- Gdyby do mnie takie materiały trafiły, gdybym je widział, to ja nie miałbym wątpliwości, że nie ma miejsca w szeregach policji dla tego funkcjonariusza i tych, którzy się tej sprawie przyglądali - komentował sprawę śmierci Igora Stachowiaka generał Marek Działoszyński, były komendant główny policji.
Igor Stachowiak zmarł we wrocławskim komisariacie 15 maja 2016 roku. W sprawie trwa śledztwo, a okoliczności śmierci wciąż nie zostały wyjaśnione.
Reporter "Superwizjera" TVN Wojciech Bojanowski dotarł do nagrań i informacji, które pokazują, jak wyglądała policyjna interwencja. Na nagraniach widać między innymi leżącego na ziemi w toalecie, skutego w kajdanki i rozebranego Stachowiaka, który jest rażony policyjnym paralizatorem. Mężczyzna zmarł w czasie przesłuchania w komisariacie.
"Działanie, które jest trudne do usprawiedliwienia"
- Zachęcam do tego, żeby nie generalizować, bo takie sytuacje rzeczywiście są sporadyczne i myślę, że wydarzają się we wszystkich policjach na świecie - oceniał tę sprawę były komendant główny. Dodał jednak, że zachowanie funkcjonariuszy, które widział w "Superwizjerze", jest "rzeczywiście poruszające". Generał Marek Działoszyński zgodził się ze stanowiskiem policji, że "to, co się działo na rynku, było zgodne z przepisami, nawet jeśli policjanci działali w błędzie, bo nie do końca trafnie zidentyfikowali osobę, która mogła być podobna do osoby poszukiwanej".
- Podjęli wszystkie możliwe środki do tego, żeby skutecznie tą czynność przeprowadzić - oceniał zatrzymanie 25-letniego Igora Stachowiaka. - Natomiast to, co później działo się na komisariacie, jest nie do przyjęcia. Tam są złamane procedury. Myślę, że czerwona lampka powinna zapalić się każdemu, kto oglądał ten materiał w momencie, gdy ta osoba zatrzymana zostaje wprowadzona do strefy poza kontrolą monitoringu w komisariacie. To, myślę, już jest działanie, które jest trudne do usprawiedliwienia - dodał były komendant, wskazując również na nagrane kamerą umieszczoną w paralizatorze "czynności związane z użyciem środków przymusu" i "łamanie zakazów przedmiotowych". - Nie wolno używać środków przymusu wyższych, jeśli osoba jest zakuta w kajdanki - zaznaczył Działoszyński.
"Inni mają obowiązek zareagować"
- Gdyby do mnie takie materiały trafiły, gdybym je widział, to ja nie miałbym wątpliwości, że nie ma miejsca w szeregach policji dla tego funkcjonariusza i tych, którzy się tej sprawie przyglądali - podkreślił. - Jeśli to było nadużycie uprawnień przez jednego z funkcjonariuszy, to inni mają obowiązek zareagować, a nie biernie się przyglądać albo wspierać wręcz - ocenił.
Generał komentował też działania funkcjonariuszy na rynku we Wrocławiu, kiedy zatrzymywali świadków zdarzenia, którzy nagrywali działania policji telefonami komórkowymi. - Być może chodziło o ustalenie świadków, spisanie ich danych osobistych. Natomiast na pewno nieuprawnione byłoby zabieranie im telefonów komórkowych, usuwanie nagrań i tak dalej. W strefie publicznej każdy ma prawo do filmowania działań funkcjonariuszy publicznych i policjanci są w tym zakresie szkoleni i mają na ten temat wiedzę - podkreślił Działoszyński. - Praca w policji jest pracą bardzo trudną, dlatego nie każdy, kto nawet chciałby pracować w policji, może w niej pracować. Tu trzeba mieć nerwy na postronkach, nie wolno się rewanżować, nie wolno dać się ponieść emocjom - wyliczał były komendant główny.
Autor: mart//now / Źródło: TVN 24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer TVN