Barbara Bonk trafiła na salę porodową ze wskazaniem cesarskiego cięcia. Lekarze zdecydowali jednak inaczej. Malutka Julia urodziła się z ciężkim niedotleniem mózgu, a po piętnastu miesiącach zmarła. Błąd przyjmującej poród lekarki stwierdziły dwa sądy, jednak proces karny zakończył się warunkowym umorzeniem postępowania. Kary nie wymierzył także sąd lekarski. - Może leczyć, nigdy nie powiedziała przepraszam - mówi Barbara Bonk. (Materiał "Czarno na białym")
W sierpniu 2012 roku Bartłomiej Bonk zdobył brązowy medal olimpijski w podnoszeniu ciężarów. W pierwszym udzielonym po życiowym sukcesie wywiadzie podzielił się radosną nowiną: już niedługo zostanie ojcem dwóch córeczek. - To dwie rzeczy, które mi w tym roku wyszły - mówił.
"Usłyszałam, że każda by chciała mieć cesarkę"
W listopadzie jego żona Barbara trafiła na salę porodową ze wskazaniem cesarskiego cięcia. Powodem była ciąża bliźniacza i pośladkowe ułożenia jednej z dziewczynek. W ostatniej chwili ordynator wydziału zdecydował jednak inaczej.
- Usłyszałam, że każda by chciała mieć cesarkę. A ja mam rodzić sama - opowiada w rozmowie z "Czarno na białym". - Nie godziłam się na to od samego początku - dodaje. Jak mówi, lekarza nie interesowały jej zastrzeżenia. - Twierdził, że to jest jego decyzja, jego oddział i on tu rządzi - wspomina.
Ordynatora nie było przy porodzie. Na sali była jego zastępczyni. Mimo wielu próśb ciężarnej kobiety nie zmieniła decyzji szefa. Pierwszą z bliźniaczek, która się urodziła, była Maja. W dziesięciostopniowej skali Apgar została oceniona na 7.
- Nie miałam już siły rodzić - podkreśla Barbara Bonk. - Zresztą położna sama zeznała w sądzie, że po pierwszym porodzie nie było ze mną kontaktu. Pani doktor stwierdziła jednak, że poczeka, że damy radę jeszcze raz - opowiada.
Druga na świat przyszła Julia. - Kiedy się urodziła, nie było żadnych oznak życia - mówi Bonk.
Dziewczynka po reanimacji została wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną. Miała ciężkie niedotlenienie mózgu i dwa razy owiniętą wokół szyi pępowinę. Kolejne miesiące Bonkowie spędzili między szpitalami, w których leżała Julia a domem, gdzie czekała na nich malutka Maja.
Lekarze nie pozostawiali im żadnej nadziei. - (Mówili), że tak naprawdę już nic się nie da zrobić, że niedotlenienie było tak ogromne, iż to cud, że ona żyje - wspomina Barbara Bonk.
Rodzice zabrali Julkę do domu. - Przez prawie rok była pod opieką domowego hospicjum - wyjaśnia jej mama. - Opiekowaliśmy się nią na zmianę. Głównie ja, bo mąż jeszcze wtedy kontynuował karierę, żeby zapewnić nam byt. Julcia w pokoju miała tak naprawdę OIOM. Nadszedł dzień, kiedy już przestała się męczyć. Nastąpiła cisza, kompletna cisza. Teraz przynajmniej się nie męczy. To była walka o każdy dzień - mówi.
"Nie ma potrzeby sięgania w tym przypadku po karę"
Bonkowie już wtedy byli zaangażowani w inną batalię: na sali sądowej. Po pięciu latach wciąż nie jest zakończona, mimo że - jak tłumaczy Barbara Bonk - udało im się udowodnić, iż wina leżała po stronie lekarzy, a Julia nie była chora.
Potwierdził to sąd w procesie cywilnym, który miesiąc temu wydał nieprawomocny wyrok: łącznie państwo Bonkowie otrzymają milion złotych zadośćuczynienia.
- Ustalono w tym postępowaniu, że skutek w postaci niedotlenienia wynikał z błędu lekarskiego, czyli z wadliwego zakwalifikowania pacjentki do porodu siłami natury, podczas gdy należało przeprowadzić poród w drodze cesarskiego cięcia - wyjaśnia Daniel Kliś, rzecznik Sądu Okręgowego w Opolu:
Drugi proces - karny - toczył się przeciwko lekarce, która przyjmowała poród, zastępczyni ordynatora. Sąd wydał w tym procesie prawomocny wyrok. Stwierdził, że doszło do błędu medycznego, ale warunkowo umorzył postępowanie na dwa lata. Kazał jedynie zapłacić trzy tysiące złotych na cele społeczne.
- Wyrok potwierdza sprawstwo, jeśli chodzi o zarzucane przestępstwo, czyli nieumyślne spowodowanie skutku śmiertelnego małoletniej Julii, ale sąd uznał, że wystarczające dla osiągnięcia celów postępowania będzie warunkowe umorzenie tego postępowania na okres próby dwóch lat i świadczenie pieniężne. Nie ma natomiast potrzeby sięgania w tym przypadku po karę w tym - wyjaśnia Daniel Kliś. - Jakie to jest prawo? (Lekarka) jest winna śmierci dziecka, bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci, a nie ma żadnej kary - komentuje wyrok Bartłomiej Bonk.
"Może leczyć, nigdy nie powiedziała przepraszam"
Mimo że w obu przypadkach sądy powszechne stwierdziły, że doszło do błędu sąd lekarski ocenił sprawę inaczej.
- Sąd lekarski na posiedzeniu w dniu 14 marca 2017 roku po rozpoznaniu wniosku o ukaranie lekarki uniewinnił ją od zarzucanych jej czynów - informuje Grzegorz Zieliński z Okręgowej Izby Lekarskiej w Częstochowie. Na pytanie, czy na decyzję nie wpłynęła solidarność zawodowa, odpowiada, że strony mają możliwość odwołania się do Naczelnego Sądu Lekarskiego.
- W sprawach zawodowych orzeczenie sądu jest jednoznaczne: to jest uniewinnienie od zarzucanych jej czynów - zaznacza Zieliński.
Sąd lekarski rozpatruje sprawy dotyczące odpowiedzialności zawodowej lekarzy. Składa się wyłącznie z przedstawicieli tego zawodu z lokalnej izby lekarskiej, wybieranych ze swojego grona na czteroletnią kadencję. Może wymierzyć najsurowszą dla lekarza karę: pozbawić prawa do wykonywania zawodu.
- To tak jak gdybym ja jako sportowiec miał oceniać innego sportowca - komentuje Bartłomiej Bonk. - Wiadomo, że inaczej bym na to spoglądał niż jakaś niezależna komisja - uważa. - Sąd mówi, że (lekarka) bezpośrednio przyczyniła się do śmierci dziecka, a ona nadal uważa, że jest niewinna. Idzie potem do sądu lekarskiego i opowiada, że zrobiła wszystko, co tylko mogła - mówi.
Lekarka nie zgodziła się na rozmowę z reporterką "Czarno na białym". W esemesie napisała, że jest na to za wcześnie. Dodała też, że została uniewinniona.
- Może leczyć, nigdy nie powiedziała przepraszam - podkreśla Barbara Bonk. - Cały czas twierdzi, że nie zrobiła nic złego, a za swoje dobre serce zapłaciła pięcioletnim procesem - dodaje.
Może się okazać, że to jeszcze nie koniec sprawy karnej. Wyrok chce bowiem zaskarżyć prokuratura. Jak wyjaśnia Anna Zimoląg z Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu, skierowano do prokuratora generalnego wniosek o wywiedzenie kasacji. Wrocławska prokuratura nie zgadza się z tym, że sąd umorzył postępowanie i nie wymierzył kary. - Z rażącym naruszeniem przepisów prawa materialnego uznano, że stopień społecznego niebezpieczeństwa czynu zarzucanego lekarce nie jest znaczny, co skutkowało umożliwieniem warunkowego umorzenia postępowania karnego przeciwko niej - tłumaczy Zimoląg.
- Sąd uznał, że nie ma potrzeby sięgania po represję karną - wyjaśnia Daniel Kliś z Sądu Okręgowego w Opolu. Dodaje, że było to "nieumyślne działanie oskarżonej", która "poza tym przypadkiem" cieszyła się w miejscu pracy bardzo dobrą opinią.
- Moje dziecko zapłaciło za to najwyższą cenę: cenę życia - mówi Barbara Bonk.
- Bardzo ciężko jest walczyć z lekarzami, to chyba wiedzą wszyscy - ocenia Bartłomiej Bonk. - Mimo to na pewno będziemy pomagać rodzinom, które będą w potrzebie lub znajdą się w podobnej sytuacji - zapewnia. - Jeżeli takich spraw nagłaśnianych będzie więcej nagłaśnianych, to lekarze zmienią swoje myślenie. Lekarze muszą brać odpowiedzialność za swoje złe decyzje - podkreśla.
"Nikt i nic nam jej nie zwróci"
Bonkowie wiedzą, jak ciężko jest poradzić sobie ze śmiercią dziecka, dlatego pomagają innym. Są w kontakcie między innymi z rodzicami ze Świebodzina, którzy miesiąc temu przeżyli podobną tragedię.
- Lekarz powiedział: co ty nie wiesz, że się w ciążę zachodzi i trzeba rodzić, a nie ciąć - wspomina poród swojego synka Jarosław Kostrzewa.
Dziecka nie udało się uratować. Po 14-godzinnym porodzie i nieudanej reanimacji chłopiec zmarł. Sprawą zajmuje się prokuratura
- Często mam kontakt z rodzicami dzieci, które zostały poszkodowane podczas porodów. Służę swoją dobrą radą - mówi Barbara Bonk. - Czasami lekarze zachowują się tak, jakby to był ich prywatny folwark. A tu trzeba po prostu pomóc przyjść dzieciom na świat. Czy to będzie poród przez cięcie czy naturalny, trzeba pomóc urodzić jak najlepiej - zaznacza.
- Do końca wierzyłam, że Julcia będzie biegać, że będą się bawić we dwie. Tak, jak to miało wyglądać. Byłabym usatysfakcjonowana, gdyby moje dziecko było z nami. A tak nikt i nic nam jej nie zwróci - dodaje.
Autor: kg/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24