Czy to by było takie straszne, gdyby mój synek chodził z Waszymi dziećmi do szkoły i miał tam zajęcia ze swoim nauczycielem? Czasem namalowałby coś z Waszymi dziećmi na plastyce, pobiegał na WF-ie. A czasami zaprosił Wasze dzieci na kanapki, które zrobił na swoich zajęciach. Czy to by było takie straszne, że Wasze dzieci poznałyby go i mówiły "cześć", gdy spotkają go w sklepie czy na placu zabaw? Czy to by było takie straszne, gdyby to był ich kolega ze szkoły, a nie jakieś dziwadło, które rodzice wożą gdzieś daleko do specjalnej placówki? Czemu mówicie, że odizolowanie go od lokalnej społeczności to dla jego dobra, bo w normalnej szkole byłby obiektem szykan? Jakich szykan? Ze strony Waszych dzieci?
Te słowa w mediach społecznościowych opublikowała mama dziecka z niepełnosprawnością. Skierowała do rodziców, którzy boją się, że uczeń z trudnościami wpłynie źle na edukację ich pełnosprawnych dzieci. Skłoniły ją do tych pytań kolejne już w ostatnich tygodniach wypowiedzi prawicowych polityków i działaczy, którzy zaczęli straszyć rodziców nowym po "ideologii gender" potworem - edukacją włączającą.