U młodych ludzi się to gotowało. Teraz są w tym wieku, w którym rozumieją, co mogą zrobić - powiedziała w "Tak jest" Białorusinka Daria Prokopowicz. W TVN24 razem z Aleksandrem Lapko opowiadała o obywatelskim przebudzeniu na Białorusi i demonstracjach poparcia dla naszych wschodnich sąsiadów w powyborczy poniedziałek.
W niedzielę tysiące Białorusinów wyszło na ulice największych miast i mniejszych miejscowości, aby protestować po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów. Białoruskie MSW potwierdziło, że milicja w Mińsku użyła "specjalnych środków", by rozpędzić demonstracje. Lokalne media podawały, że użyto granatów hukowych, gumowych kul i armatek wodnych.
Według centrum obrony praw człowieka Wiasna, w wyniku starć protestujących z siłami bezpieczeństwa w stolicy zginęła co najmniej jedna osoba, a trzy zostały poważnie ranne.
Następnego dnia Centralna Komisja Wyborcza podała, że według wstępnych wyników Aleksandr Łukaszenka otrzymał 80,2 procent głosów, a jego główna rywalka, kandydatka opozycji Swiatłana Cichanouska - 9,9 procent.
"Słowa nic nie dają"
Daria Prokopowicz, 24-letnia studentka ostatniego roku stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim jest w gronie osób, którym nie udało się zagłosować w wyborach. W "Tak jest" w TVN24 potwierdziła, że wybiera się na poniedziałkową demonstrację wspierającą Białorusinów na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. - Można na pewno spodziewać się pięciuset osób - powiedziała.
Jakiego rodzaju pomocy spodziewa się od Unii Europejskiej i Polski? - Jako osobie studiującej stosunki międzynarodowe brakuje mi jakichś działań. Naprawdę jestem zmęczona słuchaniem, że jak Łukaszenka coś zrobi, to każdy mówi, że "nie może tak być" i "prosimy Łukaszenkę, żeby zaprzestał takich działań" - przyznała.
Podkreśliła przy tym, że "słowa bez żadnych czynów nic nie znaczą". - Apelowałabym do Unii Europejskiej, do Polski, aby wprowadziła jakiejś sankcje - zaproponowała. Powiedziała, że takie działania w połączeniu z protestami "może by coś dały".
O wstępnych wynikach po wyborach prezydenckich. "Absurdalna" liczba
29-letni Aleksander Lapko, który uczęszczał na studia wschodnie na Uniwersytecie Warszawskim, jest jednym z organizatorów demonstracji na Krakowskim Przedmieściu, koordynował także weekendowe demonstracje przed ambasadą Białorusi w Polsce.
- Każdy na Białorusi wie, że Łukaszenka nie ma poparcia 80 procent - powiedział w TVN24, dodając, że to "absurdalna" liczba. - Wczoraj w lokalu wyborczym, w białoruskiej ambasadzie, według oficjalnego protokołu Łukaszenka zdobył tylko 15 procent głosów, a Cichanouska - 81 procent - zwrócił uwagę.
Daria Prokopowicz dodawała do tego, że "ma wrażenie, że w tych wyborach liczby przedstawiające wyniki wyborcze "zostały odwrócone". - I tak naprawdę to Swiatłana Cichanouska miała te 79-81 procent, a Łukaszanko miał liczbę, którą dano jej - powiedziała.
"Internet pracuje bardzo dziwnie"
Już w niedzielę rano, w dniu wyborów prezydenckich, na Białorusi internet i działanie komunikatorów były ograniczone - najpierw przestały działać poszczególne strony internetowe, w tym portale niezależnych mediów. Potem padły komunikatory. Wieczorem, jeszcze zanim rozpoczęły się protesty, nie działało już prawie nic. Jedyną możliwością kontaktu pozostała łączność telefoniczna, ale telefony komórkowe również działały z dużymi problemami.
Goście "Tak jest" w TVN24 pytani byli, jak porozumiewają się ze swoimi rodzinami na Białorusi.
Lapko powiedział, że "internet pracuje bardzo dziwnie", ale jest techniczna możliwość, aby skontaktować się z bliskimi. Wymienił tu użycie VPN, czyli wirtualnej sieci prywatnej, która pozwala między innymi ominąć cenzurę internetową.
Prokopowicz wspomniała, że miała przypadki, gdy nie mogła się skontaktować ani z rodziną, ani z przyjaciółmi. - Jest faktyczny problem. Z moją mamą kontaktuję się za pomocą roamingu, to jedyne wyjście. Moja mama należy do osób, które nie tak dobrze ogarniają technologię - przyznała. - Z osobami starszymi jest większy problem, aby się skontaktować. Młodsze osoby starają się obejść te zamknięcia - dodała.
"Boję się"
Dopytywana o powód narodowego przebudzenia na Białorusi, Prokopowicz zwróciła uwagę na młode pokolenie i wydarzenia takie jak protesty powyborcze z 2010 roku. - U nich się to gotowało. Teraz są w tym wieku, w którym mogą to przemyśleć i rozumieją, co mogą zrobić. Mają też nadzieję, bo podróżują, widzą świat - opisywała. Zaznaczyła tutaj, że wiele osób wyjeżdża z Białorusi na studia i "nigdy nie wraca".- Szanse, że wrócą na Białoruś jest bardzo mała - zaznaczyła.
24-letnia Prokopowicz powiedziała, że również należy do grona osób, które chcą wrócić na Białoruś. - Jestem częściowo Polką, wiążę się z oboma krajami - wyjaśniła.
Czy protestując w Polsce boją się o swoją rodzinę za granicą? - Boję się. Mogą przyjść ludzie, sprawdzać mieszkanie, albo nawet aresztować, dać mandat. Wymyślą za co. Bardzo się boję - powiedziała. Dodała, że protest w Polsce "to forma wkładu dla ludzi, którzy wczoraj wyszli (na białoruskie ulice - red.), nawet zginęli" i przynajmniej tyle można dla nich zrobić.
Źródło: TVN24