O tym, że polska kryminalistyka zasłynęła z pionierskich badań nad niestandardowymi metodami śledczymi, zadecydowały stan wojenny, przypadek i pocałunek włamywacza.
Jerzy Kasprzak, obecnie profesor i były dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, na początku lat osiemdziesiątych świeżo upieczony absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, postanowił - po odbyciu służby wojskowej - zostać oficerem ludowego Wojska Polskiego. Wtedy też zapragnął napisać doktorat z kryminalistyki. Wybrał sobie temat trudny, bo niewygodny dla władzy: samookaleczenia popełniane w celu uniknięcia służby wojskowej. Jego promotorem był ówczesny prokurator generalny Lucjan Czubiński, dzięki któremu młody prawnik mógł zgłębiać tak grząski politycznie temat. Nastał stan wojenny. Czubiński przestał być prokuratorem generalnym i jednocześnie promotorem pracy Kasprzaka. Nikt nie chciał i nie był w stanie dalej poprowadzić ambitnego naukowca w oficerskim mundurze. Co było robić? Trzeba było, po dwóch latach pracy, zrezygnować z tematu samookaleczeń.
- Szukałem czegoś, co nie miałoby żadnego związku z polityką. Czegoś, co było niezbyt dobrze rozpoznane - wspomina profesor.
W ten sposób trafił na cheiloskopię.
Dziś, jak mówi profesor Kasprzak, "nasza metoda sporządzania ekspertyz jest towarem eksportowym". To on był biegłym do sprawy dzieciobójczyni z Norwegii i to jego ekspertyza przyczyniła się do skazania kobiety.
Jak zostać specem od takich nieoczywistych śladów, jakimi są odciski ust? - Trzeba być jak Winnetou - odpowiada profesor.
Dostrzec usta
Cheiloskopia - to pojęcie złożone z dwóch greckich słów "cheilos" (warga) i "skope" (patrzeć). Naukowcy opisują usta tak: "czerwień wargowa stanowi przestrzeń między skórną a śluzową częścią wargi". A na owej czerwieni wargowej, jak czytamy w literaturze fachowej, występują bruzdy, które tworzą charakterystyczny dla każdego człowieka układ linii.
Na tę właśnie właściwość "czerwieni wargowej", czyli na unikalność znajdujących się na naszych ustach bruzd, po raz pierwszy zwrócono uwagę już na początku XX wieku. Jednak nie od razu zastosowano ją w kryminalistyce.
Musiało minąć sześćdziesiąt lat.
Matka Boska na stole
Bolesławiec, lipiec 1987 roku. Ktoś, pod nieobecność domowników, włamał się do jednego z mieszkań i ukradł wiele cennych przedmiotów. Nie pozostawił po sobie śladów daktyloskopijnych (odcisków palców). Jednak uwagę techników milicyjnych i samych okradzionych zwrócił jeden szczegół: leżący na stole obrazek Matki Boskiej. Powinien wisieć na ścianie. Dlaczego sprawca go zdjął?
Technicy rutynowo użyli proszku daktyloskopijnego, chcąc sprawdzić, czy nie ma na nim odcisków palców. Ich oczom jednak nie ukazały się ślady linii papilarnych, tylko doskonale widoczny odcisk ust. Złodziej, najwyraźniej osoba głęboko wierząca, podczas przeszukiwania mieszkania zdjął ze ściany święty obrazek, żeby go pocałować. Gdyby odwiesił go na miejsce, zapewne nikt by nie wpadł na to, by szukać na nim jakichkolwiek śladów.
Wtedy, w 1987 roku, Jerzy Kasprzak obronił doktorat. Wcześniej przez kilka lat prowadził badania w wojskowym ośrodku szkolenia w Mińsku Mazowieckim. "Materiału ludzkiego" miał pod dostatkiem, zbierał odciski ust żołnierzy, analizował, opisywał. Swoim badaniem objął ponad tysiąc pięćset osób.
- Chodziło o to, żeby wypracować technologię, metodykę przeprowadzania ekspertyzy cheiloskopijnej. Tak, żeby mogła zostać uznana za naukową, żeby nie można jej było w sądzie podważyć. Czyli szukałem odpowiedzi na pytanie, co konkretnie powinien zrobić ekspert, gdy na miejscu przestępstwa zostanie ujawniony odcisk ust. Po 1986 roku wszystko było gotowe, jednak jeszcze niesprawdzone w praktyce. Czekałem na konkretną sprawę. I wtedy właśnie ujawniono odcisk ust włamywacza z Bolesławca. Dostałem materiały do analizy - opowiada były dziekan olsztyńskiego wydziału prawa.
Usta jak podpis
Co konkretnie widzimy, spoglądając na odcisk ust, na przykład "całusa" pozostawionego na lustrze?
Jeśli jest to odcisk uszminkowanych warg, zobaczymy ich ogólny kształt oraz białe podłużne linie odgraniczające fragmenty pozostawionej pomadki. W miejscach, w których usta mają wgłębienia, zwane bruzdami, szminki na lustrze nie będzie.
Zawsze, bez względu na to, czy usta są czymś pokryte, czy nie - "najbardziej charakterystycznym wycinkiem będzie środkowy fragment czerwieni wargi dolnej, ponieważ jest dobrze widoczny w każdym przypadku ujawniania śladu". Eksperci wyróżniają różne wzory tych linii, między innymi liniowy (oznaczenie "L", w którym przeważają linie biegnące prosto), rozwidlony (oznaczany jako "R", z przewagą rozwidleń) lub siateczkowy (oznaczany jako "S", w którym występują skrzyżowania linii tworzące siatkę). Profesor Jerzy Kasprzak w efekcie swoich badań wyróżnił dwadzieścia trzy rodzaje cech indywidualnych czerwieni wargowej pozwalające na zidentyfikowanie osoby, która taki ślad pozostawiła.
Każda się nazywa, są między innymi "kropki", "oczka" czy "mostki". Wyglądają trochę jak litery tajemniczego pisma - to skrzyżowane ze sobą w charakterystyczny sposób linie proste, jakieś wielokąty, rozgałęziające się igreki.
Pocałunek na dowód
Wróćmy jednak do czasów, w których zastosowanie badania śladów ust w kryminalistyce dopiero raczkowało. Nie było wówczas nowością, że bruzdy wykazują cechy indywidualne i tworzą unikalne układy. Co innego stanowiło problem. Chodziło o to, żeby ekspertyza cheiloskopijna mogła zostać uznana za pełnoprawny dowód przed sądem.
Naukowość metody miała w tym przypadku kluczowe znaczenie.
W 1961 roku przeprowadzono pierwsze w Europie - dokładnie w Budapeszcie, badanie odcisku ust, pozostawionego na szklanych drzwiach na miejscu przestępstwa. Morderca, mając zakrwawione dłonie, pchnął szklane wahadłowe drzwi głową, pozostawiając na nich odcisk czoła, nosa i ust. W ten sposób został zidentyfikowany.
Ale na niewiele się to zdało.
- Obrońcy oskarżonego od razu podnieśli kwestię, że nie ma podstaw naukowych do tego, by uznać tę metodę za dowód w sprawie - tłumaczy prof. Jerzy Kasprzak. - Żeby mogło tak być, potrzebne są lata badań i określona metodologia postępowania. Dlatego to, co stworzyliśmy w Polsce, miało tak doniosłe znaczenie.
Profesor przywołuje jeszcze jedną sytuację, w której uznanie śladu odcisku ust mogło przesądzić o skazaniu, ale tak się nie stało.
- Kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych doszło do brutalnego napadu na konwojentów przewożących pieniądze. Jednego z nich sprawcy zastrzelili od razu, drugiego obezwładnili i zakleili mu usta taśmą. Następnie wynieśli z furgonetki kasety z pieniędzmi. Po wszystkim jeden ze sprawców podszedł do obezwładnionego i pocałował go w zaklejone usta, zostawiając bardzo wyraźny ślad cheiloskopijny na zewnętrznej stronie taśmy. Potem strzelił mu w głowę. Ślad został zabezpieczony i przebadany - w niewielkim laboratorium w małym mieście. Eksperci nie zawracali sobie głowy tym, żeby skorzystać z doświadczeń europejskich, zastosować metodę badawczą, chociażby polską. W sądzie pierwszej instancji sprawca otrzymał wyrok w wysokości pięćdziesięciu kilku lat więzienia, w drugiej zaś - został uniewinniony. Sąd uznał, że zastosowana metoda badania śladu cheiloskopijnego w tym przypadku nie miała podstaw naukowych, więc wynik ekspertyzy nie może zostać uznany za dowód w sprawie - opowiada profesor.
Odcisk ust jak odcisk palca
Wtedy, w 1987 roku, polski sąd nie podważył ekspertyzy Jerzego Kasprzaka, dotyczącej śladu na obrazku Matki Boskiej. Półtora tysiąca przebadanych osób, zastosowanie obliczeń statystycznych, obroniony doktorat i ekspertyza sporządzona na tej podstawie - to wszystko spowodowało, że pocałunek świętego obrazka pogrążył sprawcę. To była pierwsza w Polsce "pozytywna kategoryczna" opinia w zakresie cheiloskopii, czyli stwierdzająca, że ekspert nie ma żadnych wątpliwości, iż ślad ust pochodzi od danego człowieka. Jednak włamywacz do końca procesu twierdził, że jest niewinny. Sąd nie dał mu wiary, został skazany. Prawomocnie.
- W tamtym czasie w telewizji nadawany był program "Osądźmy Sami" - wspomina profesor Jerzy Kasprzak. - Pamiętam, że w jednym z odcinków redaktor prowadzący zastanawiał się wraz z ekspertami, czy jeden ślad, nietypowy jak odcisk ust, może doprowadzić do skazania człowieka. Eksperci byli dość sceptyczni. Formuła programu była taka, że na koniec wypowiadał się sam skazany. I wtedy ten człowiek powiedział: "No ja nie wiem, co takiego się stało, że zostawiłem ten ślad". W ten sposób przed całą Polską w końcu przyznał się do winy.
Sprawa włamywacza z Bolesławca z 1987 roku to były początki cheiloskopii w Polsce. W ciągu następnych dekad metoda ta była rozwijana i udoskonalana. Ewelina Jakubowska i Andrzej Lewna, w jednym z artykułów przywołują dane statystyczne: od 1985 roku w ciągu dwudziestu dwóch kolejnych lat ekspertyzę cheiloskopijną wykorzystano w 85 sprawach, z czego w 34 przypadkach identyfikacja przebiegła pozytywnie. To - zdaniem naukowców - prowadzi do wniosku, że jej przydatność jest wysoka, porównywalna z innymi metodami stosowanymi w kryminalistyce.
Robota śledczych
- Czy ekspertowi wystarczy odcisk ust na plastikowej słomce służącej do picia? - pytam profesora Jerzego Kasprzaka.
- Możliwe, że jakiś niewielki fragment ust by się odbił, ale wątpię, bo na tej niewielkiej powierzchni znaleźlibyśmy substancję, którą ktoś pił, na przykład colę, byłaby tam ślina - i to wszystko byłoby na siebie nałożone… Nigdy nie ujawniałem śladu na słomce, ale jestem wobec tego pomysłu raczej sceptyczny… Generalnie im większa powierzchnia, tym lepiej. Ale to nie znaczy, że na małej powierzchni nic ciekawego nie znajdziemy. Znaczenie ma też sam materiał, z której jest wykonana. Na przykład bibułka od papierosa - też jest niewielka, ale wykonana z chłonnego materiału.
Tak zwane pety, wspomina profesor, były jednym z kluczowych dowodów w jednej ze spraw dotyczącej wojny gangów w latach 90. - To były czasy, gdy sprawcy załatwiali swoje porachunki, strzelając z kałasznikowów. W okolicach Żyrardowa gangsterzy czekali na ofiarę w samochodzie i palili papierosy, a niedopałki wyrzucali przez okno. Na ich podstawie udało mi się określić, że sprawców było czterech, a jeden z nich po odcisku ust na bibułce został zidentyfikowany.
Odcisk ust może posłużyć do identyfikacji osoby palącej, ale nie zawsze tak jest, i wcale nie chodzi tu o to, czy ślad jest wyraźny, czy nie, czy ekspert wykona swoją pracę dobrze, czy popełni błąd.
Skuteczność metody cheiloskopijnej - i zarazem sens jej stosowania - zależy nie tylko od eksperta techniki kryminalistycznej. Biegły nie odczyta ze śladu ust imienia, nazwiska czy peselu sprawcy. Musi pobrany ślad mieć z czym porównać. A żeby miał co porównywać, musi mieć materiał dostarczony przez śledczych.
Co do zasady: materiał dowodowy to odcisk części ciała (w tym przypadku ust, ale dotyczy to również na przykład odcisków palców) osoby, której tożsamości nie znamy. To ślad pobrany na miejscu dokonania przestępstwa. Materiał porównawczy zaś to odcisk części ciała osoby już zidentyfikowanej - znanej policji z imienia i nazwiska. Zadaniem policjanta jest więc celne wytypowanie potencjalnego sprawcy i pobranie od niego materiału porównawczego. Zadaniem biegłego jest stwierdzenie, czy te dwa odciski - pobrany z miejsca zbrodni i od potencjalnego sprawcy, są odciskami tej samej części ciała tej samej osoby. Inaczej mówiąc, biegły rozstrzyga, czy wytypowany przez policjanta Kowalski był na miejscu zbrodni. Tylko tyle i aż tyle.
To dwie kwestie kluczowe, które mogą zadecydować przed sądem o skazaniu sprawcy lub jego uniewinnieniu - właściwe zabezpieczenie śladu i pobranie materiału porównawczego.
Zacznijmy od zabezpieczania śladu na miejscu popełnienia przestępstwa.
Policjant pije wodę
Policyjni technicy, kiedy znajdą ślady cheiloskopowe, muszą niektóre z nich "wywołać". Działają wówczas podobnie jak w przypadku "zabezpieczania" odcisków palców - stosuje się jako "wywoływacze" różne substancje chemiczne. W literaturze przedmiotu podaje się takie nazwy, jak pył aluminiowy, srebrny puder metaliczny, tlenek kobaltu, węglan ołowiu, pył azotanu srebra, i tak dalej.
Trzeba dysponować specjalistyczną wiedzą - dobór tych substancji uzależniony jest na przykład od faktury czy koloru powierzchni, na której taki ślad odnaleziono. Innym środkiem będzie "wywoływany" odcisk ust na białej gładkiej, plastikowej powierzchni, inny na przykład na powierzchni skóry denata.
Jerzy Kasprzak, który niejednokrotnie pracował na miejscu popełnienia przestępstwa, stosuje substancję, którą nazywa proszkiem ferromagnetycznym.
- To pyłek sproszkowanego metalu, który specjalnym pędzlem magnetycznym rozprowadza się na śladzie, następnie zbiera jego nadmiar, w efekcie ukazuje się odcisk ust - relacjonuje naukowiec, stwierdzając jednocześnie, że jest to prosta w zastosowaniu i skuteczna metoda rekomendowana do stosowania w całej Unii Europejskiej.
Inną kwestią jest, które ślady zabezpieczać, czyli ustalenie, czy skądinąd czasochłonne i wymagające zaangażowania pracy biegłego analizowanie danego śladu ma w ogóle sens.
- Na początku lat dziewięćdziesiątych mieliśmy falę zabójstw księży. W jednej z takich spraw ściągnięto mnie, bo na miejscu zbrodni na szklance zauważono ślad ust - wspomina profesor Jerzy Kasprzak. - Gdy zacząłem przy nim pracować, wówczas jeden z będących na oględzinach policjantów przyznał się, że nalał sobie z kranu szklankę wody, wypił i zostawił. Gdyby się nie przyznał, policjanci szukaliby sprawcy "z jego ustami", a ja bym otrzymywał materiał porównawczy, badał go… Mnóstwo pracy poszłoby na marne.
Interwencja u arcybiskupa
Dlatego ważne jest, by pobrać materiał od osób, które należy wykluczyć z grona potencjalnych sprawców.
Obowiązujące przepisy wskazują, że jeżeli dana osoba jest podejrzana, wówczas nie potrzeba zgody na pobranie od niej odcisków palców czy ust. Ale od świadków - już tak. Zazwyczaj nie ma z tym większych problemów, tłumaczy im się, że to dla dobra śledztwa.
Bywa jednak inaczej.
- Na miejscu zabójstwa tego księdza trzeba było "zdaktyloskopować" kościelnego, jego żonę i gospodynię księdza, bo swobodnie poruszając się po mieszkaniu, zostawiali mnóstwo śladów linii papilarnych. Ale osoby te odmówiły. Co było robić? Komendant główny policji zwrócił się o pomoc do arcybiskupa Józefa Glempa, który wydał im polecenie. Dopiero wtedy można było pobrać od nich odciski palców.
Ten problem dotyczy głównie odcisków palców, których zwykle na miejscu przestępstwa jest znacznie więcej niż śladów ust, ale warto sobie uzmysłowić jego znaczenie, na co zwraca uwagę profesor Kasprzak. - Jeżeli policja ujawniła trzydzieści śladów na miejscu włamania i nie da się wykluczyć żadnego z nich, to ekspert będzie porównywał ze sobą tych trzydzieści śladów i szukał w ten sposób sprawcy. Natomiast jeśli zaraz na początku policja wyeliminuje z nich dwadzieścia sześć - bo będą to ślady pozostawione na przykład przez personel w danym miejscu - wówczas zostaną do porównania cztery. To robi dużą różnicę.
Może po koniaczku?
Pora już opuścić miejsce zbrodni, co było tu do zrobienia, zostało już zrobione. Czas, żeby teraz przenieść się tam, gdzie pracują śledczy. Ich zadaniem jest wytypowanie potencjalnych sprawców. Jeśli się uda, pobiorą od nich materiał, wyślą do laboratorium, poczekają na odpowiedź, jeśli przyjdzie potwierdzenie, że materiał dowodowy zgadza się z porównawczym, wystrzelą szampany, rzecznik policji ogłosi sukces, bandyta trafi za kratki.
Ślad ust pobiera się za pomocą specjalnego wałka, do którego przymocowana jest sterylna kartka papieru. Wałek taki bardzo delikatnie przykłada się do ust osoby badanej (na przykład podejrzanej).
Ale nie zawsze jest to takie proste. Niekiedy trzeba uciec się do "technik operacyjnych". To te sytuacje, które znamy z filmów: policjanci podają plastikowy kubek z wodą osobie, którą podejrzewają o popełnienie przestępstwa, następnie kubek ląduje w koszu i zostaje dyskretnie zabrany do analizy. To może być analiza śladów biologicznych DNA, śladów daktyloskopijnych lub odcisku ust.
Prof. Jerzy Kasprzak: - Brałem kiedyś udział w oględzinach, gdzie na blacie biurka była bardzo wyraźna odbitka ust. Nie mogę powiedzieć w szczegółach, o co chodziło, bo są to informacje niejawne, śledztwo prowadziły służby… Zdradzę tyle, że chodziło o zagubienie dokumentów. Kluczowe było pytanie: w jaki sposób i dlaczego ten człowiek zostawił odbitkę ust na biurku w gabinecie, do którego nie miał prawa wejść? Okazało się, że sprawdzał, czy coś nie spadło za biurko, więc sięgając za nie ręką tak się wychylił, że przypadkowo zostawił ślad ust.
W kręgu podejrzeń było czterech wysokich stopniem oficerów. Zapytano się mnie, jak pobrać od nich materiał porównawczy, tak żeby się nie zorientowali. Zaproponowałem, żeby ich szef zaprosił ich na rozmowę i żeby w swobodnej atmosferze zaproponował kieliszek koniaku. Wydałem wytyczne, żeby koniak został nalany do kieliszków w małej ilości.
Można było im zaproponować kawę czy herbatę, ale wtedy mógłby powstać pewien problem, bo wielokrotnie przytykane do szklanki czy filiżanki usta pozostawią ślad rozmazany, mniej wyraźny, poza tym szklankę lub filiżankę obejmuje się palcami... Z niewielką ilością koniaku w kieliszku jest inaczej, wypija się go na "na raz", przykładając usta do krawędzi kieliszka. Materiał porównawczy, ślady ust, wyszły wręcz genialne i ustaliłem, który z oficerów…
- Był zdrajcą i przekazywał tajne dokumenty obcemu wywiadowi? - przerywam profesorowi w nadziei, że uchyli rąbka tajemnicy.
- Nie, on prowadził śledztwo na własną rękę, ale robił to tak nieudolnie, że zostawił całą masę śladów. Tą swoją działalnością przeszkadzał profesjonalnym służbom. Nadgorliwy był po prostu.
Szkiełko i oko. I usta
W końcu przychodzi moment, w którym materiały - dowodowy i porównawczy - trafiają do laboratorium.
W laboratorium biegły bierze na warsztat dostarczone obrazy i szuka cech wspólnych w śladzie "dowodowym" i "porównawczym" - czyli takich samych "mostków" czy "oczek".
- Muszę znaleźć szereg cech. Odnalezienie jednej cechy to jest za mało, muszę znaleźć ich cały układ. Kiedy jestem przekonany, że go znalazłem, wówczas przystępuję do wykonania fotografii, bo trzeba wszystko w jakiś sposób zwizualizować i udokumentować. To, że ja coś widzę, to za mało, musi to zobaczyć również prokurator i sędzia. Trzeba więc zrobić fotografie jednego i drugiego śladu i na nich pokazać wspólne cechy - opowiada profesor.
Biegli szukają cech wspólnych (w Polsce przyjęło się, że wystarczy siedem, w innych krajach - dziewięć). Czy trudno je znaleźć? To zależy od jakości pobranego śladu, który może być rozmazany, niewyraźny. Usta mogą być spierzchnięte, zdeformowane (zajęcza warga), sam ślad pobrany na miejscu zdarzenia może być mniej lub bardziej wyraźny, pozostawiony w sytuacji statycznej (pocałunek) lub dynamicznej (przeciągnięcie ustami po powierzchni). Ślad może zostać oddany w formie "całusa", gdy usta są ściągnięte, lub w "uśmiechu". Ale co do zasady stwierdzenie występowania owych siedmiu cech nie powinno nastręczać trudności - według szacunków prof. Jerzego Kasprzaka, w jednym śladzie cheiloskopijnym znajduje się 1145 cech indywidualnych (czyli "mostków", "oczek" i in.). Dla porównania: w jednym odcisku palca jest ich sto. Ślad ust - o ile daje się "odczytać" - jest więc bardziej zdatny do wskazania danej osoby niż odcisk palca.
Profesor Jerzy Kasprzak opowiada, jak w praktyce wygląda praca eksperta w zakresie cheiloskopii w laboratorium.
- Generalnie rzecz biorąc, jest to praca przy mikroskopie, ja używam zwykłego mikroskopu stereoskopowego.
- A co z komputerem? - pytam.
- Komputer jest dobrym narzędziem, rewelacyjnym, ale pod warunkiem że jest właściwie używany. Z przerażeniem patrzę na młodych ekspertów, którzy tak się fascynują technikami komputerowymi, że zapominają o istocie rzeczy. To prawda, że mamy rewelacyjny sprzęt komputerowy, programy, które umożliwiają nam nałożenie jednego śladu na drugi, porównywanie ich. Tylko czy te programy rzeczywiście właściwe cechy wyznaczają? Zawsze musimy zadawać sobie pytanie, czy narzędzie, którego używamy, jest właściwe.
Profesor przyznaje, że w wolnych chwilach lubi majsterkować. Stąd taki przykład: - To jakby nie dysponował pan piłką do drewna, ale miał piłkę do cięcia metalu czy płytek ceramicznych i chciał nią pociąć listewki. Potnie pan, tylko nie do końca precyzyjnie. Zwykłą ręczną piłką zrobi pan to lepiej. Tak samo jest z mikroskopem i komputerem. Tak czy inaczej, ostateczną decyzję zawsze podejmuje człowiek, nie maszyna.
Jak w kinie?
Pytam profesora o sytuacje "filmowe". Na przykład taką: elegancka zabójczyni pozostawia białą chusteczkę z odciskiem ust pokrytych szminką albo, chcąc wywołać określone wrażenie, zostawia "całusa" na lustrze...
- Ze śladem dowodowym nie dyskutujemy. Jest taki, jakim go sprawca zostawił - tłumaczy Jerzy Kasprzak. - Szminka jednak co do zasady zapycha bruzdy. Dlatego na przykład nie stosuje się szminek do pobierania materiału porównawczego. Chociaż i w takim śladzie zachowuje się układ bruzd.
Ślad szminki może być przydatny dla rozwikłania zagadki kryminalnej z innego powodu. Można taki odcisk poddać badaniom fizykochemicznym i próbować ustalić, jakiego rodzaju pomadki owa elegantka używała. Tylko że ten sam rodzaj pomadki może być używany przez setki, tysiące kobiet… Chyba że mamy na przykład dwie podejrzane, z dwoma różnymi pomadkami…
- Tak, można takie badania wykonać, robi się to wtedy, gdy jest w danym przypadku taka potrzeba - podsumowuje moje detektywistyczne dywagacje profesor. I dodaje, sprowadzając je na twardy grunt realiów: - Ale badania fizykochemiczne są dość drogie i nie zawsze mogą nam dać precyzyjną odpowiedź. Dowód w postaci układu bruzd jest pewniejszy.
Kolejny "filmowy" przykład: sprawcy duszą skrępowaną ofiarę za pomocą nałożonego na głowę foliowego worka. Wówczas na folii pozostanie odcisk ust.
- Tak, w ten sposób moglibyśmy ustalić tożsamość ofiary. Tylko po co, skoro zapewne będziemy mieli do przebadania zwłoki? Są inne, prostsze sposoby w tej sytuacji. Wystarczy pobrać ze zwłok odciski palców.
Albo taka scena: eksperci mają ślad ust niebezpiecznego mordercy, ale nie znają jego tożsamości. Podpinają pendrive'a do komputera, odpalają obrazek z pobranym z miejsca zbrodni śladem, klikają przycisk "SEARCH". Komputer szuka, szuka, na ekranie migają różne usta, i nagle: Jest! Bingo! Właściciel ust nazywa się…
To czysta filmowa fikcja.
- Nie tworzy się baz danych śladów ust tak jak na przykład śladów daktyloskopijnych - tłumaczy Jerzy Kasprzak. - Z tego powodu, że byłoby to niepraktyczne, nieopłacalne. Tworzenie baz danych jest bardzo drogie, a liczba ujawnianych na miejscu przestępstwa odcisków ust jest stosunkowo niewielka. Ale można byłoby to zrobić. Ja sam w 1987 roku stworzyłem bazę danych zawierającą ponad tysiąc pięćset śladów ust przebadanych przeze mnie osób, w większości żołnierzy… Ale w praktyce nie stosuje się takich rozwiązań.
I jeszcze takie pytanie, inspirowane serialami, których akcja dzieje się w policyjnych laboratoriach: - Wiadomo, że biegli analizują różne ślady, na przykład ust i odciski palców, ale także odciski zębów czy uszu. Oczywiście również ślady biologiczne, czyli DNA. A czy - jak to czasem bywa w serialach - badane są na przykład odciski przedramienia czy policzka, lub innych części ciała?
Profesor Kasprzak przyznaje, że zna takie pojedyncze przypadki.
- Sprawca przyklęknął na jedno kolano, zostawił odcisk - profesor relacjonuje kolejny przypadek. - Był w spodniach. Znaczenie w tym przypadku miała wielkość kolana i struktura materiału spodni. Badał to ekspert od daktyloskopii. Albo sprawa z Przemyśla - sprawcy wycięli szybę w sklepie obuwniczym, jeden stał na tak zwanym lipku, czyli pilnował, czy nikt nie nadchodzi. Ale tak się wczuł w swoją rolę, że cały profil twarzy pozostawił na szybie. Ucho nie było zbyt wyraźne, ale był nos, policzek, czoło i fragment boczny ust. Ostatecznie został zidentyfikowany na podstawie tego fragmentu ust. Ale w tym przypadku materiał porównawczy pobieraliśmy, oprócz klasycznego odcisku ust, również dociskając szybę do prawej strony twarzy badanych potencjalnych sprawców.
Usta noworodka
Co tam filmy… Rzeczywistość pisze najciekawsze i najbardziej dramatyczne scenariusze, również kryminalne. W 1997 roku przed sądem w Harstad w Norwegii stanęła zaburzona psychicznie dzieciobójczyni. W tej sprawie profesora Jerzego Kasprzaka zatrudniono w charakterze biegłego.
To było czwarte z kolei dziecko tej kobiety, które zmarło. Trzema wcześniejszymi przypadkami policja się nie interesowała. Za czwartym razem przybyły na miejsce lekarz, po nieudanej próbie reanimacji dziecka, postanowił wezwać policję.
Medycy sądowi poprzednimi trzema sprawami się więc nie zajmowali i nikt nie wpadł na to, że mogą to być zgony z przyczyn nienaturalnych. Również i w czwartym przypadku medycy sądowi nie stwierdzili wyraźnych przyczyn "śmierci gwałtownej" - z tego względu, że - jak się później okazało - matka wykazała się okrucieństwem z jednej strony i sprytem z drugiej. Podduszała dziecko przez dwanaście godzin. Nie było więc żadnego oczywistego dowodu, że doszło do zbrodni.
Podczas oględzin w koszu na śmieci odnaleziono i zabezpieczono worek foliowy. Kobieta twierdziła, że nie wie, jakie śmieci są w koszu i nic na ten temat nie może powiedzieć. Na worku znaleziono ślady DNA zmarłego dziecka, ale nie włączono tego do materiału dowodowego, bo obok w tym samym koszu leżały tampony i inne pozostałości po akcji ratunkowej - lekarz wykonywał czterotygodniowemu noworodkowi zastrzyk z adrenaliny, próbując go ratować.
Norwegowie zwrócili się o przebadanie worka foliowego do specjalistów ze Scotland Yardu. Potwierdzili obecność śladu ust na folii, ale nie podjęli się analizy materiału dowodowego (z worka) z porównawczym (ślad ust pobrany ze zwłok dziecka). Wtedy norweska policja zwróciła się o pomoc do polskiej policji i wkrótce materiały trafiły na biurko Jerzego Kasprzaka.
- To była dla nich bardzo ważna sprawa, przyjechali dwaj oficerowie, czekali w hotelu, aż skończę analizę - wspomina ekspert.
W tej sprawie opinia była jednoznaczna - na worku foliowym znalazły się odciski ust zamordowanego chłopca. Ten fakt pogrążył kobietę, która została uznana za winną zbrodni i skazana w pierwszej instancji. W drugiej została uniewinniona.
Raptusom dziękujemy
Jak zostać ekspertem do spraw cheiloskopii?
Profesor Jerzy Kasprzak referuje, jak wygląda ścieżka kariery w tej branży.
Najpierw trzeba odbyć kurs technika kryminalistyki. Takie kursy organizowane są w każdej szkole policyjnej. Następnie podjąć pracę w policji. To już bywa niełatwe. Musi akurat być wolny etat. Dalej "firma" musi wysłać kandydata na eksperta do szkoły policyjnej w Szczytnie - na kolejny kurs, tym razem już dla ekspertów.
- Kursy ekspertów trwają… różnie to bywa - stwierdza profesor. - Najlepsze były te, które trwały dziewięć miesięcy. Jednak przełożeni policyjni niejednokrotnie skracali te kursy do dwóch miesięcy, a czasami nawet do trzech tygodni. To jest idiotyczne, ale jak przełożony wyda rozkaz, to się go wykonuje. Jeśli przełożony ubzdura sobie, że w ciągu trzech tygodni trzeba wyszkolić eksperta, to tak będzie. I są organizowane takie kursy. W Szczytnie mało kto się odważy powiedzieć, że jest to bez sensu. Dopóki policjantami nie będą fachowcy, tylko politycy, to się nie zmieni.
Jeden kurs przeznaczony jest dla wszystkich techników, bo wykształcony ekspert ma pojęcie o każdej technice kryminalistycznej. Są tam jednak specjalizacje. Najczęściej jest tak, że cheiloskopią zajmują się eksperci do spraw daktyloskopii i są to ich specjalizacje dodatkowe.
W Szczytnie kandydat na eksperta zdaje egzaminy i trafia do swojej macierzystej jednostki terenowej. Tam czekają go dwa lata praktyki pod okiem bardziej doświadczonego kolegi. W tym czasie bierze udział w wykonywaniu ekspertyz, często samodzielnie je wykonuje, ale bez prawa podpisu pod nimi. Podpisuje się jego patron, sprawdzając, czy praca została wykonana poprawnie.
- To znaczy, że każdy może zostać takim ekspertem?
- Nie do końca - zaprzecza profesor. - Jeśli ktoś jest roztrzepany i wykazuje ADHD, nie będzie nadawał się do tej pracy. Trzeba być jak Winnetou, który z uwagą czyta ślady. Konieczne są pewne predyspozycje, cierpliwość, bo przecież trzeba wysiedzieć przy tym mikroskopie wiele godzin, trzeba mieć cechy wrodzone - wnikliwość, dociekliwość - i cechy wyuczone. Saper, który się pomyli… Jedna pomyłka i koniec - już nie ma sapera. Ekspert, jak się pomyli…
- Przeżyje, ale być może przez jego pomyłkę ktoś inny umrze… - wtrącam.
- Tak, może się zdarzyć taka sytuacja - stwierdza profesor.
Specjalność eksportowa
W fachowej literaturze można przeczytać, że z jednej strony "w kryminalistyce światowej cheiloskopia stanowi naszą polską specjalność", z drugiej zaś - że rocznie wykonuje się w Polsce zaledwie dziesięć takich ekspertyz.
To jak z szynką konserwową "Krakus" w PRL-u. Trzeba było jechać za granicę, żeby w sklepie na półce znaleźć ten polski przysmak.
- Nasza metoda sporządzania ekspertyz jest towarem eksportowym - mówi prof. Jerzy Kasprzak. - Wiele krajów korzysta z naszych doświadczeń. Jednak żadna ekspertyza nie powstanie, jeśli biegły nie dostanie materiału do badania. Problem jest we fluktuacji kadr w policji. I jest to problem wręcz przerażający. Nie dziwię się młodym ludziom, że pracując za grosze i mając tak odpowiedzialną służbę i tak często zmieniających się przełożonych, odchodzą z zawodu. W efekcie mamy wielu niewyszkolonych policjantów i techników kryminalistycznych, a na miejscu popełnienia przestępstwa nie poszukuje się śladów cheiloskopijnych. Szuka się odcisków palców, śladów osmologicznych [zapachowych - red.], i to wszystko. To nie tak, że tych śladów nie ma, jestem przekonany, że jest ich znacznie więcej, tylko że nie trafiają do ekspertów. Dlatego rocznie robi się w Polsce zaledwie dziesięć takich ekspertyz. Wielka szkoda… Bo przecież czasem - tak jak w przypadku włamywacza z Bolesławca czy dzieciobójczyni z Norwegii, jeden taki ślad może być kluczowy dla wyjaśnienia sprawy.
Korzystałem z następujących publikacji: - Anna Godlewska, "Cheiloskopia. Czy usta mogą nas zdradzić nawet wtedy, gdy nie wypowiadają żadnych słów?", artykuł opublikowany w: "Innowacyjne metody wykrywania sprawców przestępstw. Materiały z konferencji", pod redakcją Macieja Szostaka, Izabeli Dembowskiej, Wrocław 2014. - Ewelina Jakubowska, Andrzej Lewna, "Wykorzystanie cheiloskopii w praktyce śledczej", artykuł opublikowany w: "Innowacyjne metody wykrywania sprawców przestępstw. Materiały z konferencji", pod redakcją Macieja Szostaka, Izabeli Dembowskiej, Wrocław 2014. - Katarzyna Osiak-Krynicka, Karol Kagan, "Otoskopia kryminalistyczna jako nietypowa metoda identyfikacji człowieka"
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock