Z granicy polsko-białoruskiej w dalszym ciągu docierają informacje o potrzebujących migrantach. Starają się im pomóc aktywiści. Jeden z nich opowiedział TVN24 o stanie, w jakim znajdowała się grupa 11 migrantów przebywających w okolicach Michałowa. - Te osoby łkały i wyły z zimna. Błagały o pomoc, błagały, żeby ich rozgrzać i zabrać do ciepłego miejsca - relacjonował. Rzeczniczka Straży Granicznej w odpowiedzi na pytania skierowane przez TVN24 i tvn24.pl odniosła się do doniesień z granicy.
Trwa kryzys na granicy polsko-białoruskiej. Na początku grudnia skończył się stan wyjątkowy, obecnie na terenie przy granicy z Białorusią obowiązuje zakaz przebywania. Obejmuje on 115 miejscowości województwa podlaskiego i 68 miejscowości województwa lubelskiego.
Rodzina migrantów
O kolejnych działaniach aktywistów starających się pomóc migrantom, a także o związanych z nimi działaniach służb mundurowych mówił na TVN24 reporter Piotr Czaban.
Pierwsza z opisywanych przez niego spraw dotyczy sześcioosobowej rodziny migrantów z Syrii - matki, ojca i czworga dzieci - która zgubiła się po przekroczeniu granicy.
Jak relacjonował, w niedzielę rodzice i część dzieci straciło ze sobą kontakt. Zrozpaczony ojciec poprosił o pomoc aktywistów. Mieszkańcy Podlasia, współpracujący z Grupą Granica, po 2 w nocy udali się do lasu, pod wskazaną przez mężczyznę lokalizację. Tam zastali ojca, matkę i niespełna 3-letnie dziecko, natomiast rodzice nie wiedzieli, gdzie są pozostałe dzieci. Jak opowiadał Czaban, rodzice mówili, że byli już wcześniej wypychani przez polską Straż Graniczną na Białoruś.
Po kilku godzinach ratownicy z Grupy Granica odnaleźli wszystkie dzieci. Były one rozproszone, nawet w odległości pięciu kilometrów od rodziców, ale udało się całą rodzinę połączyć. Jak relacjonował dalej reporter, po tym nastąpiło zgłoszenie do Straży Granicznej o to, by przejęła rodzinę, z uwzględnieniem, że chce ona zostać w Polsce.
Jak tłumaczył Czaban, we wtorek ruszyła procedura przyznania rodzinie międzynarodowej ochrony w Polsce. Tymczasem, jak dodał w późniejszej relacji reporter TVN24, zgodnie z decyzją Sądu Karnego w Białymstoku, rodzina ma trafić we wtorek do mieszkania Fundacji Mała Ojczyzna w Michałowie.
W odpowiedzi na pytanie przesłane przez redakcję tvn24.pl, rzeczniczka Straży Granicznej porucznik Anna Michalska poinformowała, że "niedzielę funkcjonariuszom SG z Michałowa została przekazana przez aktywistkę 6–osobowa rodzina" z Syrii, która "złożyła wnioski o ochronę międzynarodową w Polsce". "Wnioski zostały przyjęte przez SG i przekazane do Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców. Nie mam informacji o żadnej akcji ratunkowej" – dodała.
11 migrantów z Syrii. "Osoby w bardzo złym stanie"
Druga z opisywanych przez reportera TVN24 sytuacji na granicy dotyczyła grupy 11 migrantów z Syrii przebywających w okolicach Michałowa, którym również próbowali pomóc aktywiści.
- Aktywistom udało się dotrzeć do tych ludzi, ale w tym samym czasie pojawiła się Straż Graniczna, która przejęła tych ludzi. Ich los nie jest znany, Straż Graniczna nie odpowiada na pytania, co się z nimi stało - relacjonował Czaban. Również redakcja tvn24.pl zwróciła się mailowo do SG z pytaniem o los tych 11 migrantów.
Porucznik Michalska potwierdziła, że we wtorek rano funkcjonariusze Straży Granicznej z Michałowa zatrzymali 11-osobową grupę cudzoziemców. "Zatrzymani zostali również pomocnicy w organizowaniu nielegalnego przekroczenia granicy – 4 obywateli Gruzji. Mężczyźni przyjechali po cudzoziemców" – dodała.
Według nieoficjalnych informacji, 10 osób z tej zatrzymanej grupy zostało odesłanych na Białoruś, a jedna kobieta trafiła do szpitala.
Wcześniej o stanie, w jakim znajdowała się grupa 11 migrantów, opowiedział jeden z aktywistów, który chciał im udzielić pomocy. - Osoby były w bardzo złym stanie, dramatycznie przemarznięte, już z daleka było słychać łkanie kobiet. Były to cztery kobiety i siedmiu mężczyzn, w tym przynajmniej jeden nieletni - 15-letni chłopak. Osoby miały zesztywniałe od lodu ubrania, część z nich nie miała butów lub miała cienkie kalosze a pod nimi przemoczone zamarznięte skarpety. Te osoby łkały i wyły z zimna. Błagały o pomoc, błagały, żeby ich rozgrzać i zabrać do ciepłego miejsca - mówił.
Michalska: priorytetem jest ustalenie stanu zdrowia cudzoziemców
Michalska poinformowała także TVN24 i tvn24.pl, że "podczas zatrzymania nielegalnych imigrantów priorytetem jest ustalenie ich stanu zdrowia, jeżeli wymagają pomocy lekarskiej taka pomoc zawsze jest im zapewniana".
"Od wszystkich cudzoziemców, którzy wyrażają chęć uzyskania pomocy od Polski w postaci opieki międzynarodowej na terytorium RP, zawsze są przyjmowane wnioski. Wnioski przekazywane są do Szefa Urzędu ds. Cudzoziemców, który podejmuje decyzje w sprawie, a cudzoziemcy są umieszczani w strzeżonych ośrodkach dla cudzoziemców" – przekazała.
"Jeżeli osoby nie chcą składać wniosków o objęcie ochroną międzynarodową na terytorium RP, otrzymują postanowienia o opuszczeniu terytorium Polski, zostają doprowadzeni do linii granicy i otrzymują zakaz wjazdu na terytorium wszystkich państw strefy Schengen na okres do 3 lat" – dodała.
Otoczeni aktywiści
Kolejna z opisywanych przez Piotra Czabana spraw dotyczyła interwencji aktywistów w okolicach miejscowości Mielnik. Aktywiści z Fundacji Ocalenie w nocy z poniedziałku na wtorek szukali zaginionego 19-letniego Syryjczyka, który - jak tłumaczyli - potrzebował natychmiast pomocy medycznej. Jak relacjonował Piotr Czaban, podczas poszukiwania młodego mężczyzny aktywiści spotkali patrol umundurowanych mężczyzn z bronią, którzy ich otoczyli, odbezpieczyli broń, zabrali im telefony komórkowe.
Fundacja Ocalenie opisała tę sytuację na swoim profilu na Facebooku. Twierdzi, że jej przedstawicielom zabrano także sprzęt medyczny. Oto fragment tej relacji:
Jesteśmy pod Mielnikiem, na prośbę członka rodziny szukamy osoby w złym stanie fizycznym. Nagle otaczają nas mundurowi. Nie chcą się legitymować, odbezpieczają broń, zabierają telefony. Ich jest na oko 2x więcej niż nas - aktywistek i aktywistów z Ocalenia i innych organizacji. Dołączają dziennikarze. Im także wojsko zabiera telefony. Na miejsce dojeżdża policja. Ludzie w wojskowych mundurach wycofują się, odzyskujemy telefony. Ale zarekwirowali nasze rzeczy, w tym przenośny defibrylator. Próbujemy je odzyskać. W międzyczasie osoby z innej organizacji dotarły do potrzebującego człowieka. Nie może chodzić. Zabrała go karetka.
- Kiedy do nas podeszli, krzyczeli, żeby trzymać ręce na widoku i byli mało mili w powitaniu z nami. Poprosili, żebyśmy się nie ruszali. Wyciągnąłem telefon, żeby zacząć rejestrować ich pracę - opowiadał w rozmowie z TVN24 jeden z obecnych na miejscu mężczyzn.
- To, co mnie bardzo mocno uderzyło, to, że odblokowali broń. Powiedzieli, że mamy nie używać telefonów, że mamy nie nagrywać i że jeśli będziemy to robić, zostaną one nam odebrane siłą, że ja zostanę przeszukana. Pytaliśmy się, na jakiej podstawie jesteśmy zatrzymani. Usłyszeliśmy, że są władzą, że oni tak chcą - mówiła jedna z aktywistek.
Również w tej sprawie zwróciliśmy się do Straży Granicznej. Zapytaliśmy między innymi o to, dlaczego mundurowi otoczyli aktywistów, odbezpieczyli broń i zabrali im - jak twierdzą aktywiści - telefony komórkowe i sprzęt medyczny. "W dzisiejszych zdarzeniach z udziałem aktywistów w okolicach Mielnika nie brali udziału funkcjonariusze SG, nie znamy przebiegu tego zdarzenia, proszę pytania w tej sprawie kierować do innych służb" – odpowiedziała porucznik Anna Michalska.
Rzeczniczka SG podkreśliła jednak, że "obywatel Syrii, który dziś w nocy został przekazany przez aktywistów funkcjonariuszom Policji, został przewieziony do szpitala, do którego po przeprowadzonych badaniach, nie został przyjęty ze względu na dobry stan zdrowia". "Z racji tego, że mężczyzna nie wyrażał chęci pozostania w Polsce otrzymał postanowienie opuszczenia terytorium Polski – ma zakaz wjazdu na teren państw Schengen na okres 3 lata" – zaznaczyła.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Grupa Granica