Zaczynał od dwóch procent poparcia, po miesiącu wszedł do drugiej tury. Człowiek, który się sondażom nie kłaniał, posiadacz czarnej teczki, polski Indiana Jones z Czwartego Wymiaru. Przypominamy historię Stana Tymińskiego, który udowodnił, że można być tzw. poważnym kandydatem bez politycznego zaplecza, programu, mediów, a nawet - zdaniem niektórych krytyków - poczytalności.
Moi przeciwnicy usiłowali zrobić ze mnie szaleńca, narkomana, hipnotyzera (…) Co do rzekomego szaleństwa mogę powiedzieć, że pamiętam numery i hasła wszystkich swoich kont bankowych i inwestycyjnych. Nigdzie ich nie zapisałem. Czasem martwię się, że po wypiciu jakiegoś trunku mogę coś zapomnieć. Ale jeszcze mi się to nie zdarzyło. Tymiński
- Mamy szanse na prawdziwą niepodległości, bo w tej chwili nie ma wpływów politycznych z zagranicy i przyszłość zależy od nas! Nie mogłem być kandydatem poważnym do końca tej kampanii wyborczej, dopóki się nie upewniłem nie tylko o tym, że jestem niezależny dzisiaj, ale że będzie taka możliwość na przyszłość. Musiałem rozmawiać z ludźmi z innych ambasad, aby się upewnić, czy będzie możliwa zmiana systemu podatkowego, bo na tym polega niezależność – zapewnia w charakterystycznym dla siebie spiskowo-tajemniczym tonie Stanisław Tymiński.
Tłum odpowiada entuzjastycznymi oklaskami.
Znokautował Mazowieckiego
Dla nich (oraz jednej czwartej głosujących w pierwszych wolnych wyborach prezydenckich) polonijny biznesmen z Kanady był poważnym kandydatem na prezydenta.
Dla pozostałych trzech czwartych, w tym zwłaszcza wyborców Tadeusza Mazowieckiego, Tymiński był "porażką raczkującej polskiej demokracji", "wystawieniem Polski na pośmiewisko", ale przede wszystkim wielką zagadką: jak ten człowiek znikąd znalazł się w drugiej turze wyborów prezydenckich? Skoro jeszcze miesiąc przed wyborami miał dwa procent poparcia?
Co miałem w czarnej teczce podczas wyborów w 1990 roku? Oczywiście, że były w niej pewne materiały. Prawdziwe i te podrobione, ze stemplami z ziemniaka. Tymiński
Stan Tymiński przemknął przez polską scenę polityczną jak meteor w 1990 roku, wbijając się prosto w środek wojny na górze, nokautując Tadeusza Mazowieckiego i usiłując, za pomocą czarnej teczki, obalić Lecha Wałęsę. Gdy to mu się nie udało, zniknął równie szybko jak się pojawił, a jego dziedzictwo – Partia X, zwana tak na cześć afroamerykańskiego działacza Malcolma X, w 1991 po oskarżeniach o fałszerstwa wyborcze wprowadziła do Sejmu tylko trzech posłów, a następnie również przestała istnieć.
Ale jesienią 1990 roku kariera Tymińskiego kwitła. 42-letni technik elektronik z kanadyjskim paszportem przybył do Polski, gdzie, jak mówił, ujrzał "straszliwe spustoszenie poczynione przez komunizm, który pozostawił w spadku wiele ofiar, a wściekły kapitalizm dołożył nowych". Ostro krytykował plan Balcerowicza, a własne gospodarcze – i nie tylko - recepty zawarł w książce o intrygującym tytule "Święte psy".
Gracielę poznałem dzięki jej bratu. Siedzieliśmy w kawiarni w centrum miasta. W pewnym momencie zerwał się i mówi: idzie moja siostra. Przyprowadził ją do stolika i przedstawił: moja siostra jest amazonką. A ja na to: przecież ma dwie piersi, a amazonki mają jedną. Tymiński o poznaniu żony
W zamian za zebranie podpisów pod swoją kandydaturą wysyłał zwolennikom właśnie "Święte psy". Pomogło – w rekordowym czasie i bez żadnego zaplecza zebrał grubo ponad wymagane 100 tysięcy podpisów i znalazł się w szóstce pretendentów do Belwederu.
Z kilku do kilkudziesięciu procent poparcia
Tymiński konsekwentnie kreował się na outsidera, człowieka spoza układów, do tego odnoszącego sukcesy biznesmena, który krajem będzie potrafił zarządzać równie skutecznie co własną kanadyjską firmą. Twierdzi, że gdyby został zmieniony system podatkowy, każdy mógłby zarobić milion dolarów rocznie, co brzmiało dużo lepiej niż wałęsowskie 100 milionów, ale złotych.
Ponadto zadziałała aura egzotyki, której Stan Tymiński miał aż nadto. Kandydat chwalił się doświadczeniami z Peru, gdzie plemię Jivaro miało go nauczyć, jak przy pomocy myśli oraz halucynogennego napoju z lian "wkraczać w Czwarty Wymiar", a przywieziona stamtąd, mówiąca łamaną polszczyzną żona nie odstępowała go na krok. Ostatecznie Tymiński nieoczekiwanie dla wszystkich, przeszedł do drugiej tury, z której wyparł Tadeusza Mazowieckiego. Jeszcze w październiku premier prowadził. Pod koniec miesiąca Wałęsa go wyprzedził; Tymiński miał w tym czasie 2 procent. Ale w listopadzie "polski Indiana Jones" i "człowiek z Czwartego Wymiaru", jak go ochrzciła prasa, wrzucił piąty bieg.
Najpierw 8 procent. Potem 15, na dwa tygodnie przed wyborami – 17, a na tydzień przed wyprzedził Mazowieckiego i z wynikiem 26 procent gonił Wałęsę (31 procent). "Gazeta Wyborcza" pytała dramatycznie na pierwszej stronie "Czy Polska stanie się pośmiewiskiem świata? ", a psycholog Andrzej Samson, później znany bardziej jako Andrzej S., zapewniał na łamach, że Stan Tymiński jest "osobowością paranoidalną" i jest "głęboko zaburzony".
Nie pomogło. W pierwszej turze wyborów Wałęsa otrzymał 40 procent głosów, Tymiński 23 procent, a premier Mazowiecki 18 procent. Polacy badani przez CBOS ocenili przybysza z Kanady jako najbardziej rzeczowego i konkretnego, a jednocześnie najsympatyczniejszego kandydata, dając jednocześnie wysokie noty za zdolność do przekonywania i bycie "człowiekiem, jakiego nam potrzeba".
Legendarna czarna teczka
Byliśmy z żoną tak ostrożni, że w pokojach hotelowych czy w dworku w Pęcicach niewiele rozmawialiśmy ze sobą. Baliśmy się podsłuchów. Pisaliśmy do siebie karteczki, które potem paliłem, a popiół wrzucałem do toalety. Do nikogo nie mieliśmy zaufania. Atak mógł nadejść z każdej strony. Tymiński o środkach ostrożności w kampanii.
Media były innego zdania. Pojawiły się sugestie narkomanii i manii prześladowczej, o współpracy z libijskimi terrorystami oraz polskimi esbekami, przedrukowane z "New York Timesa" zdjęcie Tymińskiego owiniętego wężami boa, a wreszcie program z sąsiadami kandydata z Toronto, który oskarżyli go o bicie żony i dzieci (potem wygrał proces i TVP musiała go przepraszać). W odpowiedzi Tymiński zaprezentował czarną teczkę, do dziś jedną z nierozwiązanych tajemnic początków III RP. Miały być w niej materiały kompromitujące Wałęsę, jednak kandydat nigdy nie ujawnił jej zawartości, wychodząc najwyraźniej z założenia, że lepsza groza nieznana niż znana. Po latach wyjaśnił, że były tam głównie podrobione kwity na Wałęsę, jednak nigdy ich nie pokazał.
W drugiej turze Tymiński niewiele poprawił wynik: uzyskał niespełna 26 procent głosów, a Wałęsa ze swoimi 74 procentami przeprowadził się do Belwederu. Zdegustowany biznesmen wrócił do Kanady. Szczęścia próbował jeszcze w wyborach w 2005 roku, do których stanął z nową żoną, tym razem Chinką, u boku. "Uwadze" TVN mówił wtedy: - W 1990 roku miałem w drugiej turze 53 procent głosów. Wybory były sfałszowane. Wiem o tym, ale nie powiem skąd. Dziś jestem najpoważniejszym kandydatem – dodał. Ostatecznie jednak nie przekroczył jednego procenta głosów. W 2008 roku pojawiła się z kolei oferta sprzedaży teczki, ale nikt się nie skusił.
Już w niedzielę zapraszamy na wieczór wyborczy – od 19.20 w tvn24.pl i TVN24 oraz od 19.50 w TVN.
Katarzyna Wężyk//kdj
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP