Dwie dymisje na wysokich szczeblach w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym. Jedną z osób, które pożegnały się ze swoim stanowiskiem, jest szef największej komórki w CBA, czyli delegatury warszawskiej - dowiedział się tvn24.pl. To ten funkcjonariusz przez lata utrzymywał kontakty operacyjne z Markiem F., który stał za organizacją podsłuchów w restauracji Sowa i Przyjaciele.
Według naszych dwóch niezależnych źródeł - do odwołania szefa warszawskiej delegatury doszło przed ponad tygodniem, w poniedziałek, 23 sierpnia. Do siedziby stołecznej delegatury przy ulicy Poleczki przyjechał osobiście szef CBA Andrzej Stróżny - stało się to po raz pierwszy, odkąd objął to stanowisko w maju ubiegłego roku.
Stróżny odwołał dyrektora delegatury i powierzył pełnienie dyrektorskich obowiązków jednemu z funkcjonariuszy, którzy w CBA służą niemal od początku jego istnienia.
"Mebluje po swojemu"
Nasi rozmówcy są przekonani, że w przypadku delegatury warszawskiej wyznaczony funkcjonariusz będzie pełnił swoją funkcję tylko przez kilka miesięcy.
- Wszyscy spodziewają się nowego szefa ściągniętego z zewnątrz, najpewniej z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - usłyszeliśmy ze źródeł w służbie antykorupcyjnej.
To scenariusz, który niedawno sprawdził się w przypadku szefa delegatury w Białymstoku. Tutaj odwołanego zastąpił właśnie funkcjonariusz ściągnięty przez Stróżnego z ABW.
Nie tylko szef warszawskiej delegatury został w ostatnim czasie odwołany w CBA. Przed kilkoma tygodniami odszedł dyrektor pionu kadr. Agenci spodziewają się, że wkrótce odejdą dyrektorzy kolejnych dwóch departamentów: kontroli oraz logistyki.
- Stróżny służbę mebluje po swojemu, odwołując weteranów, którzy wraz z Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem współtworzyli służbę antykorupcyjną w 2005 i 2006 roku - oceniają nasze źródła.
Sejm powołał CBA do życia w czerwcu 2006 roku. Duża część zwerbowanych wtedy do służby ludzi była świeżymi absolwentami studiów: prawa, kierunków ekonomicznych, bez doświadczenia w innych mundurowych formacjach. Ci ludzie wkrótce będą mieć po 15 lat służby, uzyskają więc prawa do przejścia na wcześniejszą emeryturę.
- W naszym środowisku mówi się, że będzie fala młodych 40-letnich emerytów. Jednak nikt z własnej woli nie odchodzi w miesiącach następujących po lutym. To bardzo niekorzystne z finansowego punktu widzenia, wpada się w wyższe progi podatkowe, które zjadają sporą część odpraw - tłumaczy urzędnik resortu spraw wewnętrznych.
W ścisłym kierownictwie CBA nadal zasiada Bogdan Sakowicz, ostatni bliski współpracownik Mariusza Kamińskiego, ministra koordynatora służb specjalnych i Macieja Wąsika, zastępcy Kamińskiego. Posłowie z komisji do spraw służb specjalnych spodziewali się na początku tego roku, że uruchomiona zostanie procedura jego odwołania, bo zgodnie z prawem muszą przy powoływaniu (i odwoływaniu) szefa służby i zastępców wydać swoją opinię (choć nie jest ona wiążąca).
Do zmiany ostatecznie jednak nie doszło, Bogdan Sakowicz pozostał na swoim stanowisku. - Jest zmarginalizowany przez Andrzeja Stróżnego. Nie jest już szarą eminencją, której status zawdzięczał swoim bliskim relacjom z ministrami Kamińskim i Wąsikiem - twierdzą nasze źródła w CBA.
CBA chroni dane osobowe
Odwołany dyrektor warszawskiej delegatury na razie zostaje w służbie, w dyspozycji kadrowej szefa CBA.
Pytania o serię zmian kadrowych oraz ich przyczynę wysłaliśmy do biura prasowego służby antykorupcyjnej.
W odpowiedzi otrzymaliśmy jedynie lakoniczne oświadczenie. "Jako służba specjalna nie udzielamy informacji związanych z danymi osobowymi osób zatrudnionych w Biurze oraz decyzjami kadrowymi ich dotyczącymi. CBA nie komentuje także przebiegu dalszych losów zawodowych swoich byłych funkcjonariuszy czy też pracowników" - czytamy w nim.
Taką odpowiedź otrzymaliśmy, choć pytania dotyczyły wyłącznie funkcji. Nie pytaliśmy o nazwiska funkcjonariuszy. Były szef CBA komentuje:
Nazwisko szefa delegatury i innych komórek jest jawne. Podpisuje on dziesiątki, jeśli nie setki dokumentów, które wychodzą na zewnątrz do instytucji i osób prywatnych. Chronione są jedynie dane umożliwiające identyfikację funkcjonariuszy pracujących operacyjnie.
Dyrektor prowadzący Marka F.
Odwołany dyrektor warszawskiej delegatury CBA należał do grona bardzo zaufanych funkcjonariuszy Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.
- Biznesmen przekazywał funkcjonariuszowi informacje, które sam poznawał dzięki podsłuchom podrzucanym przez kelnerów w restauracjach - cytowaliśmy wówczas nasze źródła.
Sam fakt tajnej współpracy biznesmena z CBA ujawnił na początku 2015 roku tygodnik "Do Rzeczy". Opublikowano wówczas zdjęcia notatek, które po spotkaniach z F. tworzył odwołany właśnie funkcjonariusz.
Notatki trafiały do specjalnej komputerowej bazy danych o nazwie "System Meldunków Informacyjnych", w której gromadzono wszystkie zdobywane przez CBA informacje. Markowi F. nadano kryptonim "Prefekt" i status "osoby informującej".
Z ujawnionych przez "Do Rzeczy" treści trzech "meldunków informacyjnych" wynika, że "Prefekt" przekazał m.in. szczegółowe informacje dotyczące rozmów ówczesnego wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza ze Sławomirem Nowakiem (obecnie podejrzanym o przestępstwa korupcyjne) oraz o domniemanych przestępstwach, które miały zostać popełnione podczas procesu prywatyzacji Ciech SA.
Jak się później okazało, treść meldunków odpowiadała temu, co zarejestrowały dyktafony podkładane przez kelnerów w restauracji Sowa i Przyjaciele. Jednak gdy agenci CBA kontaktowali się z Markiem F., ten nie informował ich o prawdziwych źródłach swoich informacji.
"Prefekt" nadawał latami
Dziennikarz tvn24.pl ustalił, że odwołany dyrektor nawiązał kontakty z Markiem F. już kilkanaście lat temu, jeszcze gdy swoją karierę w służbach rozpoczynał we wrocławskiej delegaturze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Biznesmen działał wtedy w branży kredytów dla szpitali i placówek zdrowia. Gdy funkcjonariusz ABW przeszedł do CBA, "zabrał" swoje źródło, czyli Marka F.
- Pytanie, czy biznesmen nie traktował tej współpracy jako swoistej polisy bezpieczeństwa. Że dzięki przekazywanym informacjom funkcjonariusze chronili go przed kłopotami z innymi organami ścigania. Nadal aktualne pozostają także pytania o prawdziwe powody i organizatorów afery podsłuchowej w "Sowie i Przyjaciołach" - mówi były minister koordynator służb specjalnych, a obecnie poseł Marek Biernacki (PSL).
Sam Marek F. nadal pozostaje za kratkami więzienia. Sąd pierwszej instancji wydał wyrok w jego sprawie w 2016 roku. Został wówczas skazany na 2,5 roku za zorganizowanie nielegalnych podsłuchów polityków i biznesmenów w restauracji Sowa i Przyjaciele. Po uprawomocnieniu się wyroku Marek F. uciekł z Polski. Ukrywał się w Hiszpanii, gdzie wiosną 2019 roku wytropili go policjanci.
Mimo że F. kończy już odsiadywanie swojego wyroku, czeka go kolejny proces. W kwietniu tego roku prokuratorzy z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga przedstawili mu nowe zarzuty. Znów chodzi o artykuł 267 paragraf 4 Kodeksu karnego, który przewiduje karę do dwóch lat więzienia za nielegalne podsłuchiwanie.
- To dlatego, że o kolejnych podsłuchanych przez niego rozmowach dowiedzieliśmy się już po skierowaniu aktu oskarżenia do sądu w głównej sprawie - tłumaczyli wtedy prokuratorzy.
Media ujawniły listy, które z aresztu pisał Marek F. m.in. do prezydenta Andrzeja Dudy i Jarosława Kaczyńskiego. Sugerował w nich, że nagrywając elitę władzy PO-PSL, działał w zmowie z politykami PiS i agentami CBA. Skarżył się, że otrzymał gwarancje bezpieczeństwa, które nie zostały dochowane.
Źródło: tvn24.pl