W piątek Sąd Najwyższy zajął się sprawą Zhihui Li, 53-letniego obywatela Szwecji, którego ekstradycji od blisko dwóch lat domagają się Chiny, na co zgodziły się sądy obu instancji. Przeciwni wydaniu mężczyzny do Państwa Środka są przedstawiciele organizacji pozarządowych broniących praw człowieka oraz szwedzki rząd. Kasację wniósł Rzecznik Praw Obywatelskich. W piątek SN przyznał mu rację.
O sprawie Zhihui Li obszernie informujemy od początku stycznia. Chiński biznesmen ze szwedzkim paszportem jest ścigany przez chińską prokuraturę za oszustwo. Jego obrońca jednak zaznacza, że jest on działaczem brutalnie zwalczanej w Chinach organizacji Falun Gong i po ekstradycji czekają go "tortury i śmierć". W zeszłym roku prawną dopuszczalność wydania mężczyzny do Chin stwierdziły sądy obu instancji. Od sierpnia 2020 roku postanowienie w tej sprawie było prawomocne.
Kasację, nad którą w piątek po południu pochylił się Sąd Najwyższy, złożył Rzecznik Praw Obywatelskich. Wskazywał on, że sądy pierwszej i drugiej instancji niedostatecznie zbadały sprawę, zanim przystąpiły do orzekania.
"Nie zbadano między innymi wszystkich istotnych okoliczności, dotyczących prawnej i faktycznej możliwości złagodzenia w Chinach kary dożywotniego pozbawienia wolności. A tego wymagają orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka" – podkreślał w komunikacie na stronie internetowej Rzecznik Praw Obywatelskich.
Kluczowa deklaracja
Pewnym zaskoczeniem był fakt, że na sali sądowej kasację zdecydowała się poprzeć prokuratura. Jej przedstawiciel stwierdził w piątek, że dokumenty, na podstawie których Sąd Okręgowy w Warszawie i Sąd Apelacyjny w Warszawie podejmowały decyzję, były "przetłumaczone niewłaściwie".
- Nie może być tak, że w tak ważnej sprawie należy domyślać się tego, co w oryginale napisali przedstawiciele innego państwa. Należy wymagane dokumenty przetłumaczyć tak, aby wszelkie niuanse prawne nie pozostawiały żadnych wątpliwości – podkreślał na sali rozpraw prokurator.
Podczas procesu w pierwszej i drugiej instancji prokuratura nie zgłaszała obiekcji co do jakości tłumaczenia. Co więcej, jeden z przetłumaczonych dokumentów był kluczowy dla prokuratury. Chodziło o stanowisko chińskiej ambasady, która deklarowała pełną transparentność procesu oraz obiecywała możliwość wizytowania Zhihui Lo przez polskich przedstawicieli w chińskiej celi. To ta obietnica, jak przekonywała nas prokuratura, zdecydowała, że niemal przez cały czas trwania procesu oskarżyciel publiczny popierał wniosek strony chińskiej o ekstradycję Zhihui Li.
Do ponownego rozpatrzenia
Sąd Najwyższy ostatecznie uchylił prawomocne postanowienie o prawnej dopuszczalności ekstradycji i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia przez sąd apelacyjny.
Jak podkreślał sędzia sprawozdawca Przemysław Kalinowski, przepisy wymagają, by wyjaśniono ewentualne obawy co do przestrzegania praw osoby ściganej w państwie, które domaga się ekstradycji. Tego jednak żaden z sądów do tej pory nie zrobił.
- W sytuacji, kiedy obywatel Unii Europejskiej ma być wydany do kraju spoza Unii, należy na sprawę patrzeć przez pryzmat orzecznictwa wynikającego z regulacji unijnych. A z tej perspektywy nie można zignorować faktu, że kara dożywotniego więzienia jest trudno akceptowalna w europejskim porządku prawnym – podkreślił sędzia Kalinowski.
Wskazał, że sądy okręgowy i apelacyjny nie przeanalizowały dostatecznie, czy i w jakim zakresie kara dla Zhihui Li mogłaby być zredukowana.
- Nie ustalono, czy i kiedy ścigany mógłby ubiegać się o wcześniejsze zwolnienie. Nie ustalono nawet, który organ decyduje o przedterminowym zwolnieniu. Nie przeanalizowano, czy istnieje sądowa droga zaskarżenia decyzji o braku redukcji kary – wyliczał sędzia.
Ścigany
Zhihui Li został zatrzymany w marcu 2019 roku podczas podróży służbowej ze Szwecji do Rumunii. Mężczyzna przesiadał się na Lotnisku Chopina. Tam, na podstawie tzw. czerwonej noty Interpolu, został zatrzymany przez Straż Graniczną.
Została ona wystawiona w 2017 roku przez Chiny, które podejrzewają Zhihui Li o oszustwo na kwotę blisko czterech milionów złotych. Według prokuratorów z Państwa Środka, Li miał wyłudzić pieniądze od firmy, której jego przedsiębiorstwo miało dostarczać towary. Do dostawy jednak, zdaniem śledczych, nie doszło, a przelew na rzecz firmy podejrzanego został wykonany na podstawie sfałszowanego protokołu przyjęcia towarów.
Sam Zhihui Li podkreśla jednak, że przedstawione mu zarzuty to tylko przykrywka do tego, żeby komunistyczny reżim ukarał go za wspieranie Falun Gong, wspólnoty brutalnie zwalczanej w Chinach. Li - jako milioner - nie tylko był jego członkiem, ale też od lat finansował działalność organizacji.
Skazany współpracownik
Polskie prawo zabrania wydania zatrzymanego do kraju, w którym groziłaby mu kara śmierci lub prawa człowieka mogłyby być łamane. Finalną decyzję podejmuje minister sprawiedliwości, ale wcześniej sąd musi stwierdzić, czy nie ma do tego żadnych prawnych przeciwskazań.
W ubiegłym roku warszawski sąd apelacyjny prawomocnie stwierdził, że nie ma żadnych prawnych przeciwskazań, żeby do ekstradycji doszło.
- Trzeba podkreślić, że w śledztwie toczącym się na terenie Chińskiej Republiki Ludowej na karę 10 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności został skazany współpracownik pana Li – mówił przed naszą kamerą sędzia Jerzy Leder, rzecznik Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
Sąd podkreślił, że za przestępstwo oszustwa nie grozi kara śmierci (a dożywocie). Jednocześnie podkreślił, że Chiny zadeklarowały chęć współpracy z Polską i przekazywanie informacji na temat procesu Zhihui Li oraz warunków, w których byłby przetrzymywany.
Problem w tym, że obietnice, w które uwierzyli polscy sędziowie i prokuratorzy nie dają - zdaniem zagranicznych ekspertów - żadnych gwarancji, że Li nie będzie torturowany.
- Nikt, kto chociaż trochę orientuje się w realiach dotyczących chińskiego wymiaru sprawiedliwości, nie powinien ufać w takie zapewnienia – przestrzegała w rozmowie z tvn24.pl profesor Eva Pils z uniwersytetu King’s College, jednej z najbardziej prestiżowych uczelni na świecie.
Pils od lat bada chińskie prawo publiczne.
- Jako naukowiec, który od wielu lat przygląda się podobnym sprawom, nie mam wątpliwości, że ryzyko torturowania pana Li jest bardzo realne, zwłaszcza na etapie tymczasowego aresztowania i gromadzenia materiału dowodowego. Zapewnienia dyplomatów, że tak nie będzie, nie mają znaczenia – opowiadała prof. Pils w wywiadzie dla tvn24.pl.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź