- Żadni imigranci: ani legalni, ani nielegalni, ani murzyni z Afryki, ani cyganie z Rumunii nie są nam potrzebni. Nie poprawią statusu uzdrowiska. Rabka to nie poligon doświadczalny - grzmiał Sebastian Pitoń, działacz Konfederacji Korony Polskiej założonej przez Grzegorza Brauna na nadzwyczajnej sesji Rady Miejskiej w Rabce-Zdroju. Zwołano ją 3 czerwca 2025 roku tylko po to, by zająć się uchwałą zaproponowaną przez grupę radnych w związku z - jak wyjaśnił przewodniczący rady - "narastającym niepokojem mieszkańców wywołanym brakiem komunikatu burmistrza Rabki-Zdroju w odniesieniu do pojawiających się między innymi w mediach społecznościowych informacjach o rzekomej relokacji nielegalnych imigrantów na terenie miasta i gminy Rabki-Zdroju". Uchwała była skutkiem petycji podpisanej przez część mieszkańców. Czytamy w niej: "Jesteśmy przekonani, że obcość kulturowa i cywilizacyjna imigrantów połączona często z głęboką pogardą dla naszych wartości nieuchronnie zachwieje życiem naszej lokalnej wspólnoty".
Rabka-Zdrój to jeden z przykładów, jak lokalne społeczności czują się zaniepokojone "relokacją nielegalnych imigrantów" - której ani się tam nie prowadzi, ani się takowej nie planuje. Oddolne akcje straszenia imigrantami i budzenia niepokoju w regionach zbierają już swoje żniwo. Oto przykłady tego typu działań dezinformacyjnych w różnych częściach Polski oraz efekty, jakie mogą wywołać.
Fake news o "2000 imigrantów", specjalne konto, tajemnicza zmiana nazwy
W Rabce-Zdroju zaczęło się od plotek. Trudno ustalić, kto i kiedy je stworzył, ale wiadomo, że krążyły wśród mieszkańców między pierwszą a drugą turą wyborów prezydenckich. Jak na plotki zawierały sporo konkretnych informacji: że 4 czerwca do Rabki ma zostać przywiezionych dwa tysiące migrantów, którzy będą zakwaterowani w pensjonatach na terenie miasta. Właściciele pensjonatów mieli otrzymać konkretne pieniądze za każdy dzień pobytu obcokrajowców.
Skąd do mieszkańców Rabki docierały te informacje? Pochodziły głównie z wpisu rozsyłanego na Facebooku i w prywatnych komunikatorach, który zaczynał się od słów: "Już od 4 czerwca do pensjonatów w Rabce i na terenie gminy Rabka-Zdrój będą kwaterowani imigranci. Za każdą osobę właściciel pensjonatu dostawać będzie 200 zł dziennie, co jest duża pokusą zarobienia łatwych pieniędzy kosztem naszego bezpieczeństwa". Był i apel: "Nie możemy pozwolić na to, aby kosztem naszego bezpieczeństwa sprowadzać na nasz teren tak dużych ilości osób o zupełnie innej kulturze".
2000 przybyszy "o zupełnie innej kulturze" mających zamieszkać w uzdrowisku liczącym zaledwie 12 tysięcy mieszkańców (według GUS)? Taka informacja może wzbudzać niepokój.
Wpis pojawił się między innymi na facebookowym koncie "Konfederacja Korony Polskiej - Podhale, Spisz, Orawa - Drużyna Brauna". Zilustrowano go zdjęciem grupy czarnoskórych mężczyzn z podpisem "2000 imigrantów w Rabce-Zdroju już od 4 czerwca 2025". Warto na chwilę się zatrzymać przy tym profilu. Powstał dopiero 24 maja tego roku, czyli wtedy, gdy w Rabce-Zdroju rozkręcano akcję straszenia rzekomą relokacją migrantów. Od tego momentu publikowano na nim wyłącznie wpisy dotyczące tego tematu i intensywnie zachęcano do podpisywania cytowanej wyżej petycji.
W piątek 30 maja, dwa dni przed drugą turą wyborów prezydenckich, z nazwy konta zniknęło "Konfederacji Korony Polskiej", a dzień później we wpisie zapewniono, że konto nie było w żaden sposób związane z partią Grzegorza Brauna. Od tego momentu profil nazywa się "Podhale - informacje dla mieszkańców", choć próżno szukać tam aktualności z regionu. Są za to gratulacje dla gmin, w których kandydat PiS Karol Nawrocki uzyskał rekordowe wyniki w wyborach; są informacje o przyjęciu uchwały przeciw nielegalnej migracji w Rabce-Zdroju. "Mamy również nadzieję że pakt migracyjny po wyborze Karola Nawrockiego zostanie wypowiedziany, a mieszkańcy będą mogli spać spokojnie" - brzmi jeden z postów.
Burmistrz: "nie ma takiej opcji". Wojewoda: "całkowita nieprawda"
Zanim jednak strona zmieniła nazwę, informację o "2000 imigrantów w Rabce-Zdroju od 4 czerwca" zdementowali samorządowcy. 26 maja burmistrz Rabki-Zdroju Leszek Świder napisał: "W ostatnim czasie w przestrzeni publicznej pojawiły się nieprawdziwe informacje dotyczące rzekomej relokacji imigrantów na teren naszej gminy. Doniesienia te wywołały niepokój wśród mieszkańców, dlatego czuję się w obowiązku odnieść się do sprawy w sposób jednoznaczny". I uspokajał: "Z całą stanowczością i pełną odpowiedzialnością oświadczam, że nie podejmowałem, nie podejmuję i nie zamierzam podejmować żadnych działań zmierzających do przyjęcia imigrantów ani do tworzenia jakichkolwiek lokali umożliwiających ich osiedlenie się w Rabce-Zdroju". We wpisie na Facebooku dodał: "Nie ma takiej opcji by cudzoziemców przywozić autobusami jak było w przypadku wojny i uchodźców z Ukrainy".
Szanowni Państwo, bardzo dużo zostało powiedziane w naszej gminie na temat uchodźców którzy rzekomo mają być rozlokowani...
Posted by Leszek Świder on Monday, May 26, 2025
Sprawa nabrała jednak takiego rozgłosu, że konferencję prasową w tej sprawie zorganizował 28 maja wojewoda małopolski Krzysztof Klęczar. "Małopolski Urząd Wojewódzki nie podejmuje jakichkolwiek działań w sprawie tworzenia lub planowania utworzenia ośrodków dla imigrantów na terenie gminy Rabka-Zdrój. To, co pojawiło się w przestrzeni medialnej i w mediach społecznościowych, to całkowita nieprawda. Na teren powiatu nowotarskiego, do gminy Rabka-Zdrój nie są prowadzone relokacje uchodźców" - przekazał.
Na nadzwyczajnej sesji Rady Miejskiej w Rabce-Zdroju 3 czerwca uchwałę "w sprawie zajęcia stanowiska dotyczącego zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom i ochrony granic" - powstałą na bazie petycji mieszkańców - jednogłośnie przyjęli wszyscy radni. Następnego dnia nikt w mieście owych 2000 "nielegalnych migrantów" nie zobaczył. Bynajmniej nie z powodu uchwały. Cała ta historia została po prostu wymyślona.
"To już się zaczęło". Zwierzyniec, Krasnobród, Tarnawatka
Podobny schemat - jakiś post straszący relokacją "nielegalnych imigrantów" w konkretnej miejscowości, rosnący strach jej mieszkańców wyrażany w komentarzach, dementi władz samorządowych i pozostający jednak w przestrzeni publicznej niepokój - można było obserwować już w 2024 roku w trzech miejscowościach na Lubelszczyźnie. Zwierzyniec (2,7 tysięcy mieszkańców), Krasnobród (2,9 tysięcy mieszkańców) i Tarnawatka (3,7 tysiecy mieszkańców) leżą w odległości 20 kilometrów od siebie i niecałe 100 kilometrów od granicy z Ukrainą. W czerwcu 2024 roku we wszystkich trzech miano zakwaterować nielegalnych migrantów - a przynajmniej tak głosiły plotki.
Przekazy te zrodziły się w internecie, po czym komunikatorami i pocztą pantoflową szybko rozeszły się wśród mieszkańców. Zwierzyniec został wymieniony na nagraniu mężczyzny, który alarmuje, że po tamtejszych ośrodkach wczasowych miały chodzić dziewczyny i wypytywać o możliwość rozlokowania nielegalnych migrantów. Autor filmu ostrzegał, że "to już się zaczęło".
Do Krasnobrodu kilkudziesięciu migrantów miało przyjechać pociągiem, ale wcześniej wojewoda lubelski miał szukać im miejsc, dzwoniąc w tej sprawie do burmistrzów i wójtów. Ponadto na lokalnej krasnobrodzkiej grupie anonimowy użytkownik donosił, że jeden z przyjezdnych miał już dźgnąć kogoś nożem. I dodał: "jakby jeszcze tego było mało, mamy około 70 takich niby 'pracowników', którzy mieszkają w drewnianych domkach na zboczu kamieniołomów".
W Tarnawatce natomiast źródłem fake newsa był filmik na TikToku, którego autor pokazywał podłużne baraki zlokalizowane na terenie gminy i pytał: "Ktoś wie, co tu się święci? Relokacja?!". Podobieństwa z historią z Rabki-Zdroju nasuwają się same: nawet jeśli migrantów nie relokowano jeszcze do danej miejscowości, to lokalne władze już miały gorączkowo szukać zakwaterowania dla tych przybyszy.
Władze żadnej z wymienionych gmin nie szukały jednak noclegów dla nielegalnych migrantów. Ale wobec fali dezinformacji musieli natomiast interweniować i zaprzeczać nieprawdziwym doniesieniom.
Burmistrz Zwierzyńca Edyta Wolanin przekazała Polskiej Agencji Prasowej, że w jej gminie nikt nie szukał zakwaterowania dla relokowanych migrantów i sugerowała, że może to być efekt powielenia nieprawdziwych informacji z Krasnobrodu. Tamtejszy sekretarz gminy Kazimierz Gęśla w rozmowie z "Kroniką Tygodnia" również zapewniał, że w gminie nie ma nielegalnych migrantów - ale powiązał te plotki z grupą 60 Kolumbijczyków, którzy mieszkają w jednym z ośrodków wypoczynkowych w Krasnobrodzie i pracują legalnie w jednym z zakładów w Tomaszowie Lubelskim. Również baraki w Tarnawatce okazały się tymczasowym miejscem zakwaterowania legalnych pracowników z Turcji, którzy budowali w okolicy drogę ekspresową. Na specjalnej konferencji prasowej wyjaśnił to sam wojewoda lubelski Krzysztof Komorski. "Wszelkiego rodzaju akty dezinformacji, wprowadzania w błąd, wprowadzania chaosu, zastraszania będą się spotykały z bardzo radykalną reakcją z naszej strony" - zapowiedział.
Napaści, których nie było. Reaguje policja
Zastraszanie mieszkańców małych miejscowości przyjmuje także inne formy. Pod koniec maja tego roku w mediach społecznościowych anonimowi użytkownicy alarmowali, że w Legnicy (90,8 tysięcy mieszkańców) w województwie dolnośląskim policja zatrzymała na przystanku autobusowym migranta z maczetą. "Już się zaczęło" - komentowali internauci. Policja stanowczo zdementowała te doniesienia. W odpowiedzi dla portalu legnica.naszemiasto.pl wyjaśniono, że policjanci otrzymali zgłoszenie o mężczyźnie z maczetą na przystanku, ale kiedy przyjechali na miejsce, okazało się, że to Polak, mieszkaniec Legnicy, który chwilę wcześniej kupił narzędzie i po prostu wracał z nim do domu.
W tym samym czasie w Kostrzynie nad Odrą (17,4 tysięcy mieszkańców) w województwie lubuskim "przybysze innego koloru skóry" - jak pisywano w internetowych wpisach - mieli dopuszczać się brutalnych napaści, w tym na młode kobiety. Te informacje publikowano między innymi na lokalnych grupach na Facebooku poświęconych zupełnie innym tematom, na przykład problemom w zarządzaniu gospodarką miasta. Podobnie jak w Legnicy, tak i w Kostrzynie policja zdementowała te plotki, informując, że nie otrzymała żadnych zgłoszeń dotyczących tych rzekomych napaści.
Wspólne elementy tego typu sensacyjnych doniesień są dwa: migranci przedstawiani jako niebezpieczne osoby oraz mniejsze miejscowości. Eskalacja takich przekazów jest niepokojąca: w niektórych miejscach relokowani cudzoziemcy dopiero "mają się zjawić", a w niektórych mają już "dopuszczać się przestępstw". A wszystko oparte na dezinformacji.
Jakie mechanizmy są tu wykorzystywane? Wyjaśniają dr Katarzyna Bąkowicz - medioznawczyni z Uniwersytetu SWPS i członkini rządowej komisji ds. wpływów rosyjskich i białoruskich oraz doktor Mikołaj Winiewski - psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, członek Centrum Badań nad Uprzedzeniami.
Sytuacja lokalnych społeczności: "wywrócenie porządku", zjawisko "zagrożenia mniejszością"
- Społeczności lokalne żyjące w mniejszych skupiskach z jednej strony funkcjonują w takim trochę bardziej zamknięciu, a z drugiej żyją według własnych, wewnętrznych reguł. I nie do końca mile widziane są osoby, które nie pochodzą z tych społeczności - tłumaczy dr Katarzyna Bąkowicz. - To nie dotyczy migrantów samych w sobie, lecz w ogóle obcych, którzy tam przyjeżdżają. Dlatego w takich ludziach łatwiej wzbudzić strach przed innym, przed "obcym".
- Pamiętajmy o tym, że poza dużymi ośrodkami miejskimi inny niż biały kolor skóry nie jest powszechny, dlatego pojawienie się takich osób to wywrócenie jakiegoś porządku i może wywoływać rasizm. Tym bardziej, że ta antagonizacja w stosunku do migrantów trwa od lat. Zaczął ją Jarosław Kaczyński w 2015 roku mówieniem o przenoszonych chorobach i pasożytach. Nakłada się na to rzeczywisty problem, jaki istnieje we Francji czy w Niemczech, a informacje i obrazki stamtąd docierają przecież także do mniejszych społeczności - wyjaśnia ekspertka.
W tym kontekście ciekawe są wyniki analizy dr. Mikołaja Winiewskiego przeprowadzonej po wyborach prezydenckich, a dotyczącej obywateli Ukrainy w poszczególnych powiatach. - Na podstawie danych PESEL sprawdziłem, jak się ma procent Ukraińców w danym powiecie do poparcia dla prawicowych kandydatów, czyli tych, którzy się bardzo mocno wypowiadali przeciwko migracji, w tym przeciwko Ukraińcom - opowiada dr Winiewski. - Wynik jest taki: im mniej jest Ukraińców w danym powiecie, tym wyższe było poparcie dla prawicowych kandydatów. Czyli im mniejsze jest prawdopodobieństwo wyjścia na ulicę i spotkania Ukraińca, tym częściej wyborcy wybierali kandydatów, którzy straszyli zabieraniem przez Ukraińców pracy czy socjalu. To wydaje się nieintuicyjne, ale pokazuje, jak działa ten mechanizm. Łatwo jest nas straszyć Ukraińcami zabierającymi pracę czy socjal w sytuacji, w której nie ma tych Ukraińców w okolicy. My nie widzimy, że oni pracują, że jest ich dużo, tylko jakoś ich tam sobie wyobrażamy - stwierdza. I dodaje:
Z migrantami jest tak samo. Schemat działa tak: gdy mieszkam w Warszawie, co drugi kierowca Ubera, którego zamawiam, jest Ukraińcem albo ma śniady kolor skóry - mam więc z nimi kontakt, nawet czasami z nimi porozmawiam. Lecz w sytuacji, gdy nie mam w ogóle kontaktu z takimi ludźmi, wzbudzenie we mnie strachu przed nimi jest dużo prostsze.dr Mikołaj Winiewski, Uniwersytet Warszawski
Jednak w wielu mniejszych miejscowościach mieszkają już pojedynczy pracownicy z innych krajów zatrudniani przez lokalne zakłady pracy. Co to może powodować? Doktor Winiewski mówi o socjologicznym zjawisku tak zwanego zagrożenia mniejszością (z angielskiego: minority threat hypothesis). - To koncepcja stworzona przez socjologów w latach sześćdziesiątych, która mówi, że jeśli gdzieś zwiększa się liczebność jakiejś mniejszości, na przykład osób czarnych - i to nie nawet z pięciu do pięćdziesięciu procent, ale powiedzmy z pięciu do ośmiu procent - to w grupach uprzywilejowanych, liczniejszych może powstać poczucie zagrożenia, że coś może się stać. Oczywiście jest dyskusja na temat tej koncepcji, ale myślę, że to może być właśnie ten efekt, który wykorzystują autorzy dezinformacji - tłumaczy psycholog.
Wybuchowa mieszaka: emocje i media społecznościowe
Doktor Katarzyna Bąkowicz podkreśla natomiast, jak trudno walczyć faktami z tego rodzaju dezinformacją. - Problem polega na tym, że zarówno ludzie, którzy ją tworzą, jak też ci, którzy ją dystrybuują i w nią wierzą, nie chcą, żeby fakty zweryfikowały tę dezinformację. W krótkim czasie stają się tak "osadzeni" w tych narracjach, że szukają tylko potwierdzeń. Kiedy więc zaczynamy z takimi osobami rozmawiać, przedstawiając fakty, one wcale nie zmieniają zdania, tylko odwracają się od nas jako od rozmówców, ponieważ burzymy ich świat. Bo oni mówią do nas na poziomie emocji, a my chcemy do nich mówić na poziomie racjonalnym. To nie zadziała - tłumaczy.
A jest to jeszcze trudniejsze w przypadku wiadomości pochodzących z lokalnych grup czy lokalnych mediów. - Media lokalne są silnym ośrodkiem informacji danej społeczności. Generalnie koszula bliższa ciału, więc mieszkańców bardziej interesuje, co dzieje się u nich w mieście niż w jakiejś dalekiej Warszawie. A więc medium lokalne, nawet jeżeli to nie jest medium profesjonalne, tylko jakiś youtuber, będzie po prostu bardziej wiarygodny dla tych ludzi - uważa dr Bąkowicz.
Doktor Mikołaj Winiewski podkreśla natomiast, że na skuteczność takiego przekazu wpływa połączenie ludzkich emocji, mediów społecznościowych i odpowiednio dobieranych treści. - Generalnie mechanizmy w grupach czy społecznościach działają tak, że jeśli pojawia się informacja o zagrożeniu, a my podchodzimy do tego niewystarczająco krytycznie, to przekazujemy ją dalej, żeby ostrzec innych. W ten sposób podbijamy tę informację, tworzymy ruch w sieci - a z tego cieszą się dostawcy usług internetowych czy platform społecznościowych, bo zaczyna się lajkowanie, komentowanie i tak dalej - wyjaśnia. - Istnieją zresztą badania pokazujące, że strach i negatywne emocje są bardziej nośne w internecie. Weźmy przykład filmu z maczetą: niewiele na nim widać, ale jest kwestia samego obrazu: widać zamieszanie, policja się z kimś szarpie, więc łatwo można do tego przypisać cokolwiek, na przykład to, że migrant stwarza zagrożenie. Resztę robią nasze naturalne procesy i zachowania - wyjaśnia psycholog.
No dobrze, a jeśli zapowiadani migranci się jednak w gminie nie pokazują i "informacja" okazuje się fake newsem - czy mieszkańcy udostępniający go potrafią się przyznać, że dali się oszukać? - Podejrzewam, że nie. Ewentualnie stwierdzą, że ktoś się może z tego wycofał, bo się wystraszył. Zawsze są jakieś irracjonalne wytłumaczenia. Albo ludzie mówią: 'Może nie mam na to dowodów, ale ja wiem swoje'. Ten brak zaufania do instytucji i polityków ma głębokie korzenie w poprzednich ustrojach, lecz politycy nie robią nic, żeby tę wiarygodność budować. Zamiast tego podkręcają nastroje - odpowiada dr Bąkowicz.
"Ludźmi w chaosie łatwiej się zarządza"
Może jednak celowo podkręcają? Bo pytana o cele takiej dezinformacji w lokalnych społecznościach dr Katarzyna Bąkowicz odpowiada: - Twórcom zależy na tym, żeby było dużo emocji, które powodują chaos. Ludźmi w chaosie po prostu łatwiej się zarządza. Czyli takimi, którzy nie funkcjonują racjonalnie, którzy działają cały czas na pikach emocjonalnych. W polityce nie opłaca się spokój i merytoryczna dyskusja, ponieważ obywatel, który jest świadomy, jest obywatelem wymagającym. Niestety to jest perfekcyjny grunt dla Rosjan czy Białorusinów, dlatego że gdy człowiek się boi i nie wie do końca, co jest prawdą, a co nie, zaszczepienie mu przekazu, na którym zależy wrogiemu krajowi, jest proste. Zwłaszcza że narracja antyimigrancka wpisuje się w narrację rosyjską: że jest ten "zgniły Zachód", który chce pozbawić ludzi wartości chrześcijańskich i tylko Rosja gwarantuje utrzymanie takich wartości, które my wyznajemy.
O zagrożeniu wobec mieszkańców terenów wschodniej Polski ze strony rosyjskiego wywiadu mówił również wicewojewoda lubelski Wojciech Wołoch, komentując fake newsa o barakach dla migrantów w Tarnawatce. "Jest grupa ludzi, są instytucje, politycy, którym zależy na tym, żeby - szczególnie w województwach wschodniej Polski - ludzie się bali, byli zastraszeni, skłóceni. A tym, komu na tym zależy, jest rosyjski wywiad. Nie służy to poczuciu bezpieczeństwa czy sprawnemu zarządzaniu kryzysami, które od czasu do czasu pojawiają się w województwach przygranicznych" - podkreślał.
Dezinformacja a lokalna gospodarka. To się łączy
Doktor Katarzyna Bąkowicz zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt: - Pamiętajmy, że tego typu dezinformacja jest także dużym ciosem w biznes samorządowy. To nie jest tylko historia o mieszkańcach, którzy mogą się obawiać migrantów. To dotyczy również potencjalnych turystów, którzy mogą nie chcieć jednak do danego miasta przyjeżdżać, bo tam podobno są migranci. Społeczności lokalne właśnie jak Rabka-Zdrój nie mają wielu alternatyw zarabiania poza turystyką. Więc de facto to jest ten moment, gdy widzimy, jak dezinformacja uderza nie tylko w nasze przekonania, ale bezpośrednio także w lokalną gospodarkę.
I kończy: - Bardzo mało mówimy w Polsce o tym, że dezinformacja po prostu kosztuje. To są miliardy w skali świata każdego roku, miliardy dolarów. I ta historia jest również o tym.