Kontrola nielegalnej hodowli psów w Zelowie pod Łodzią nie wykazała większych nieprawidłowości. Tym razem posesję Krzysztofa Zakrzewskiego, który trzyma psy agresywnej japońskiej rasy Tosa Inu, odwiedzili pracownicy Urzędu Miasta. Kontrola nic nie wykazała, bo hodowca, dzięki kruczkowi prawnemu, zamienia niebezpieczne rasowe psy w nic nieznaczące kundle.
"Jeśli on cię nie zagryzie, to ja Cię zastrzelę" – szyld z takim napisem widnieje na bramie jednej z posesji w Zelowie, w której hodowane są psy rasy Tosa Inu. To właśnie tam weszli urzędnicy. Kontrola nie przyniosła żadnych większych efektów, ale emocji nie brakowało od samego jej początku. - Zaraz fruwać was nauczę, zaraz wam szkołę pokażę - powitał urzędników hodowca i dopiero po kilku minutach zgodził się ich wpuścić na teren posesji.
Oprócz "eleganckiego" zachowania, kontrolerzy niczego poważnego hodowcy zarzucić nie mogli. Psy są zadbane i na pewno nie umierają, jak twierdzili sąsiedzi, z głodu. Właściciel miał jednak tydzień na przygotowanie się do kontroli, bo według prawa musiał być o niej wcześniej powiadomiony.
Niebezpieczne, ale bez rodowodu
Na hodowle Tosa Inu trzeba mieć pozwolenie ze związku kynologicznego, bo to jest niebezpieczna rasa. Jednak hodowca wykorzystuje lukę w prawie, jego psy nie mają rodowodu - dlatego żadnej zgody mieć nie musi, poza tym od prawie sześciu lat nie jest członkiem związku kynologicznego.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24