu następnych kadencji będzie musiał bronić krakowian przed drenującym płuca z powietrza smogiem. Jeszcze w kampanii bagatelizował sprawę, mówiąc, że powietrze "już nie jest najgorsze". Mieszkańcy będą później opowiadać sobie ponury żart:
- Panie prezydencie, co pan powie mieszkańcom, którzy w Krakowie oddychają zatrutym powietrzem? - Żeby się nie zaciągali - odpowiada prezydent z cygarem w ustach.
Zapowiadał też, że tramwaje kursować będą nawet "co cztery-siedem minut". Uczył się rządzenia, chodził na kompromisy, ale potrafił też wbrew otoczeniu postawić na swoim. Muzeum pod płytą Rynku Głównego przeforsował po długich bojach z wojewódzkim konserwatorem zabytków i opozycją, która wieściła podziemną galerię handlową.
W 2006 roku Majchrowskiemu wytykano niezrealizowaną obietnicę budowy centrum kongresowego, muzeum sztuki współczesnej i hali widowiskowo-sportowej. Częstotliwość kursowania tramwajów nawet się nie zbliżyła do mitycznych "czterech-siedmiu minut". Miał być stadion - nie było. Miał być remont kluczowego ronda Mogilskiego - była batalia sądowa z tureckim wykonawcą.
Inwestycje - tłumaczył Majchrowski - blokował potężny dług miasta. Prezydent zapewniał, że nie zatrzymuje go lenistwo, twierdząc, że pracuje nawet po 13 godzin dziennie. Przełomów ta praca nie przynosiła.
Jan Rokita wytknął, że Kraków "potrzebuje rottweilera, a rządzi nim miś koala". Majchrowski odgryzł mu się, że "rottweiler to pies, który musi chodzić w kagańcu i na smyczy".
Prezydent ponad podziałami
A na smyczy profesor chodzić nie chciał. Od samego początku do samego końca zachował całkowitą apartyjność. Od SLD łagodnie się zdystansował, do Platformy podchodził z rezerwą, do PiS-u - ze spokojem.
W niechęci do partyjnego życia był konsekwentny do bólu, co przejawiało się także w tym, że niechętnie ruszał się poza Kraków.
Na pytanie, czy nie przydałoby się jednak czasem pojechać do Warszawy, żeby coś dla miasta załatwić, odpowiada, że pozyskiwanie pieniędzy nie polega na jeżdżeniu do stolicy. A poza tym "czasami Warszawa przyjeżdża do Krakowa".
Po czym dodaje: "W sprawie wschodniej i północnej obwodnicy akurat jeździłem na rozmowy z ministrem Cezarym Grabarczykiem, sam i z różnymi przedstawicielami organizacji pozarządowych i było to troszeczkę grochem o ścianę. Był taki okres, kiedy obojętne, o co się chciało prosić, to pieniądze szły na Trójmiasto, na Warszawę, trochę na Łódź, bo stamtąd był pan minister, i na Dolny Śląsk. Reszta była generalnie pomijana".
O elastyczności Majchrowskiego wiele mówi też relacja z Kościołem. Bo profesor z jednej strony, jeszcze jako wojewoda, doprowadził do usunięcia pomnika i prochów żołnierzy Armii Czerwonej spod Barbakanu, a z drugiej poszedł na wojnę z kościelną Komisją Majątkową, która miała moc odbierania działek miastom i przekazywania ich podmiotom kościelnym w ramach rekompensaty za mienie utracone w czasach PRL. Majchrowski przyczynił się do zakończenia jej działalności.
- Stawiał na pierwszym miejscu interes miasta. Nieważne, czy w rozmowach z rosyjskim ambasadorem, czy z kardynałem Dziwiszem - mówi Myślik.
"Nie mam wątpliwości, że Komisja Majątkowa była niezgodna z prawem (...). Był to sąd kapturowy. Jeden z przykładów: byliśmy dogadani z pewnym zakonem, że przekażemy im działkę, a nagle przyszło pismo, że dostanie ją inny zakon (...). Kościół katolicki traktowany jest przez władzę na zupełnie innych zasadach. Jest poza prawem" - mówił w 2017 r. w rozmowie z Onetem Majchrowski.
Zatem potrafił rozmawiać z Kościołem, potrafił z kustoszami dziedzictwa Związku Radzieckiego, potrafił z różnymi opcjami politycznymi. A z kim nie potrafił?
- Z biznesem - odpowiada bez wahania Tomasz Brzostowski, niedawny wiceprezes jednej z największych japońskich korporacji, wiceprezydent ds. inwestycji w "gabinecie cieni" aktualnego kandydata na prezydenta Krakowa Łukasza Gibały. - W mej ocenie prezydent Majchrowski nie rozumiał otoczenia biznesowego w Krakowie, jego dynamiki, szans i zagrożeń, a jego zaangażowanie ograniczało się do pozorowanych spotkań czy też kilkuminutowych oświadczeń, czytanych z kartki po polsku na konferencjach często sponsorowanych przez Urząd Miasta, których potencjału miasto nie potrafiło należycie wykorzystać. Nie umiał rozmawiać w kuluarach, budować relacji z przedstawicielami firm (polskich, jak i zagranicznych) tworzących w Krakowie dobre, innowacyjne miejsca pracy. To są realne straty dla miasta - uważa Brzostowski.
I podaje przykład: - Przylatuje do Polski prezes dużej korporacji wraz z całym zarządem. Ma w planach otwarcie globalnego centrum usług i utworzenie kilkuset dobrych miejsc pracy i na liście miast do odwiedzenia Kraków (jako miasto pierwszego wyboru) i Gdańsk. W Krakowie czuje się zignorowany. Jak petenta przyjmują go urzędnicy średniego szczebla. Zniesmaczony leci do Gdańska, gdzie jak partnera witają go prezydent oraz wiceprezydent - i roztaczają wizję współpracy. Centrum powstało w Gdańsku, wynikiem tej wizyty!
Ale jednak to w Krakowie w rozsianych po całym mieście szklanych biurowcach pracuje w szeroko rozumianych usługach dla biznesu około 100 tysięcy osób. Stolica Małopolski nie jest bynajmniej biznesową pustynią. Zdaniem Brzostowskiego raczej pomimo działań magistratu niż dzięki jego staraniom. - Kilka firm rozpoczęło tę kulę śniegową jeszcze w końcówce lat 90. PricewaterhouseCoopers, IBM, Capgemini. Przyszły kolejne firmy. I ta kulka przy współpracy biznesu z uczelniami wyższymi oraz z organizacjami takimi jak ASPIRE czy ABSL, wobec wyżu demograficznego wkraczającego wtedy na rynek pracy, się dotoczyła do tych 100 tysięcy - analizuje Brzostowski. - Niestety takie podejście (nieprzeszkadzania) już nie wystarczy i najbliższe lata zdecydują, czy Kraków będzie podążać ścieżką rozwoju w stronę centrum innowacji czy też stagnacji - podsumowuje.
Słabość oponentów siłą profesora
A jak układał się z radnymi? - Lekceważył ich, co według mojego mniemania o demokracji nie powinno mieć miejsca. Prezydent nie wskazał następcy, ale krytykował tych, którzy podjęli się trudu przejęcia po nim pracy. Wciąż ma świadomość, jak się zdaje, posiadania cudzych sumień, etyki, decyzyjności. Tej "cesarskiej" władczości doświadczyłam, chociaż nigdy nie czułam się częścią "dworu". I jest to dość przykre dla ludzi, którzy lubili, tak po ludzku, prezydenta. Radę właściwie lekceważył, uważał za zbędny balast w zarządzaniu miastem - mówi nam Małgorzata Jantos, wieloletnia radna PO, później Nowoczesnej, od niedawna związana politycznie z Gibałą.
- Na sesjach rady miasta pan prezydent pokazywał się właściwie tylko wtedy, kiedy musiał. Zabierał głos przy budżecie. Zaczynał, a potem wychodził - mówi Włodzimierz Pietrus, wieloletni radny PiS.
Profesor z mozołem budował swoją markę. Po dwóch latach od objęcia rządów "tylko" co czwarty mieszkaniec mylił jego nazwisko: Majchrewicz, Majchrowicz, Michałowski.
W kolejnych wyborach zostawiał w tyle takie nazwiska jak Ryszard Terlecki, Andrzej Duda, Małgorzata Wassermann czy Stanisław Kracik. Starcie z tym ostatnim w 2010 roku było ostatnim, w którym Majchrowski był bliski porażki.
Nadzorca z cygarem
Stos niespełnionych obietnic - jak budowa areny czy remont ronda Mogilskiego - rósł, a prezydent dawał sobie czas. Dawali mu go też krakowianie.
W drugiej kadencji ujawniła się kolejna cecha prezydentury Majchrowskiego: delegowanie realnej władzy wiceprezydentom i pełnomocnikom. A także zaufanie i bronienie ich decyzji.
- Często jedynie nadzorował pracę urzędników. Odpuszczał pewne rzeczy, cedując je na swoich podwładnych - zaznacza Małgorzata Jantos.
- Nawet jak urzędnik nie sprawdzał się na stanowisku, przenosił go w inne miejsce - komentuje radny Łukasz Maślona, jeden z najbliższych współpracowników Łukasza Gibały.
- Nie lubi "Krakówka", tej kastowej części mieszczaństwa, które się uważa za ważne. Nie lubi i na dodatek umie dać odczuć, że nie lubi - ocenia Konrad Myślik. - Dobierając sobie współpracowników, nigdy nie kierował się tym, że tu weźmie syna tego, a tu córkę tej, co od pięćdziesięciu lat tam pieska wyprowadza. I na dodatek czasem rzuci brzydkim słowem, żeby się towarzystwo skonfundowało - śmieje się.
Łukasz Franek, dyrektor Zarządu Transportu Publicznego, zaznacza, że prezydent "dotrzymuje słowa i bardzo chce pomagać ludziom". - Co jest także jego wadą, bo nikogo nie wyrzuca i nie zostawia. A to sprawia, że ciągnie za sobą mnóstwo ludzi, których byt od niego zależy - uważa dyrektor.
Być może stąd słynne pielgrzymki do prezydenta, kiedy w 2018 roku ogłosił, że nie będzie startował w kolejnych wyborach. Po kilku dniach zmienił decyzję.
Wiele osób nie zapomni prezydentowi tego, że stawał po ich stronie w najtrudniejszych chwilach. - Ujął mnie i pomógł mi, gdy zmarł mój 29-letni syn. Ze strony prezydenta spotkałem się z bardzo ciepłą reakcją. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że na 25-lecie samorządu dostałem odznaczenie państwowe, których wnioskodawcami były dwie osoby, i to nie z PiS, a właśnie prezydent i przewodniczący rady miasta. To świadczy o pewnym dystansie i braku tępej zawiści, która charakteryzuje niektórych polityków - opisuje Bolesław Kosior, krakowski radny nieprzerwanie od 1998 roku (dawniej AWS, dziś PiS).
Jasną stroną zaufania prezydenta do ludzi było też to, że nie ulegał naciskom, żeby kogoś zwolnić. - Naprawdę wiele ludzi chciało, żeby pozbył się mnie czy Łukasza Franka - mówi Ewa Całus. - A profesor ze spokojem ich ignorował - ocenia.
Ciemną stroną było bronienie osób, nad którymi ciążyły poważne oskarżenia.
Niezatapialni
- Prezydent pozwalał swoim urzędnikom na bardzo wiele, czego przykładem jest Jan Tajster, zatrudniany mimo zarzutów. W magistracie nikt niczego nie robił z nieprawidłowościami - uważa dziennikarz związany z blogiem Krowoderska.pl i socjolog Tomasz Borejza.
Tajster to przykład koronny. Zyskał przydomek "Niezatapialny", bo ilekroć miał stracić stanowisko i bezpowrotnie już odejść, jak rycerz na białym koniu z odsieczą przybywał mu Jacek Majchrowski.
Kłopoty z Tajsterem miał już Andrzej Gołaś, poprzednik Majchrowskiego. Zawiesił go w pełnieniu funkcji szefa Zarządu Cmentarzy Komunalnych za utrudnianie kontroli Regionalnej Izby Obrachunkowej. Ale Majchrowski zrobił go niedługo później szefem zarządu dróg.
Już po roku podwładni Tajstera skarżyli się na mobbing. W roku 2005 przespał atak zimy - na drogi nie wyjechały pługi i piaskarki, w efekcie doszło do ponad 200 wypadków i kolizji. Później Tajster został za to zaniedbanie skazany przez sąd.
Majchrowski zwolnił Tajstera dopiero w 2015 roku. Kilka miesięcy później urzędnik usłyszał prawomocny wyrok za fałszowanie dokumentów przetargowych. W roku 2019 były dyrektor miejskich spółek został skazany ponownie i trafił do więzienia za ustawianie przetargów. Majchrowski wciąż uważa, że wyrok był "naciągany".
- Pan Tajster niewątpliwie jest osobą z dosyć ciężkim charakterem, natomiast był bardzo dobrym dyrektorem zarządu dróg. Bardzo wysoko go oceniam - przyznaje prezydent w rozmowie z tvn24.pl.
- Pan prezydent nie oceniał negatywnie działań pracowników nawet wówczas, gdy kierowane były pod ich adresem zarzuty prokuratorskie, ale jeszcze nie zostali osądzeni prawomocnymi wyrokami. Będąc prawnikiem, nie zapomniał o obowiązującej zasadzie domniemania niewinności. Nigdy nie przekreślił osoby, gdy jej wina nie została udowodniona i, jak się nieraz okazało, oskarżenia nie zawsze były słuszne - zaznacza Marta Witkowicz, dyrektorka wydziału skarbu w magistracie. Tak było chociażby w przypadku wiceprezydenta Tadeusza Trzmiela, oczyszczonego przez sąd z zarzutu fałszowania dokumentów.
Prezydent przed oskarżeniami o "betonowanie Krakowa" bronił też swojej zastępczyni Elżbiety K. Do czasu.
Betonoza i patodeweloperka
"Witamy w Krakowie - mieście królów (i deweloperów) polskich" - to jedno z żartobliwych haseł, którymi krytycy Majchrowskiego opisują jego prezydenturę. Na hasło Ruczaj albo Avia mieszkańcom stają przed oczami osiedla postawionych chaotycznie i bardzo blisko siebie bloków, z kiepskim dostępem do szkół, żłobków, ośrodków zdrowia czy miejsc rekreacji. A ciągnącym się za Majchrowskim symbolem sprzyjania deweloperom przez miasto jest postać byłej wiceprezydentki Elżbiety K. zwanej Żelbetą.
Zanim jednak przejdziemy do niesławnej wiceprezydentki, zatrzymanej w 2021 przez CBA w związku ze swoimi działaniami w magistracie, narysujmy szersze tło.
W latach 2002-2003, za czasów rządów SLD-PSL, jednym rozporządzeniem zlikwidowano wszystkie istniejące miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Gminy miały je uchwalić na nowo. - Z jednym "ale" - wskazuje Konrad Myślik. - Gmina była zobowiązana do uchwalenia planu na całym swoim obszarze LUB jego części. Więc nikt nie robił całościowego planu, wszyscy robili kawałeczki - tłumaczy Myślik.
Efekt był taki, że w najbardziej intensywny boom budowlany od czasów Edwarda Gierka weszliśmy bez żadnych wytycznych. Bez planu, co stawiać, jak, gdzie i dlaczego.
W drugiej połowie lat 2000. było już coraz lepiej widać, że zafundowaliśmy sobie patologię, która zabetonuje naszą przestrzeń na dekady. Pojawiły się wówczas grupy protestu, zwane ruchami miejskimi, które zaczęły krytykę tego modelu rozwoju.
Jeśli w ogóle słowo "rozwój" do niego pasowało, bo, jak mówił w 2014 r. w Onecie prof. Jacek Purchla, wieloletni dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie, miasta skupiły się zamiast na rozwoju - na rabunkowym zysku. Robiły to na spółkę z deweloperami, w najlepszym przypadku abdykując z roli ciała, które porządkuje własną przestrzeń, a w najgorszym - sprzyjając osiągającym rekordowe zyski biznesmenom.
Kraków, przynajmniej w latach 2010-2018, był w tej drugiej grupie. Wyróżniał się nawet na tle powszechnej w skali ogólnopolskiej patodeweloperki.
Co się stało z Elżbietą K.
Już sama nominacja dla Elżbiety K. na wiceprezydent ds. inwestycji w 2010 r. była kontrowersyjną decyzją.
Zanim K. trafiła do magistratu, prowadziła Biuro Rozwoju Krakowa. Niech nie zwiedzie nikogo sugerująca miejską agencję albo pozarządową organizację nazwa. BRK było prywatną firmą od projektów i prowadzenia inwestycji, przygotowującą zresztą czasem na zlecenie miasta miejscowe plany. K. przez dziesięć lat była jej prezeską, prowadziła ją z mężem i synem, którzy przejęli dowodzenie na czas urzędowania K. u boku Majchrowskiego.
Czyli wiceprezydent od inwestycji, wuzetek i pozwoleń na budowę została bizneswoman, której mąż i syn prowadzili firmę, która na terenie Krakowa realizowała różne inwestycje i zajmowała się między innymi... uzyskiwaniem wuzetek i pozwoleń na budowę.
- Jeśli chodzi o planowanie, była najbardziej kompetentną zastępczynią Majchrowskiego. Podejmowała decyzje w tematach trudnych i niepopularnych. Weszła do Krakowa jako osoba z rynku. I patrzyła na miasto przez pryzmat swojej wiedzy i doświadczenia, a więc powiązań właśnie z rynkiem - komentuje Grzegorz Stawowy, wieloletni krakowski radny.
Za kompetencje techniczne, przyspieszenie wydawania wuzetek i pozwoleń na budowę i znajomość architektonicznej materii K. rzeczywiście była powszechnie chwalona.
Jej przygoda w magistracie skończyła się po ośmiu latach.
Najpierw w 2018 roku K. została przez Majchrowskiego odwołana ze stanowiska. Powód? Podejrzenie konfliktu interesów przy osiedlu, które miało powstać w ramach rządowego programu Mieszkanie plus. W konkursie na architektoniczną koncepcję osiedla brało udział BRK, a K. jako wiceprezydent uczestniczyła w rozmowach z inwestorem.
We wrześniu 2021 K. i czwórka innych urzędników krakowskiego magistratu usłyszeli zarzuty związane z - ogólnie rzecz ujmując - wydawaniem w Krakowie decyzji o warunkach zabudowy i pozwoleń na budowę. Minęło dwa i pół roku, śledztwo wciąż się toczy.
Ale w planowaniu przestrzeni Krakowa nie chodzi tylko o decyzje, którymi zajmuje się prokuratura. Chodzi o setki drobnych działań, obejmujących wydawanie pozwoleń na budowę z naruszeniem przepisów, o kontrowersyjne zmiany przeznaczenia gruntów, o nadużywanie decyzji o warunkach zabudowy oraz o wydawanie pozwoleń na budowę przed wejściem w życie planu, który przed zabudową miał chronić.
Dwójka rywali o fotel prezydenta miasta - Aleksander Miszalski i Łukasz Gibała - nawzajem oskarża się o sprzyjanie deweloperom - w Krakowie to najgorsza obelga. Grunt pod takie myślenie najsilniej został położony właśnie w czasach ośmiu lat pracy Elżbiety K. w magistracie. Najbardziej jaskrawe przykłady patodeweloperki z okresu urzędowania wiceprezydentki zebrali w 2018 r. dziennikarze Onetu, jeszcze przed wyrzuceniem Elżbiety K. z magistratu.
Były wśród nich apartamentowce budowane mimo pozwoleń na budowę cofniętych przez sądy administracyjne.
Było zmienianie umów użytkowania wieczystego z takich, które mieszkaniówki zabraniały, na takie, które na mieszkaniówkę zezwalały. W niektórych przypadkach te zmiany odbywały się już w momencie, w którym bloki w najlepsze się budowały. Zmiana odbywała się, oczywiście, za odpowiednią opłatą do kasy miasta.
Były historie z patologicznym splotem powiązań urzędników i biznesmenów.
Zdarzyło się też miastu pozwolić na budowę bloków - i bloki te stanęły - na planowanej trasie tramwaju na Mistrzejowice. Trasę trzeba było korygować, właśnie się buduje.
- Najbardziej atrakcyjne dzielnice były obejmowane planami na końcu, jak już się kolanem dopchało na wuzetkach, ile wlezie - denerwuje się Myślik.
- Kurtyny akustyczne na Ruczaju powodują, że nie wiemy, czy jesteśmy już na autostradzie, czy wciąż w mieście. Tak się miasta nie tworzy. Skoro przekroczony jest poziom hałasu, to naturalną barierą powinna być odpowiednio dobrana zieleń. Od razu zyskujemy jakość i usługi ekosystemowe, które ta zieleń mieszkańcom może świadczyć - mówi oburzona Małgorzata Tomczak, naczelna wydawanego w Krakowie miesięcznika "Architektura & Biznes".
A gdyby ktoś wyobrażał sobie, że kwestie planowania rozwiązałby wolny rynek oraz brak miejskich i państwowych regulacji, niech się wybierze na krakowskie Kliny.
- Deweloperzy pokazali tam, co potrafią stworzyć, jak się im da wolną rękę. Budowali praktycznie bez ograniczeń. Efekt jest dramatyczny. Nie powstało spójne osiedle, ale szereg niepowiązanych ze sobą inwestycji. Brakuje spójności, dróg i chodników. Perspektywa budowy tramwaju jest bardzo odległa, gdzieś w tle jest pociąg za autostradą, do którego prowadzą przedepty i kałuże - mówi Jakub Kucharczuk, startujący do Rady Miasta z list Gibały miejski aktywista, współgospodarz podcastu "Międzymiastowo".
Technokrata, nie demokrata?
Tomczak stawia Majchrowskiemu jeszcze inny zarzut: niechęci do transparentności procesu planowania.
- Mieszkańcy mają prawo do swojego miasta. Mają prawo do tego, żeby upominać się o swoje potrzeby i wpływać na kierunek jego rozwoju. Na tym polega demokracja i samorządność. Po przeszło 30 latach, które minęły od reformy samorządowej, dojrzeliśmy do tego, żeby współdecydować o tym, jak ma wyglądać nasze miasto. Jest to oczywiście dość skomplikowane, ale mam wrażenie, że Jacek Majchrowski się na tym polu nie sprawdził. Miał sprawnych urzędników z dobrymi kompetencjami, bardzo jemu oddanych, ale nie byli oni wyposażeni w narzędzia docierania do mieszkańców, żeby im o tych projektach zmian opowiadać i angażować w cały proces. Jeśli zaangażujemy mieszkańców, to oni przyjmą tę zmianę bardziej naturalnie. Prezydent i jego administracja tego nie robili. W tym kontekście był technokratą, nie demokratą. Budował infrastrukturę: "cieszcie się mieszkańcy, a jak się cieszyć nie umiecie, to wasz problem" - komentuje Tomczak.
Zieleń nie miała w polskich miastach lat 90. szczęścia. Wszystkie najlepsze założenia parkowe odziedziczyliśmy po naszych odważnych przodkach, zwykle tych z XIX i pierwszej połowy XX wieku, czasami z PRL.
Większą wagę do nowych terenów zielonych, i do dbania o te istniejące, zaczęliśmy przykładać dopiero w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Do 2018 roku Kraków, jak większość innych miast wojewódzkich, sadził mniej niż jedno drzewo za każde wycięte. W dodatku nowe nasadzenia pojawiały się nieraz w lasach.
Zielenią przez lata zajmowały się wydziały urzędu miasta i zarząd dróg, choć w Poznaniu, Katowicach czy Łodzi powoływano już wyspecjalizowane jednostki. W Krakowie Zarząd Zieleni Miejskiej (ZZM) utworzono w 2015 roku.
- Zieleń była nie tyle źle zarządzana, co niedofinansowana, choć pierwsze 10 lat prezydentury Jacka Majchrowskiego były średnio udane. W ostatnich latach otworzyliśmy ponad 30 nowych parków, większych niż kieszonkowych, i około 40 parków kieszonkowych. W ciągu pierwszych 10 lat rządów prezydenta, przed powstaniem Zarządu Zieleni Miejskiej, otwarto tylko trzy parki - przypomina w rozmowie z tvn24.pl Piotr Kempf (PSL), do niedawna dyrektor Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie, teraz dyrektor tamtejszej Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych.
Najwyższa Izba Kontroli diagnozowała w raporcie za lata 2015-2020, że Kraków boryka się z "presją inwestorów na atrakcyjne tereny miasta i obszary podmiejskie celem ich zabudowy, bez względu na ich walory przyrodnicze i klimatyczne". Kontrolerzy zwrócili uwagę także na "nierównomierny rozkład zieleni w mieście".
Urzędnicy lubią chwalić się tym, że - wbrew głosom krytycznym - według jednego z rankingów Kraków znalazł się w czołówce najbardziej zielonych miast... świata. Miasto przez ostatnie kilka lat chełpiło się danymi, według których - w zależności od metodologii - Kraków był zielony w 52, 64 albo nawet 72 procentach.
To dane z kosmosu, i to dosłownie, bo do ich wyliczenia użyto zdjęć satelitarnych, a do "zieleni" czy "terenów biologicznie czynnych" zakwalifikowano wszystko, co się dało: od parków i lasów, przez pola uprawne i ogródki działkowe, po cmentarze. Złośliwi dodaliby do tej listy zielone samochody.
Jak po drzewa, to do puszczy
- Rynek ma inne funkcje niż las czy park. Wiem, że niektórzy by chcieli, żeby wszędzie były drzewa. To się trzeba wyprowadzić do Puszczy Niepołomickiej - odpowiadał prezydent w 2023 roku na postulat posadzenia drzew na Rynku Głównym. Na którym zresztą były obecne jeszcze w XX wieku. Projekt zadrzewienia okolic Sukiennic wygrał w budżecie obywatelskim, do skutku dojdzie w 2025 roku.
Zieleń w takiej formie, jakiej domaga się większość mieszkańców (parki, zieleńce, dostępna zieleń na osiedlach), w roku 2022 - według danych GUS - obejmowała 11,42 proc. powierzchni Krakowa. W roku 2015, gdy powstawał Zarząd Zieleni Miejskiej, było to 9,75 proc.
Gdy do 2024 roku to Kempf szefował ZZM, miasto przeznaczało na zieleń coraz więcej pieniędzy. W raporcie Najwyższej Izby Kontroli czytamy, że w latach 2015-2020 było to 2,1 proc. wszystkich wydatków miasta, najwyższy wskaźnik ze wszystkich badanych samorządów. Pod względem budżetu i rozmachu Kraków zaczął grać w zielonej pierwszej lidze, choć i tutaj pojawiły się wobec prezydenta i jego urzędników zastrzeżenia. Głównie o przykładanie większej wagi do tego, "żeby ładnie wyglądało" niż do tego, żeby miało sens.
- Przez ostatnie lata Kraków nie traktował zieleni jako usługi ekosystemowej, tylko jako estetyzację miasta. Mam nieodparte wrażenie, że Piotr Kempf dostał od Jacka Majchrowskiego zadanie: zazielenić miasto, nieważne jak. W zarządzaniu zielenią nie było jakości - komentuje Małgorzata Tomczak.
- Na zieleń wydajemy bardzo dużo, ale na przykład 135 koszy na śmieci za pół miliona złotych to nie jest najlepsza inwestycja - zauważa dziennikarz Tomasz Borejza. Kwota, o której wspomina, dotyczy rozrzutnych zakupów urzędników do parku Reduta. Kontrowersyjnych zakupów ZZM było więcej. Z budżetu tej samej jednostki na placu Biskupim postawiono za ponad 200 tysięcy złotych jedną ławkę.
Kempf odpowiada prosto: kontrowersyjne inwestycje to niewielki procent wszystkich wydatków.
Tak jak podkreślana jest w Krakowie zdolność Jacka Majchrowskiego do rozmawiania z ludźmi, tak samo - to tworzy pewien paradoks - krytykowane jest jego podejście do postulatów mieszkańców. Zwłaszcza ostatnia kadencja obudowana jest komentarzami o "oderwaniu", "niesłuchaniu", "ignorowaniu" i "niezwracaniu uwagi".
Byłoby trudno takie zarzuty jednoznacznie ocenić, bo "głos mieszkańców" jest w mierzalny sposób wyrażany tylko raz na kilka lat w wyborach. Ale Kraków ma za sobą wyjątkowe w skali kraju przedsięwzięcie: wiążące referendum z czterema pytaniami o kierunki rozwoju miasta.
Klątwa Euro 2012
"Chcę doprowadzić do tego, by przynajmniej dwa razy w ciągu kadencji zapytać mieszkańców o ich zdanie w ważnych sprawach miejskich. Najchętniej w referendum" - zapowiadał Majchrowski w 2014 roku.
Jacek Majchrowski dziś: po tym pierwszym referendum przekonałem się, że to bez sensu.
Więcej referendów nie było.
Politycznie rzecz ujmując, to był największy chyba błąd Jacka Majchrowskiego. W maju 2014 r., kilka miesięcy przed planowanymi na jesień wyborami samorządowymi, przegrał z mieszkańcami Krakowa referendum, na którym bardzo mu zależało. I do dziś krakowianom tego nie zapomniał.
Symbolicznym przełamaniem i świadectwem awansu Polski do pierwszej ligi europejskich państw było przyznanie nam w 2007 r. organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 r.
Euro 2012 jednak Kraków ominęło. W powszechnej świadomości brak meczów turnieju pod Wawelem zrzucamy na lepsze relacje prezydentów Gdańska, Poznania, Wrocławia i oczywiście Warszawy - gdzie ostatecznie mecze się odbyły - z rządem PO-PSL. Ale to nie do końca prawda.
Decyzję o przyznaniu Polsce i Ukrainie prawa do organizacji mistrzostw UEFA podjęła 18 kwietnia 2007 r. Już wtedy Kraków i Chorzów były na liście rezerwowej. Czas przygotowywania wniosków aplikacyjnych to okres rządów PiS. Dopiero ostateczna decyzja o tym, że Kraków nie wskoczy z listy rezerwowej na ekskluzywną listę miast-gospodarzy Euro 2012 zapadła za rządów PO-PSL, w 2009 r.
Oprócz indywidualnych relacji Jacka Majchrowskiego z rządzącymi - nie najlepszymi wówczas zarówno z ekipą PiS, jak i później z ekipą PO - zadecydowały też względy praktyczne związane ze stadionem Wisły, który był skromniejszy i mniej nowoczesny niż planowane areny w Gdańsku, Wrocławiu i Poznaniu.
Kraków był w szoku, a Jacek Majchrowski spotkał się z druzgocącą krytyką. Sformułowanie "stracona szansa" było odmieniane przez wszystkie przypadki. To była dla miasta bolesna lekcja.
Klątwa igrzysk
Dlatego kiedy w 2013 r. pojawił się pomysł, żeby Kraków postarał się o organizację zimowych igrzysk olimpijskich, władze miasta gorąco mu przyklasnęły, dogadały się wstępnie z rządem PO-PSL, z Zakopanem i Słowacją i zgłosiły swoją aplikację.
Jednocześnie jednak mit "straconych szans" z Euro 2012 kontrastował z tym, że i tak przecież odnowione stadiony po obu stronach Błoń już stały, a Tauron Arena i Centrum Kongresowe ICE rosły w oczach. Mieszkańcy zaczęli odwracać się od igrzysk, na co pewny swego prezydent zareagował zagraniem "va banque": zorganizował referendum.
Tymczasem krakowianie nie tylko sprzeciwili się igrzyskom, ale też opowiedzieli się za budową metra, stworzeniem systemu monitoringu wizyjnego i budową większej liczby ścieżek rowerowych - bo trzy dodatkowe pytania dorzucili prezydentowi radni.
Taki rezultat był dla Jacka Majchrowskiego szokiem. Nigdy się nie pogodził z decyzją krakowian i dał temu wyraz, stosując się tylko do jednego z czterech "vox populi": zrezygnował z igrzysk. W pozostałych trzech zagadnieniach - spokojnie można to po dziesięciu latach już napisać - nie zrobił nic albo prawie nic.
Mieszkańcy: tak. Prezydent: tak, ale...
Zacznijmy od metra.
- Pan jest przedstawicielem grupy osób, która mówi: "nic się nie stało". Bo ludziom się wydaje, że jak budujemy metro, to znaczy, że wychodzimy z łopatami i budujemy - tak prezydent odpowiedział nam na pytanie, dlaczego po dziesięciu latach od referendum jesteśmy nadal na etapie analiz i konsultacji.
A rzut oka na kalendarz pokazuje jasno. Referendum odbyło się w 2014 roku. Przetarg na studium wykonalności budowy szybkiego transportu szynowego Kraków ogłosił w... roku 2018. Dokument trafił do magistratu w połowie roku 2021. Kolejne trzy lata upłynęły na ustalaniu szczegółów, aż dotarliśmy do kampanii wyborczej 2024, w której kandydaci odmieniali metro przez wszystkie przypadki.
Podobnie rzecz się ma z monitoringiem miejskim. Według danych z zeszłego roku Kraków ma 263 kamery monitoringu. Warszawa informuje na swojej stronie internetowej, że ma 488 kamer, Poznań ponad 1300, Wrocław 235, a Gdańsk 470. W 2023 r. o monitoring pytał Portal Samorządowy - miasto broniło się, że w Krakowie jest ponad 21 tysięcy kamer placówek oświatowych, spółek i innych instytucji, które "w razie potrzeby" mogą być włączane do miejskiego systemu.
Nie widać tu jednak żadnego spójnego działania, które realizowałoby postulat wyrażony przez mieszkańców w referendum.
Zostają ścieżki rowerowe.
Chciało ich 85 procent głosujących. - Za relatywnie niewielkie pieniądze, bo planowano przeznaczyć na ten cel 145 milionów zł, miasto po dziesięciu latach mogło mieć już pełną rowerową infrastrukturę, z której korzystałoby nawet 100 tysięcy osób dziennie. Skończyło się na przygotowaniu planu, który następnie schowano do szuflady. Zbudowano 10 z planowanych 88 km. W budżecie na 2024 rok wpisano jeden odcinek drogi dla rowerów - denerwuje się Marcin Dumnicki ze stowarzyszenia Kraków Miastem Rowerów. Nie jest tak, że nic się nie zadziało. Po prostu nie zadziało się nic adekwatnego do wyniku plebiscytu.
Podsumowując, Jacek Majchrowski całkowicie zlekceważył wyniki referendum. Tak jakby się na mieszkańców obraził, że nie chcieli wymarzonych przez niego zimowych igrzysk olimpijskich.
To mówi dużo o stosunku prezydenta do "głosu ludu". Dużo, ale nie wszystko.
Na niekorzyść prezydenta świadczą też chociażby początki budżetu obywatelskiego. Kraków nie tylko wystartował później niż Łódź, Gdańsk, Wrocław czy Poznań, ale też przeznaczał na wspomniany budżet znacznie niższe kwoty niż te miasta. W 2014 r. Kraków przekazał 6 zł na mieszkańca na projekty z budżetu, Poznań 18 zł, Gdańsk 24 zł, Wrocław 32 zł, a Łódź aż 56 zł.
Prezydent słucha motyli
Jest też jednak kilka sytuacji, w których prezydent posłuchał wyrażanych w różnej formie głosów mieszkańców.
Tak stało się chociażby w przypadku zalewu Zakrzówek. To wyjątkowe miejsce - dwa akweny otoczone wapiennymi skałami w dawnym kamieniołomie - było zagrożone budową w jego bezpośrednim sąsiedztwie sporego osiedla. Działki należały do dewelopera. Przeciwko budowie osiedla rozkręcił się protest.
Walka skończyła się w 2015 r. spektakularnym zwycięstwem aktywistów. Miasto zgasiło zakusy dewelopera i kupiło działki, by w 2023 r. otworzyć na nich cieszące się ogromną popularnością kąpielisko. Miasto chętnie się nim chwali, choć w 2014 r. Elżbieta K. twierdziła, że działka koło zalewu musi zostać zabudowana, bo inaczej miastu grożą potężne kary.
"Nie wiem, kto będzie po tym parku chodził"
Park Szymborskiej przy ulicy Karmelickiej to jeden z najnowszych terenów zielonych Krakowa. Przez lata działka w ścisłym centrum miasta, na tyłach biblioteki, służyła za parking dla kilkudziesięciu samochodów. W 2013 roku prezydent chciał ją sprzedać, co skończyłoby się kolejnym hotelem na bodaj jedynej niezabudowanej działce 650 metrów od Sukiennic. Wycofał się z tych planów po protestach.
- Ja tak szczerze mówiąc, nie bardzo wiem, kto do tego parku będzie chodził, no, ale niech będzie - mówił w 2016 roku w Radiu Kraków wciąż niespecjalnie przekonany Majchrowski. Rok później ówczesna zastępczyni prezydenta Elżbieta K. stawiała sprawę jasno: "mieszkańcy mogą liczyć co najwyżej na zabudowany budynkami skwer".
Projekt parku wygrał jednak w budżecie obywatelskim, więc przystąpiono do pracy nad jego stworzeniem. Latem 2023 roku, podczas otwarcia parku Szymborskiej, Majchrowski z dumą oznajmił, że to "najlepsza forma upamiętnienia" poetki.
Pełna kultura
- Czasami zapomina się o tym, że Kraków jest stolicą narodowej pamięci Polaków. Że wizyta w Krakowie jest wspominana w polskich domach. To jest jeden z motorów napędowych tego miasta - przekonuje Konrad Myślik.
Turystów udawało się przyciągnąć początkowo bez konstruowania większej oferty kulturalnej - zabytkami i rozrywką. Prezydent Majchrowski lobbował za wprowadzeniem tanich linii na lotnisko w Balicach, dzięki czemu liczba turystów zaczęła rosnąć. W 2002 roku krakowski port lotniczy obsłużył niecałe pół miliona pasażerów, w roku 2005 ta liczba wzrosła do 1,6 miliona, w 2023 roku - do 9,4 miliona.
Turystycznym przebojem stały się muzealne inwestycje z pierwszej dekady rządów, na czele z Rynkiem Podziemnym. Hollywoodzki hit - "Listę Schindlera" - przekuto w turystyczny przebój w postaci wyremontowanej fabryki Emalia Oskara Schindlera, dobudowując akcent nowoczesny: Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK. Ten ostatni zajął się z kolei urządzaniem zakupionego przez miasto dworku rodziny Kossaków. Inicjatorką odrestaurowania ruiny była jednak radna Małgorzata Jantos, a nie Jacek Majchrowski. - Od tej pory prezydent zawsze żartuje, że "kupił mi Kossakówkę", co też jest dowodem świadomości bycia absolutnym decydentem, ale przecież tylko wykonał zadanie rady miasta - mówi nam radna.
Kossakówka ma zostać otwarta pod koniec 2025 roku. Majchrowskiego w magistracie już nie będzie, ale dyrektorzy co trzeciej miejskiej instytucji kultury przetrwają nawet do 2031 roku, bo na odchodne prezydent przedłużył im kontrakty. Według niektórych tak chciał "zabetonować" sobie krakowską kulturę.
Za mało chwalili
Na początku rządów Jacka Majchrowskiego z Krakowa do Warszawy wyniósł się jednak Wielkanocny Festiwal Ludwika van Beethovena. W tle rezonował konflikt prezydenta z twórczynią wydarzenia Elżbietą Penderecką, która żaliła się, że prezydent skąpi pieniędzy na organizację. - Gdzie szła, tam dostawała. Nie można mieć wszystkiego - odgryzał się Pendereckiej Majchrowski.
Niesmak zmył szereg nowych wydarzeń: Festiwal Muzyki Filmowej, Sacrum Profanum czy literacki Festiwal Conrada. Literatura to zresztą krytyczny punkt krakowskiego świata kultury: jako pierwsze miasto w Polsce i siódme na świecie Kraków uzyskał w 2013 roku, po trzyletnich staraniach, tytuł Miasta Literatury UNESCO. Dawna stolica szczyci się stypendiami dla twórców, rozwiniętą siecią bibliotek czy dopłatami dla niezależnych księgarń.
- Wyczuł kulturę, jego sukcesem na pewno jest Krakowskie Biuro Festiwalowe. Kraków stał się europejską marką, nawet z zastrzeżeniem, że z czasem się trochę ta marka zużyła - ocenia Wojciech Pelowski, były dziennikarz "Gazety Wyborczej", aktualnie współpracujący z Uniwersytetem Ekonomicznym w Krakowie.
KBF bywa różnie oceniany, na pewno jednak ma lepszy PR od drugiej, wyodrębnionej z biura spółki - Kraków 5020. To ona stała za stworzeniem drugiej miejskiej telewizji - Play Kraków News, przemianowanej później na Hello Kraków. Pochłonęła miliony.
- Kraków 5020 stworzyło własne medium, bo dziennikarze niewystarczająco chwalili prezydenta - drwi Tomasz Borejza. Jacek Majchrowski uważa, że "dwóch miejskich telewizji" nigdy nie było, bo pod adresem telewizja.krakow.pl nie ma żadnej telewizji, tylko "informator urzędowy". A Play Kraków News/Hello Kraków miało "wypełnić lukę", bo w innych mediach "nigdy dobrego słowa o mieście" nie napisano i nie wypowiedziano.
Kiedy mówimy prezydentowi, że według raportu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska samorządy - finansując własne gazety i telewizje - zabijają lokalne media, prezydent odpowiada, że może jest to konieczne,
Po interwencji oburzonych radnych redakcję Hello Kraków Majchrowski kazał - z niesmakiem - zamknąć.
Pustkowie smoga. Wawelskiego
Można prezydenta Krakowa oceniać z różnych stron i patrzeć na niego pod różnymi kątami. Do zrozumienia, jak złożona jest to ocena, doskonale nadaje się przykład walki ze smogiem.
W 2013 roku ulicami Krakowa w marszu antysmogowym przeszło około 200 osób. Grupa wzbudzała ciekawość - chwytliwe hasła jak "Smog wawelski precz z Krakowa" zestawiono z gorzkimi faktami: okazało się, że każdy krakowianin w rok wdycha tyle rakotwórczego benzo(a)pirenu, ile znajduje się w 3300 papierosach.
Pierwsze w Polsce przepisy zakazujące palenia w mieście węglem i drewnem weszły w życie w 2019 roku. W ich myśl nie można nawet palić w kominku. - Jest grupa ludzi, która Majchrowskiego za to do dzisiaj nienawidzi - komentuje Ewa Całus. Krakowski "obwarzanek" wciąż kopci, ale w Krakowie łatwiej jest oddychać. Duża w tym zasługa urzędników - jeszcze większa aktywistów i startupu Airly, który zamontował w mieście czujniki smogu.
A o tym, jak politycznie trudna jest walka ze smogiem, niech świadczy fakt, że radni wojewódzcy nad mniej wyśrubowaną uchwałą męczą się od lat, przesuwając jej wejście w życie w obawie przed tąpnięciem poparcia o 16 miesięcy - do 1 maja 2024 roku.
Pionier czy naśladowca?
Krakowianina wyjeżdżającego do innego miasta szybko zaczyna coś uwierać. Ma poczucie, że jest czymś nachalnie atakowany, przytłacza go nadmiar bodźców i nie bardzo umie te emocje uzasadnić. Kiedy wraca pod Wawel, odczuwa nagle delikatnie namacalną harmonię. Choć nie zawsze potrafi opisać, skąd się wzięła.
Otóż z Krakowa zniknęły w połowie 2022 roku wszystkie billboardy i inne outdoorowe reklamy. Z całego Krakowa, nie tylko z centrum. Uchwała krajobrazowa została wdrożona wzorowo, nie ukręcił jej wojewoda, nie podważyły jej żadne sądy.
Nie był Kraków z taką uchwałą pierwszy, bo wcześniej podobny dokument wdrożył Gdańsk, ale poszedł w likwidacji reklamowego chaosu bardzo daleko, eliminując praktycznie wszystkie billboardy i mniejsze szpecące miasto banery oraz zakazując grodzenia osiedli. Również jako jedno z pierwszych miast w Polsce. Większość nie wdrożyła tego typu przepisów do dziś.
Decyzja dla pokoleń
Decyzją Jacka Majchrowskiego bez precedensu był wykup Wesołej - to potężny obszar w centrum Krakowa, pełen monumentalnych zabytkowych gmachów. Jednym podpisem prezydent zdecydował, że za prawie 300 milionów złotych miasto stało się właścicielem ponad 9 hektarów terenów należących wcześniej do Szpitala Uniwersyteckiego. Lecznica przeniosła się na obrzeża.
- Prezydent kupił ten teren wbrew swoim urzędnikom i dziennikarzom. To było coś unikalnego. Nie zrobił czegoś takiego w czasie całej swojej prezydentury - komentuje Jakub Kucharczuk. Bo reakcją najbardziej oczywistą byłoby raczej oddanie atrakcyjnych działek w prywatne ręce, pozwolenie na zabudowę i czekanie na wpływy z podatków.
Gdy radość z wykupu Wesołej okrzepła, miasto zostało z kredytem na 10 lat i twardym orzechem do zgryzienia: co dalej?
Minęło pięć lat i na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć następca Majchrowskiego, bo przez te lata na Wesołej właściwie nic się nie wydarzyło. Teren został obroniony przed niekontrolowaną zabudową. Ale komu i na jakich zasadach ma służyć - wiadomo tylko z grubsza.
Być może za 50 lat krakowianie nie będą już pamiętać, że na Wesołą na początku nikt nie miał pomysłu. Powinni za to pamiętać, za którego prezydenta trafiła w ich ręce.
Chwilowo ocena dorobku Jacka Majchrowskiego tonie w bieżącej polityce. Łukasz Gibała stawia na mocne odcięcie się od działań odchodzącego prezydenta. Aleksander Miszalski - drugi z kandydatów na następcę Majchrowskiego - opowiada się raczej za korektą, a nie za rewolucją. A gdy zagłębimy się w szczegóły ich programów, okaże się, że chcą dla miasta z grubsza tego samego.
Na pewno Kraków przez ponad dwadzieścia lat rządów "Majchra" płynął na fali wzrostu gospodarczego całego kraju. I dopłynął do statusu miasta numer dwa w Polsce. Pod względem liczby mieszkańców - zarówno tych teoretycznych, zameldowanych, jak i efektywnie w Krakowie żyjących - prześcignął Łódź. Pod względem rocznego budżetu rósł szybciej niż Gdańsk, Wrocław i Poznań. Startując z podobnego poziomu ok. 1-1,5 mld zł rocznie, sięgnął 8,5 mld w 2024 r., znacząco odstawiając mniejszych sąsiadów. Pod względem liczby turystów jest niekwestionowanym liderem, a wiceliderem, jeśli chodzi o liczbę studentów. Wbrew swojemu konserwatywnemu wizerunkowi w kilku kluczowych zagadnieniach - smog, likwidacja billboardów i zakaz grodzenia osiedli, odważny wykup atrakcyjnych dla mieszkańców terenów - wdrażał pionierskie rozwiązania.
Jest jednocześnie Kraków miastem z potężnym długiem, na poziomie 6 mld zł. Przykłady patodeweloperki znajdą się w każdej dzielnicy. Zabytkowe centrum jest tak turystyczne, że praktycznie nikt tam nie mieszka. Ceny nieruchomości osiągają abstrakcyjne poziomy. Bezprecedensowe w skali kraju referendum zostało całkowicie zignorowane. Na domknięcie wewnętrznej obwodnicy miasta potrzeba lekko licząc 6-8 miliardów złotych. Kolej miejska kompletnie nie wykorzystuje swojego potencjału, a pobudowane w Śródmieściu galerie handlowe wysysają handel i usługi z ulic. Konsultacje społeczne są fikcją, budowa mieszkań komunalnych nawet nie próbuje nadążać za potrzebami.
Być może z czasem wady wyblakną, a zasługi nabiorą kolorów. Być może czas pokaże, że jednak wiele szans przegapiliśmy.
77-letni dziś Jacek Majchrowski deklaruje, że napisze o swoich rządach książkę.
- Ujawnię takie mechanizmy, że nie wiem, czy nie będę musiał się wyprowadzić - zapowiada.
Autorka/Autor: Piotr Kozanecki, Bartłomiej Plewnia / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN