Do pewnego stopnia czuję się zmanipulowany. Spodziewałem się tego, że tekst zostanie opublikowany ze stanowiskiem prokuratury. Wówczas mielibyśmy do czynienia z zupełnie inną sytuacją i konsekwencją - powiedział prokurator generalny Andrzej Seremet, oceniając zamieszanie po publikacji "Rzeczpospolitej" ws. śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154.
Andrzej Seremet w rozmowie z Radiem Zet dokładnie odtworzył przebieg spotkania z redaktorem naczelnym "Rzeczpospolitej" Tomaszem Wróblewskim.
- Pan redaktor Wróblewski prosił o spotkanie ze mną twierdząc, że ma niezwykle interesującą, ważną wiadomość o wadze równej z racją stanu. Dlatego zgodziłem się na tę rozmowę. Pan redaktor powiedział mi na wstępie, że prokuratorzy mają testy na C14 i trotyl. Początkowo nie zrozumiałem o co idzie, po pewnym czasie zrozumiałem jednak w czym rzecz. Redaktor powiedział, że dysponują informacjami z czterech niezależnych źródeł, które mają na to wskazywać. Powiedziałem wtedy, że mogę potwierdzić, że podczas oględzin i badań wraku w Smoleńsku narzędzia pomiarowe używane przez biegłych wykazały istnienie jakichś materiałów wysokoenergetycznych, podobnych do materiałów wybuchowych. Ale żeby z tego powodu nie wyciągać żadnych, a szczególnie takich wniosków, które miałyby być równoznaczne z tym, że użyto takich materiałów przeciwko czy wobec tego samolotu - powiedział Seremet.
"Żebym wiedział"
Prokurator generalny poinformował też, że redaktor naczelny "Rz" stwierdził, że chce, aby Seremet "wiedział, że oni taki tekst przygotowują".
- Powiedziałem więc, że w sytuacji gdy mam do czynienia z człowiekiem odpowiedzialnym prosżę o to, żeby powstrzymali się z publikacją tego tekstu do czasu umożliwienia prokuraturze odniesienia się do tego tekstu, w sposób maksymalnie merytoryczny i kompetentny. Po to, żeby uniknąć tego czego w istocie nie uniknęliśmy we wtorek. Odniosłem wrażenie, że redaktor wychodząc z mojego pomieszczenia przyjął moją propozycję - ocenił Andrzej Seremet.
I dodał: - Oczywiście byłem daleki od jakiejkolwiek próby wpływania na bieg postępowania jeśli chodzi o podjęcie decyzji przez redakcję. Uznałem natomiast, że jest to o tyle ważna informacja, że podana w takiej właśnie - pozbawionej stosownego komentarza - formule może spowodować bardzo poważne konsekwencje - stwierdził prokurator.
Potwierdził czy nie?
Seremet odniósł się też do informacji, jakoby miał potwierdzić w rozmowie z redaktorem naczelnym gazety informacje zdobyte przez dziennikarzy.
- Domyślam się, że redaktor po rozmowie ze mną uznał, że ma potwierdzenie. Nie nawykłem do takich metod pracy dziennikarskiej. Jeżeli dziennikarz zwraca się do źródła o potwierdzenie pewnych informacji, to czyni to w sposób właściwy i zgodny z prawem. W rozmowie z red. Wróblewskim odnosiłem wrażenie, że chodzi mu o podzielenie się ze mną informacją, którą uznaje za tak ważną dla polskiej racji stanu. Moje zabiegi, które zmierzały do tego, żeby ten tekst opatrzeć stosownym komentarzem prokuratury, nie zostały jak się okazuje przyjęte - powiedział Seremet.
I dodał, że "jeszcze przed północą (z poniedziałku na wtorek - red.) wiedział, "że tekst się ukaże". - Obawiałem się, że wywoła takie skutki, jakie rzeczywiście wywołał - ocenił prokurator generalny.
Zapewnił też, że był w kontakcie z prokuratorami wojskowymi i rozmawiał z nimi na temat komunikatu ws. publikacji "Rzeczpospolitej". - Jeszcze poprzedniego dnia byłem w kontakcie z płk. Szelągiem i poleciłem mu przygotowanie właśnie takiego komunikatu, który odpowiada rzeczywistości. Prokuratorzy przystąpili do pracy rano, z udziałem biegłych. (...) To była kwestia techniczna, że to tyle trwało. Żadne inne racje nie stały za ogłoszeniem tego komunikatu o tej właśnie porze - zapewnił.
Wielka burza
W ubiegły wtorek "Rzeczpospolita" napisała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy ostatnio badali wrak Tu-154 w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - trotylu i nitrogliceryny. Na specjalnej konferencji prasowej zaprzeczył temu szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg.
Po kilku godzinach redakcja opublikowała komunikat, w którym napisała: "Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały". W redakcji trwa postępowanie wyjasniające. Redaktor naczelny dziennika Tomasz Wróblewski oddał się do dyspozycji Rady Nadzorczej wydawcy gazety.
Sprawa wywołał polityczną burzę. Jarosław Kaczyński mówił o mataczeniu w sprawie "niesłychanej zbrodni" i domagał się dymisji rządu. Postawę lidera PiS krytykował premier Donald Tusk, który powiedział, że "trudno sobie wyobrazić życie publiczne w Polsce, kiedy lider opozycji formułuje oskarżenia o zbrodnię wobec własnego państwa, rządu i wobec sąsiada" i "nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z tymi, którzy formułują tego typu wnioski".
Autor: mn//gak / Źródło: Radio ZET, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24