Mimo prywatnej służby zdrowia w psychiatrii dziecięcej my i tak jesteśmy pozostawieni samym sobie - opowiada Agnieszka Szpila, mama 13-letnich bliźniaczek, które są upośledzone intelektualnie w umiarkowanym stopniu. Po narodzinach trzeciego dziecka, dziewczynki "załamały się". Z ich mamą o problemie z dostępem do psychiatry dziecięcego rozmawiała reporterka magazynu "Polska i Świat" Anna Wilczyńska.
Polska psychiatria dzieci i młodzieży od dłuższego czasu jest w fatalnym stanie. Przekonała się o tym Agnieszka Szpila, matka 13-letnich bliźniaczek Mileny i Heleny i niespełna rocznej Jagody, a także autorka książek "Łebki od szpilki" i "Bardo".
13-latki są upośledzone intelektualnie w umiarkowanym stopniu. Nie mówią od urodzenia.
- Myśleliśmy przez długi czas, że wszystko jest OK. Wszyscy nas uspokajali, bo ja miałam obawy, dlaczego one jeszcze nie mówią. A oni: tak wygląda rozwój bliźniaków, to wszystko się dzieje troszeczkę później, wszystko jest OK - opowiadała Szpila w rozmowie z reporterką TVN24.
Przyznała, że w pewnym momencie miała poczucie, że bliźniaczki są wyobcowane. - Pamiętam taki moment, jak kupiłam zabawkę, która miała rodzaj talerzy obrotowych, muzycznych. Włączało się jakiś przycisk i i talerze zaczęły się kręcić. Jednocześnie włączała się muzyka. One (bliźniaczki - red.) tydzień po zakupie tej zabawki zaczęły spędzać nawet trzydzieści minut, leżąc przed tą zabawką i wpatrując się w poruszające się talerze. Zobaczyłam, że one się wyłączają za bardzo - mówiła Szpila.
Kobietę w ciąży ugryzł kleszcz. - Ten kleszcz był zarażony. Chorowałam już w ciąży na boreliozę, o czym nie wiedziałam. Ja po prostu chodziłam z tą boleriozą, natomiast urodziłam też dzieci zakażone tą bakterią. Przez te pierwsze lata żarła im układ nerwowy - powiedziała Szpila.
"Ona nas co chwilę uderzała"
Jak mówiła, narodziny trzeciego dziecka, Jagody, "jakby zrujnowały dziewczynkom życie na jakieś sześć miesięcy". - Poczuły się zagrożone, tak jakby utraciły całkowicie grunt pod nogami - dodała.
Milena załamała się pierwsza. - Jej załamanie to była taka autentyczna depresja - nazwała tak to pani doktor. Leżała w swoim pokoju, nie chciała wstawać w ogóle z łóżka, ubierać się, myć, jeść i pić. Ja ją karmiłam taką strzykawką stumililitrową, miksowałam zupy – opowiadała mama dziewczynek.
- Jak nie dopilnowaliśmy, brała śrubki jakieś z szuflady i chciała je połykać. To była uwaga 24 godziny na dobę, żeby ona nie zrobiła sobie krzywdy - podkreśliła.
Szpila dodała, że dziewczynka była też agresywna. - Ona nas co chwilę uderzała. Ja na przykład dostawałam ciosy w głowę w samochodzie takie, że natychmiast następował skręt kierownicy. To było też dla mnie zagrożenie życia i dla wszystkich pasażerów - mówiła.
"Jesteśmy pozostawieni samym sobie"
Otrzymała informację, że niemożliwe jest dostanie się do psychiatry państwowo w ciągu roku bądź półtora. - Więc my próbowaliśmy prywatnie. W święta Wielkanocy dzwoniliśmy do wszystkich możliwych przychodni. Najwcześniej termin był podany na koniec maja. Mimo prywatnej służby zdrowia, mówię o psychiatrii dziecięcej, my i tak jesteśmy pozostawieni samym sobie. Tylko w mniejszym stopniu, bo jednak nie za rok mamy wizytę, czy za półtora, tylko za trzy miesiące. I przez te 90 dni trzeba jakoś żyć. Trzeba nakarmić, dać miłość, wyjść na spacer - podkreśliła matka bliźniaczek.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN