- Z inflacją jest trochę tak, jak z wrogiem zza miedzy. Jak Pawlak nie może żyć bez Kargula, tak samo nam trudno byłoby bez wzrostu cen. Psioczymy na nią, ale trudno nam się bez niej obejść. Potrzebujemy jej, oczywiście nie wprost i otwarcie, ale po cichu, nieco nieracjonalnie, podświadomie. Zanim zakrzykniecie: Bzdura! - pozwólcie, że o coś zapytam - pyta i pisze dla Magazynu TVN24 profesor Piotr Michoń.
POLSKI NIEZŁOTY. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA MAGAZYNU TVN24 >>>
Inflacja jest z nami od dawna. Bardzo dawna. Mówią o tym zapiski czynione na glinianych tablicach w Babilonie i w Grecji. W niektórych regionach Cesarstwa Rzymskiego, w tym w samym Rzymie, wynosiła 20 tysięcy procent. Przerażające? Uspokajam: w sumie przez 150 lat. A to oznacza, że średniorocznie było to mniej więcej 3,6 procent. W tym okresie rzymscy władcy ochoczo korzystali z pomysłu Nerona, zmniejszając ilość srebra w monetach - a tym samym obniżając ich wartość. (Przyjmując, że za czasów Nerona ilość srebra w denarze wynosiła 100, dwieście lat później było to tylko 0,021). Prace historyków pokazują nam, że odkąd zaczęły powstawać miasta zamieszkane przez ludzi nieprodukujących żywności, wzrost cen jest czymś całkowicie zwyczajnym. W tym kontekście dziwić może, że pomimo obcowania z inflacją przez setki lat i bezwiednie uczynienia jej stałym elementem otoczenia - ciągle nie nauczyliśmy się z nią żyć. Paradoksów związanych z postrzeganiem inflacji jest jednak znacznie więcej. Zacznę od geometrii i oceny wielkości.
W naszych głowach zachodzą niezwykłe procesy. Pokaż człowiekowi diament, po chwili go schowaj i poproś o to, by na kartce odwzorował jego wielkość, a okaże się, że większość narysuje kształt większy niż to, co przed chwilą widzieli. Pokaż pozbawiony jakiejkolwiek wartości kawałek szkła, odwzoruje go całkiem dokładnie. Choć to wydaje się absurdalne, wartość, jaką przypisujemy jakiemuś przedmiotowi, wpływa na naszą ocenę wielkości tego przedmiotu. Im coś jest cenniejsze, im bardziej pożądane, tym większe. Jak to się wiąże z inflacją? Te same mechanizmy odnoszą się do postrzegania pieniędzy. Gdy w czasie wysokiej (jak na Wielką Brytanię) inflacji wprowadzono do użytku nowe monety, okazało się, że większość Brytyjczyków uważała stare, "przedinflacyjne", za większe od nowych - "inflacyjnych". Nie muszę dodawać, że były takie same. To tylko jeden z psikusów, które robi nam nasz mózg, gdy ceny wokół rosną.
Bądź jak ekonomista - polub inflację
W klasycznym badaniu Robert Shiller* zapytał: dlaczego nie lubisz inflacji? Powody były różne - trudności w planowaniu, problemy z oceną tego, jak bardzo cena produktu jest korzystna, obawy przed byciem wykorzystanym przez innych.
Najczęściej jednak odpowiadano: inflacja sprawia, że ubożeję. W komentarzu do tego badania Gregory Mankiw** zauważył, że zwykli ludzie powszechnie ulegają przekonaniu, iż inflacja obniża ich poziom życia. Przekonanie to jest wspólne dla osób zamieszkujących różne kraje i mających odmienne doświadczenia. Jest ono też wspólne dla osób w różnym wieku. To przekonanie jest po prostu czymś… ludzkim. Może się więc wydawać, że ekonomiści ludźmi nie są. Dostrzegają w inflacji coś, czego zwykły człowiek dostrzec nie potrafi. Niezbyt duża inflacja (2-3 proc.) jest dobra dla gospodarki - pozwala planować, gwarantuje duży popyt, sprzyja zaciąganiu kredytów itp.
Z inflacją jest trochę tak, jak z wrogiem zza miedzy. Jak Pawlak nie może żyć bez Kargula, tak samo nam trudno byłoby bez wzrostu cen. Psioczymy na nią, ale trudno nam się bez niej obejść. Potrzebujemy jej, oczywiście nie wprost i otwarcie, ale po cichu, nieco nieracjonalnie, podświadomie. Zanim zakrzykniecie: Bzdura! - pozwólcie, że o coś zapytam. Postawieni przed wyborem:
Jeżeli myślicie, czujecie i kalkulujecie tak jak większość ludzi, wasz wybór padnie na opcję 2. Zrobicie tak, pomimo faktu, że skutki obu opcji są niemal identyczne (piszę "niemal", bo opcja 2 jest lepsza od opcji pierwszej o 0,07 proc. - pod warunkiem jednak, że wzrosty cen i wynagrodzeń będą następowały dokładnie w tym samym czasie). Po tym, jak nastąpią opisane zmiany, w obu przypadkach będziemy mogli kupić tyle samo. Jeżeli różnica jest prawie żadna, dlaczego ludzie wybierają opcję 2? Odpowiedź kryje się w tym, co ekonomiści i psychologowie nazywają "awersją do straty". Kombinacja: strata (inflacja) i zysk (podwyżka) jest bardziej akceptowalna niż po prostu strata (zmniejszenie płacy). Nie akceptujemy obniżki wynagrodzeń, bo wydaje nam się, że tracimy coś, co nam się po prostu należy. Pracodawca, który skorzysta z racjonalnych argumentów (spadek popytu, wzrost kosztów etc.), by wytłumaczyć nam, dlaczego mamy zarabiać mniej, nie może liczyć na zrozumienie i akceptację. Pracodawca, który daje podwyżkę, nawet gdy jest ona mniejsza od stopy inflacji, tłumaczyć się nie musi.
Obok unikania straty tym, co wpływa na nasze postrzeganie inflacji, jest iluzja pieniądza - termin wprowadzony przez Irvinga Fishera***, ale spopularyzowany przez Johna Maynarda Keynesa ****. Iluzja to błąd poznawczy polegający na tym, że nie odróżniamy od siebie wartości nominalnej i realnej pieniądza. Zapachniało żargonem? Już tłumaczę: wartość nominalna to liczba napisana na banknocie. Na tym z Władysławem Jagiełłą jest 100. Wartość realna to to, co za ten banknot mogę kupić. O ile inflacja nie czyni żadnej krzywdy wartości nominalnej (nadruk się przecież nie zmienia), o tyle wraz ze wzrostem cen wartość realna maleje. Dobrze to obrazuje przykład burgera drwala - rok temu jego klasyczna wersja kosztowała 17,4 zł, w tym roku już 24,9 zł. A to oznacza, że wartość realna 100 złotych spadła o 30 procent albo, jeżeli ktoś woli, o blisko dwa burgery (1,73) na setkę.
Bądź jak polityk - naucz się żyć z inflacją
Odkąd prezes PiS był w sklepie, minęło już 11 lat (tzw. koszyk Kaczyńskiego to rok 2011). Prezydent Duda robił zakupy 7 lat temu ("koszyk Dudy" 2015). Niestety nie wiemy, jak często zakupy robią politycy opozycji i prezes NBP, ale wydaje się, że są oni dość mocno oder... Nie, nie będę narzucał interpretacji. W każdym razie, choć nigdy nie spodziewałem się, że to napiszę: "politycy mają receptę na mentalne radzenie sobie z inflacją".
Już tłumaczę. Badania Michaela Webera z University of Chicago pozwalają wierzyć, że im częściej coś kupujemy, tym większą wagę przypisujemy tej rzeczy przy ocenie wzrostu cen. Urząd statystyczny wspierany tubą medialną może informować o tym, że inflacja wynosi dziesięć, piętnaście czy dwadzieścia procent, ale dla jegomościa, który systematycznie uzupełnia ilość płynów w organizmie za pomocą "full mocne", to nie oficjalne komunikaty, ale zmiana ceny ulubionego trunku w osiedlowym sklepie będzie prawdziwym wyznacznikiem wzrostu cen. Dla innych, kupujących codziennie bułki na śniadanie, taką miarą będzie cena kajzerek albo bagietki. Weber zauważył, że częstotliwość zakupów liczy się dla nas bardziej niż udział danego rodzaju wydatków w ogólnej masie wydatków. Ważniejsze jest to, jak często kupuję bułki niż to, jaką część mojego budżetu na nie przeznaczam. A kompletnie bez znaczenia dla naszego postrzegania inflacji są zmiany cen innych towarów w tym samym sklepie. Jeżeli nigdy nie kupuję dżemu rabarbarowego i karmy dla rasowych królików, to towary te mogą sobie drożeć dowoli. Nie będzie to wpływało na moją ocenę wysokości inflacji.
Nasze postrzeganie inflacji często zaczyna się od własnych obserwacji - koncentrujemy się na tym, czego doświadczamy na co dzień. Kobiety, które częściej niż mężczyźni robią zakupy spożywcze, postrzegają inflację przez pryzmat ceny mleka, masła czy chleba. Mężczyźni częściej tankują samochody, przez co ich ocena wzrostu cen zależy od tego, co obserwują na stacjach benzynowych.
A co się dzieje wtedy, gdy ceny maleją? Czy wtedy myślimy o tym, że inflacja maleje? Nic z tych rzeczy. O ile łatwo dostrzegamy wzrosty, o tyle spadki okazują się być nieistotne. Generalnie jesteśmy wrażliwsi na wszystko, co złe, niż na to, co dobre w naszym życiu.
Bądź jak żeglarz - zakotwicz
Kiedy myślimy o przyczynach inflacji, wielu z nas chętnie sięga po metaforę Miltona Friedmana o helikopterze, z którego wysypują się pieniądze. Jednak obserwując teraźniejszość, wielu z nas tworzy sobie w głowie scenariusz na przyszłość. Choć oczekiwania inflacyjne mogą nam się wydawać nieszkodliwymi opiniami wygłaszanymi przez samozwańczych ekspertów na herbatce u cioci, w rzeczywistości takimi nie są. To, co sądzimy na temat przyszłości, odbija się na naszych decyzjach i zachowaniach już dzisiaj. Badania pokazują, że przewidując wzrost cen, konsumenci zwiększają bieżące wydatki. Boję się, że cena pralki wzrośnie - kupuję ją dzisiaj. Ceny transportu rosną, już dzisiaj zarezerwuję sobie bilet na podróż, którą planuję za siedem miesięcy. Oczekiwania dotyczące wzrostu cen ciągną też za sobą presję na wynagrodzenia. Paradoks polega na tym, że wydając i zarabiając więcej, dlatego że w naszej opinii ceny wzrosną, skutecznie przyczyniamy się do realizacji tego scenariusza.
Z tego powodu na całym świecie ekonomiści starają się, jak to określił Ben Bernanke, tegoroczny laureat ekonomicznego Nobla, "zakotwiczyć oczekiwania inflacyjne"; tj. uniezależnić je od bieżącej sytuacji gospodarczej. O dobrym zakotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych powiemy wtedy, gdy nagły wzrost cen nie prowadzi do zmian oczekiwań w długim okresie. Gdy moje ulubione lody podrożały o 20 procent, a ja mimo tego nie spodziewam się, że inflacja gwałtownie wzrośnie i będzie wyższa niż przeciętnie, to znaczy, że moje oczekiwania inflacyjne są dobrze zakotwiczone. Z punktu widzenia polityki pieniężnej najlepiej byłoby, gdyby poziom zakotwiczenia oczekiwań pokrywał się z poziomem celu inflacyjnego (czyli celem polityki pieniężnej).
Bądź jak student - nieprzeciętny
Skarżysz się na inflację, a słuchający cię ludzie, nawet ci rozsądni, nie zgadzają się z Tobą? Jedni epatują nieuzasadnionym optymizmem: "Co ty gadasz? Nie przesadzaj! Nie jest tak źle"; inni drażnią czarnowidztwem: "Rany, myślisz, że nie jest najgorzej? To jest dramat". Inflacja jest jak opinia, każdy ma swoją.
Rozbieżne reakcje mogą mieć swoje źródło w porównaniach. Na przykład z tym, co jest w innych krajach. Choćby w Wenezueli, gdzie w styczniu 2019 roku odnotowano inflację na poziomie 196 procent, albo w Szwajcarii - kraju, w którym inflacja powyżej 3 proc. ostatni raz była obserwowana w 1983 roku. Tak to możliwe, ale mało prawdopodobne. Większość z nas zwyczajnie nie wie, co dzieje się w innych gospodarkach. A przy tym naprawdę trudno sobie wyobrazić, by płacąc więcej za towary w sklepie, pocieszać się, że w Wenezueli jest jeszcze gorzej.
Źródłem różnic w ocenie uciążliwości wzrostu cen jest między innymi sposób jego obliczania. Statystycy stosują do tego celu "typowy koszyk dóbr i usług" - mówiąc inaczej: wrzucamy do jednego kosza to, co zwykle kupują ludzie w danym kraju, a potem sprawdzamy, jak zmieniają się ceny. Pod koniec XIX wieku w Wielkiej Brytanii indeks obejmował 30 artykułów spożywczych, w tym samym czasie w Stanach Zjednoczonych było to 100 rzeczy - głównie jedzenie i ubrania. Dzisiaj tego rodzaju wskaźnik byłby dalece niewystarczający, choćby dlatego że coraz więcej naszych wydatków to zakupy usług (na przykład edukacja, opieka medyczna, rozrywka).
Upraszczając: analiza olbrzymich ilości danych rynkowych dostarcza obraz przeciętnego konsumenta, do jego wyborów odnosimy zmiany cen.
Średni konsument to jednak osoba, która została opisana, ale nikt jej nigdy nie widział. Problemem uśrednienia jest między innymi fakt, że wraz z zasobnością portfela zmienia się struktura wydatków - im bogatsze gospodarstwo domowe, tym procentowo mniej wydaje na żywność, energię, paliwa, a więcej na usługi, inwestycje czy rozrywkę. A zatem, gdy na przykład ceny żywności rosną, bardziej dotyka to ubogich niż bogatych. W efekcie inflacja ubogich różni się do inflacji bogatych. W 2021 roku w Wielkiej Brytanii różnica ta wyniosła 1,5 punktu procentowego - inflacja bogatych to 8,7 procent., biednych 10,2. Tylko w XXI wieku w niektórych krajach zachodnich inflacja ubogich jest wyższa od inflacji bogatych mniej więcej o 12 do 18 punktów procentowych.
Ludzie ubodzy tracą jeszcze z innego powodu. W gospodarkach rozwiniętych osoby o niskich i średnich dochodach zwykle w większym stopniu są uzależnione od poziomu wynagrodzeń i świadczeń ze strony państwa (bogaci częściej zarabiają dzięki własności). Wzrost wynagrodzeń, jeżeli w ogóle następuje, jest zwykle spóźniony wobec wzrostu cen - co oznacza, że pracownicy tracą przez okres pomiędzy jednym a drugim wzrostem. Podobnie jest z transferami pieniężnymi. Dobrym przykładem jest 500 plus, którego wartość realną dzisiaj szacuje się na 360 złotych, niemal 30 proc. mniej niż w dniu wprowadzenia.
Ludzie różnią się w postrzeganiu inflacji, bo różnią się rzeczy, które uznają za kluczowe. Producenci widzą w inflacji zwiększenie kosztów, wyższe oprocentowanie kredytów i zagrożenie dla wielkości sprzedaży. Pracownicy, szczególnie ci zatrudnieni przez państwo, boją się, że wzrost ich wynagrodzeń nie nadąży za wzrostem cen. Tylko dla utrzymywanych przez rodziców studentów, dla których ani wysokość cen, ani poziom wynagrodzenia nie mają większego znaczenia, inflacja wpływa na ich codzienność równie mocno jak teoria wielkiego wybuchu.
Bądź jak sąsiad - albo... lepszy
Oceniając skutki inflacji, najczęściej porównujemy to, co mamy teraz, z tym, co mieliśmy w przeszłości. Nie tak dawno głośno było o artykule w "Gazecie Wyborczej", w którym osoby zarabiające siedem tysięcy miesięcznie mówią o tym, że z powodu rosnących cen rzadziej urządzają sobie długie kąpiele, oszczędzają, myjąc naczynia w zlewie, a nie w zmywarce (na marginesie: to akurat nie jest żadną oszczędnością), rezygnują z usług kosmetycznych, posiłków na mieście, zajęć dodatkowych dla dzieci. Szkolą domowników w wyłączaniu światła i oszczędzaniu wody. Te i inne zmiany w codziennym funkcjonowaniu na pewno wpływają na postrzeganie bieżących efektów inflacji i jej przyszłych rozmiarów. Jednakże jest coś, o czym większość z nas nie chce mówić, co ukrywamy za podwójną gardą i do czego nawet sami przed sobą rzadko się przyznajemy - nasze doświadczenie inflacji zależy nie tylko od tego, co nas spotyka, ale też od tego, co spotyka innych. Gdy każdego roku wyjeżdżałem z przyjaciółmi na narty, bo bardzo to lubię, a w tym roku nie mogę sobie na to pozwolić, to źle mi z tego powodu. Będzie jednak znacznie gorzej, gdy z naszej paczki to ja będę jedyny, którego na to nie stać - wszyscy inni pojechali i szusują na alpejskim lodowcu.
Naukowcy znaleźli dowody na poparcie tezy: porównania z innymi oddziałują na nasze postrzeganie inflacji. Bez względu na to, jak beznadziejnie to zabrzmi: łatwiej nam znosić jej trudy, gdy wiemy, że inni, podobni do nas, też mają trudno. Mentalnie trudniej przychodzi zaakceptować, że równolegle z tym, kiedy my biedniejemy, inni nie tracą nic albo wręcz się bogacą. Nie mogąc sprostać napędzanym przez grupę, w której funkcjonujemy, aspiracjom, doświadczamy frustracji i stresu związanego z sytuacją materialną. Na tym się nie kończy. Stres i frustracja sprawiają, że poszukujemy winnych. Dbając o swoją samoocenę, za wszystko winimy czynniki zewnętrzne, będące poza naszą kontrolą. Inflacja świetnie sprawdza się w tej roli.
Porównania z innymi, podobnymi do nas, kształtują naszą ocenę sytuacji, ale też oddziałują na to, czego oczekujemy w przyszłości. Niedawno Olivier Armantier, wraz ze współpracownikami, udowodnił, że porównania społeczne częściowo tłumaczą, dlaczego ludzie żyjący w tym samym kraju, słuchający tych samych wiadomości i robiący zakupy w tych samych sklepach różnią się w swoich oczekiwaniach inflacyjnych. Okazuje się, że ci, którzy nie mogą "nadążyć" za innymi, spodziewają się relatywnie wyższej inflacji w przyszłości. Wśród osób, które nie mają poczucia, że zostają w tyle, efekt porównań pozostał niezauważony.
* Rober Shiller - amerykański ekonomista, profesor Uniwersytetu Yale. ** Gregory Mankiw - makroekonomista z Uniwersytetu Harvarda. *** Irving Fisher - ekonomista amerykański, przedstawiciel szkoły neoklasycznej w ekonomii. Zajmował się ilościową teorią pieniądza oraz teorią dystrybucji. **** John Maynard Keynes - angielski ekonomista, twórca teorii interwencjonizmu państwowego w dziedzinie ekonomii i finansów państwowych.
Autorka/Autor: Piotr Michoń - profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Autor bloga i podcastu Ekonomia Szczęścia www.ekonomiaszczescia.pl.
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock