Lekarki przekonywały, że z bliźniaczą ciążą Aleksandry wszystko jest w porządku. O tym, że Antoś, jeden z jej synów, nie żyje, kobieta dowiedziała się podczas badania USG w prywatnym gabinecie, na które zgłosiła się z własnej inicjatywy. Drugi syn, Jaś, nigdy nie będzie samodzielny. Sprawa - najpierw w prokuraturze, a potem w sądzie - wlokła się łącznie dziewięć lat. I skończyła niczym. Jak to możliwe?
- Sprawiedliwości nie ma - mówi Aleksandra.
- Z drogi, bo jadą pierogi - woła rozbawiona babcia. Wnuk przygląda się jej pytająco, kiedy kładzie ręce na zabawkowej kierownicy. - Tak, Jasiu! Zrobimy ti-tit! - słyszy w odpowiedzi. Zabawka piszczy po wciśnięciu guzika, a po chwili z niewielkich głośniczków płynie dziecięca muzyka.
Jaś się uśmiecha. Jak będzie chciał, będzie mógł nacisnąć pomarańczowy guzik, który włącza kolorowe strzałki - symulujące światła awaryjne. Albo włączyć dźwięk wycieraczek ścierających na niby krople deszczu z przedniej szyby. Interaktywne kierownice są hitem sprzedażowym. Ta, przy której siedzi Jaś, polecana jest dla dzieci od 12. do 36. miesiąca życia. Chłopiec ma dziewięć lat. Jego rówieśnicy rozmawiają o nowych smartwatchach, kuriozalnych wynikach w ekstraklasie i przechwalają się, że umieją robić efektowne triki na deskorolce. Jaś nie będzie prowadził takich rozmów. Przyszedł na świat z porażeniem mózgowym. Lekarze oceniali, że 2/3 jego mózgu jest uszkodzone. Jaś miał brata bliźniaka, Antosia.
Aleksandra nie czuła się dobrze. Była w 32. tygodniu ciąży, kiedy od lekarki prowadzącej, dr Anny K.-F., usłyszała, że "serduszka dzieci pięknie biją". Zaleciła, żeby przyszła mama się oszczędzała. Umówiła też termin kolejnej wizyty.
Aleksandra - mając przekonanie, że prowadzenie ciąży nie powinno w XXI wieku sprowadzać się do mierzenia ciśnienia i nasłuchiwania brzucha stetoskopem - jeszcze tego samego dnia poszła na prywatne badanie USG. Z gabinetu trafiła na stół operacyjny.
Antoś już wtedy nie żył od kilku tygodni.
Kwestia czasu
"Uszkodzenia mózgu i zmiany wsteczne u martwego płodu oznaczają, że nie żył on od dłuższego czasu. Zgon nastąpił od dwóch do sześciu tygodni wcześniej" - napisali lekarze, którzy przeprowadzili sekcję zwłok Antosia.
W tamtym czasie Aleksandra trzy razy odwiedzała dwie lekarki w ramach wizyt finansowanych przez NFZ. Oprócz swojej lekarkę prowadzącej ciążę, Anny K.-F., była na konsultacji u doktor Anny S.-K. Chciała mieć pewność - jak mówi - że będzie odpowiednio zaopiekowana. Druga lekarka też zapewniała, że z ciążą jest wszystko w porządku.
- Tymczasem cały ten czas Jaś pobierał martwą tkankę od brata. Jego stan pogarszał się z każdą chwilą, ale nikt nie reagował - wspomina mama bliźniaków.
Rodzice - Aleksandra i Rafał - nie poddali się. Mama Jasia obliczyła, że rehabilitacja syna będzie kosztowała fortunę. Zaczęła się uczyć i po kilku latach zdobyła kwalifikacje terapeuty zajęciowego. Dzisiaj jest też ekspertem w zakresie terapii dzieci po porażeniu mózgowym. - Taka już jest. Tytanowa. Myśli zadaniowo, nie daje sobie miejsca na bezczynność i bierność. Jaś jej potrzebuje, więc działa, robi swoje - mówią jej znajomi. Ma jednak bardzo czułą strunę - poczucie niesprawiedliwości. Aleksandra, kiedy jej syn miał ledwie kilka miesięcy, była przekonana, że szansę na normalne życie stracił przez dwie lekarki z Łodzi. Udowodnienie tego wydawało się kwestią czasu. Ale z czasem zrozumiała, że nic nie jest oczywiste. To, że ma rację, potwierdził jeden z największych autorytetów polskiej ginekologii - prof. Mirosław Wielgoś, były rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. "Nierozpoznanie obumarcia wewnątrzmacicznego (…) uniemożliwiło wdrożenie odpowiednich procedur, zmierzających do ukończenia ciąży lub monitorowania pozostałego przy życiu płodu" - ocenił ekspert, który na polecenie prokuratury oceniał sprawę jako biegły. To z kolei - jego zdaniem - doprowadziło do "nieodwracalnych zmian w obrębie ośrodkowego układu nerwowego tegoż płodu rzutujących na prawidłowy rozwój pourodzeniowy". Tyle że ta opinia wydana została dopiero w 2021 roku, kiedy Jaś miał już sześć lat. - Wszystko ciągnęło się w nieskończoność, wszystko wymagało czasu. I w końcu go zabrakło - przyznaje Aleksandra.
Mimo wszystko
Prokuratura Regionalna w Łodzi w 2015 roku wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego narażenia Aleksandry oraz jej dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub powstanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Przez pierwsze cztery lata nikomu nie przedstawiono zarzutów. 29 marca 2019 roku śledztwo zostało umorzone. Prokuratorzy uznali, że chociaż lekarka prowadząca ciążę popełniła błędy, to nie można dopatrzeć się w jej działaniu przestępstwa. Dlaczego? Łódzcy śledczy oparli się na opinii biegłego w zakresie perinatologii (wtedy jeszcze nie prosili o pomoc prof. Mirosława Wielgosia), który uznał, że można co najwyżej mówić o "uchybieniu" ze strony lekarki. "Obumarcie płodu miało charakter zdarzenia losowego, na którego wystąpienie nie miał wpływu sposób realizowanej opieki nad ciążą" - twierdził biegły. Poważne uszkodzenie mózgu drugiego z bliźniaków co prawda mogło być - jego zdaniem - następstwem przebywania w łonie z ciałem martwego brata, ale i w tym zakresie lekarze nie doszukali się przestępstwa. "Należy założyć, że rozpoznanie zgonu płodu nie było możliwe w okresie wcześniejszym, niż zostało to przeprowadzone" - napisał lekarz w opinii. Aleksandra, gdyby nie była - jak mówią znajomi - "tytanowa", pewnie by się poddała. Nie ona. Napisała do sądu długie zażalenie na decyzję śledczych. Wskazała, że stanowisko powołanego przez prokuratorów biegłego kłóci się z tym, co o śmierci jej jednego dziecka i chorobie drugiego mieli do powiedzenia inni lekarze. Pytała, dlaczego w opinii nie ma śladu po ocenie lekarzy z Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki, że pomiędzy jej dziećmi doszło do zespołu TTTS (zespół przetoczenia krwi między płodami - red.). Dopytywała też, na jakiej podstawie lekarz stwierdził, że Antoś zmarł dużo później, niż ocenili to medycy przeprowadzający śledztwo. Na tym etapie sprawą, o której nie raz pisaliśmy, zainteresował się Rzecznik Praw Pacjenta, który dołączył się do wniosku o wznowienie śledztwa.
Ad mortem
Sąd przyznał Aleksandrze rację i nakazał prokuraturze wznowienie śledztwa. Wtedy to o opinię poproszony został profesor Mirosław Wielgoś. W 2021 roku, po sześciu latach, prokuratorzy przedstawili zarzuty dwóm lekarkom. - Obie usłyszały zarzuty narażenia dzieci pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jedna z nich (dr Anna F.K. - red) dodatkowo jest podejrzana o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu jednego z jej synów - informował Krzysztof Bukowiecki z Prokuratury Regionalnej w Łodzi. Lekarki nie przyznały się do winy i odmówiły składania wyjaśnień. A młyny prokuratorskie mieliły dalej - jeszcze przez ponad rok. Akt oskarżenia - jak relacjonuje sędzia Iwona Konopka z Sądu Okręgowego w Łodzi - trafił do sądu 19 kwietnia 2022 roku. Przewód sądowy otwarto we wrześniu. - Podczas wcześniejszego terminu, w sierpniu, nie doszło do odczytania aktu oskarżenia - dodaje sędzia. Na kolejnych rozprawach trwało postępowanie dowodowe, sąd przesłuchiwał kolejnych świadków. Potem jednak kolejne terminy rozpraw były odwoływane z powodu zwolnień lekarskich oskarżonych. Obie walczyły z nowotworami. - Pamiętam, że w pewnym momencie powiedziałam, że jeżeli proces nie przyspieszy, to nie usłyszymy nigdy wyroku. Wtedy sędzia chciała mnie wyrzucić za drzwi, mówiąc, że śmierć to najwyższy wymiar kary. A ja tylko mówiłam, że moje dziecko zasługuje na sprawiedliwość. Obie wielokrotnie mówiły mi, że nie mają sobie nic do zarzucenia, że tak po prostu wyszło i już. Chciałam, żeby obie panie usłyszały od sądu, że to ich wina - wspomina Aleksandra. Nie usłyszą. Obie oskarżone zmarły w tym roku. - Czasem sobie myślę, że gdyby nie to, że intensywnie zgłębiałam wiedzę w zakresie medycyny, to panie lekarki nigdy nie stanęłyby przed sądem. Ale to marne pocieszenie, skoro i tak sprawa nigdy nie zostanie doprowadzona do końca. Nie pomogły jednoznaczne opinie ekspertów, nie pomogły zeznania świadków - podkreśla Aleksandra.
- Postanowieniem z dnia 18 stycznia 2024 roku sąd na podstawie artykułu 17 paragraf 1 punkt 5 Kodeksu postępowania karnego umorzył to postępowanie z uwagi na śmierć oskarżonej Anny F.-K. Postanowienie jest prawomocne - przekazuje sędzia Iwona Konopka z Sądu Okręgowego w Łodzi.
Taka sama decyzja wobec drugiej oskarżonej Anny S.-K. podjęta została 17 maja 2024 roku.
*** Aleksandra domaga się zadośćuczynienia od placówek, w których pracowały lekarki. Wierzy, że wyrok będzie formalnością. Ale i tutaj wszystko trwa. - Neurologopeda wydawał opinię w sprawie synka przez osiem miesięcy. Lekarz wypowiadający się na wniosek Sądu Rejonowego dla Łodzi-Śródmieścia w sprawie rehabilitacji - sześć miesięcy. Teraz czekamy jeszcze na okulistę, neurologa i pediatrę. A potem ma być znowu przesłuchanie profesora Mirosława Wielgosia - wylicza.
Potem zapadnie wyrok, od którego będzie można się odwołać.
Dr Anna F.-K. pracowała w Międzyzakładowym Ośrodku Medycyny Pracy, a dr Anna S.-K. - w szpitalu Medeor w Łodzi.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne