Uznaliśmy, razem z konsulem Damianem Irzykiem, że ta sprawa śmierdzi i trzeba się jej zdecydowanie bliżej przyjrzeć - mówił na sejmowej komisji śledczej do spraw afery wizowej Mateusz Reszczyk, zastępca byłego konsula generalnego Polski w Mumbaju. Wspomniał o grupie ponad 80 osób, która miała być rzekomą ekipą filmową.
Przesłuchanie wicekonsula Mateusza Reszczyka, kiedyś zastępcy Irzyka, odbyło się w poniedziałek po południu. Wcześniej zeznania przed komisją składał były konsul generalny Polski w Mumbaju Damian Irzyk.
CZYTAJ WIĘCEJ: "Konsulat w Mumbaju był poddany bezprecedensowym naciskom"
Przewodniczący komisji Michał Szczerba (KO) pytał, czy były jakieś prośby lub polecenia z Departamentu Konsularnego MSZ, które dotyczyły grup rekomendowanych przez byłego już wiceministra Piotra Wawrzyka do wydania im wiz w przyspieszonej procedurze.
- Jak w większości konsulatów, w konsulacie generalnym w Mumbaju istnieje podległość służbowa, w związku z tym bezpośrednio nie otrzymywałem (próśb - red.) z dyrekcji Departamentu Konsularnego, niemniej wiem o nich, ponieważ byłem o nich informowany przez pana konsula Irzyka - oznajmił.
Pytany, jak brzmiały te polecenia, zacytował "tekst maila otrzymanego przez placówkę". - Najpierw jest to e-mail pana ministra Wawrzyka do pani dyrektor Brzywczy: "Pani dyrektor, ważna rzecz jest, to jest ekipa filmowa, przylot na zdjęcia planują 10 grudnia, zatem sprawa jest bardzo pilna. Przekazuję dane - Edgar Kobos", numer telefonu. I następnie jest do tego załączony mail pani dyrektor Brzywczy do konsula Irzyka: "Przekazuję poniżej prośbę od pana ministra, uprzejmie proszę o nawiązanie kontaktu z osobą wskazaną, przekazanie informacji, kiedy osoby mogą złożyć wnioski, gdzie, proszę ich przyjąć poza już umówionymi osobami, poza tym limitem. Proszę też o sprawne przeprocedowanie spraw" - cytował Reszczyk.
Reszczyk: uznaliśmy, że ta sprawa śmierdzi
Wicekonsul był też pytany o sprawę wniosku dotyczącego wydania wiz dla drugiej już grupy rzekomych filmowców. Jak donosiły media, część ekipy zaaplikowała w konsulacie przy ambasadzie RP w Nowym Delhi, ale większość - ponad 80 osób - w Mumbaju.
Szczerba pytał o powody, dla których Irzyk i Reszczyk zdecydowali się podjąć procedurę polegającą na pojechaniu do innego indyjskiego stanu i przesłuchaniu aplikantów.
Dyplomata wyjaśniał komisji, że "rozmowy z aplikantami wizowymi są częścią pracy, w związku z tym uznaliśmy, razem z konsulem Irzykiem, że ta sprawa, przepraszam za określenie, śmierdzi i trzeba się jej zdecydowanie bliżej przyjrzeć".
- Zwłaszcza w kontekście pierwszej grupy, która pochodziła dokładnie z tej samej wyjściowej miejscowości, a właściwie z dwóch miejscowości - Mehsana i miejscowości Gandhinagar, które znajdują się w stanie Gudźarat, jednym z najbardziej migracyjnych stanów, które podlegają pod okręg konsularny Konsulatu Generalnego w Mombaju - powiedział.
I relacjonował dalej: - Udaliśmy się 16 grudnia bez zapowiedzi do punktu przyjmowania wniosków wizowych firmy VFS Global w Ahmadabadzie w stanie Gudźarat, w celu przeprowadzenia (...) wywiadów wizowych. (...) Pomagał nam w tym dyrektor tamtejszego oddziału VFS-u, ponieważ żadna z tych osób, które były potencjalnymi aplikantami wizowymi, nie mówiła w żadnym innym języku niż gudźaradzki.
- W związku, że żaden z nas nie mówi gudźarati, w związku z tym potrzebna była osoba, która mogłaby tłumaczyć - wyjaśniał.
"To była jedyna osoba, która się przyznała"
- Zdołaliśmy przesłuchać kilka osób. Cóż mogę powiedzieć? Kosmetyczka pracowała na stacji benzynowej od pół roku. Nie wiedziała, w jaki sposób dostała się do filmu, czy w jaki sposób dostała się do obsługi filmowej. Twierdziła, że załatwił jej to ojciec - mówił dalej wicekonsul Mateusz Reszczyk.
Dodał, że "choreograf nie potrafił tańczyć". - Poprosiliśmy go nawet o zaprezentowanie kilku kroków. Nie potrafił tańczyć - podkreślił. Natomiast "aktor nie był w stanie pokazać żadnego dorobku filmowego".
- Był również rozwoziciel warzyw, o którym wspominał konsul Irzyk. Ten chyba najbardziej był rozmowny i przyznał się, że on chciał jechać tylko turystycznie, a miał pełnić rolę, o ile dobrze pamiętam, associate producer, czyli dość poważną rolę w filmie - wspominał świadek.
Podkreślił, że "to była jedyna osoba, która się przyznała" do tego, że jeśli otrzyma wizę, będzie miała zapłacić między szesnaście a osiemnaście laków. Dodał, że jeden lak to po dzisiejszym kursie około pięciu tysięcy złotych. Zaznaczył, że to kwota, "jaką miałaby zapłacić, gdyby otrzymała wizę".
- Wszyscy chcieli się dostać do Europy. Wszyscy chcieli pracować. Część z nich chciała pracować przy filmie. Przynajmniej tak twierdzili. Jednak żadna z tych osób nie była w stanie podać nawet tytułu filmu poprawnie - dodał.
Wymiana informacji z Amerykanami
Dyplomata mówił, że te ponad 80 osób złożyło wnioski o ponowne rozpatrzenie ich wniosków wizowych, a wtedy zastanawiano się, jak to udokumentować. - Z pomocą przyszedł nam pan (Edgar) Kobos. Przysłał on (…) kserokopie paszportów grupy 35 osób, tej pierwszej grupy (rzekomych filmowców, która aplikowała o wizy - przyp. red.), której zostały wydane wizy - powiedział.
- Zwróciły naszą uwagę, zarówno konsula Irzyka, jak i moją, ponieważ znajdowały się tam wyłącznie trzy pieczęci. Pieczęć wyjazdowa z Indii, pieczęć wjazdowa - najczęściej była to pieczęć wjazdowa do strefy Schengen w Paryżu - oraz pieczęci wyjazdowe, najczęściej z Madrytu lub z Lizbony - kontynuował.
- Ponieważ mniej więcej w tym samym czasie podjęliśmy informację, że istnieje możliwość kanału przerzutowego z użyciem wizy Schengen wielokrotnego wjazdu, postanowiliśmy, że udam się do konsulatu amerykańskiego w Mumbaju, gdzie działa funkcjonariusz służb amerykańskich pod nazwą Overseas Criminal Investigator. (...) Ów agent specjalny poinformował mnie, że istnieje tego typu kanał przerzutowy, którego oni (Amerykanie - red.) są świadomi - podkreślił.
- W związku z powyższym przekazałem mu informacje dotyczące tych 35 osób z naszą oceną sytuacji i poprosiłem o jak najszybsze sprawdzenie, czy przypadkiem ci ludzie nie wyjechali dalej z Lizbony i z Madrytu w stronę Stanów Zjednoczonych. Zwłaszcza że z Lizbony ani z Madrytu nie ma bezpośrednich lotów do Indii, a szczególnie do Gudźaratu - wyjaśniał.
Po jakimś czasie - mówił - "dostaliśmy informację o tym, że co najmniej 21 osób przekroczyło granicę w Meksyku".
Według wicekonsula, "dla środowiska Gudźaratu istnieją dwa miejsca na świecie, do których oni chcą emigrować - to są Stany Zjednoczone, a dokładnie New Jersey, i Wielka Brytania".
Na pytanie, czy według niego była to próba rozeznania, czy można rozwinąć przez Polskę kanał przerzutowy, odparł: - Tak, w mojej ocenie chodziło o próbę stworzenia kanału przerzutowego. To samo powiedział mi agent federalny.
Naciski w innych placówkach dyplomatycznych
Wiceprzewodniczący komisji Marek Sowa (KO) pytał, czy normalną jest sytuacja, że wiceminister osobiście podejmuje interwencje w sprawie wsparcia dla jakichś grup, które chcą uzyskać wizę. - Jest to absolutnie nienormalna sytuacja - powiedział Reszczyk.
Pytany zaś, czy ma wiedzę o tym, czy podobna sytuacja - jeśli chodzi o naciski MSZ, by ułatwić pozyskanie wizy - miała też miejsce w innych placówkach dyplomatycznych, odpowiedział, że dowiedziałem się o nich dopiero właściwie już po kontroli BKIA (Biura Kontroli i Audytu MSZ - przyp. red.)". - Dowiedziałem się później, że ten proceder trwa już nawet chyba od wiosny 2022 roku - dodał.
I uzupełnił: - Wedle mojej wiedzy na pewno dotyczyło to Arabii Saudyjskiej, Singapuru, Hongkongu, Tajwanu.
Według niego mogło to dotyczyć także Tanzanii, Pakistanu, Filipin. - Wszystkich tych krajów, z których przypływa do nas tania siła robocza - dodał.
Dyplomata: uznałem, że będę zbierał materiał dowodowy
Dalej Reszczyk był też pytany przez komisję, czy dyrektor lub zastępca dyrektora Departamentu Konsularnego MSZ wpływali na decyzje podejmowane w konsulacie w Mumbaju. - W mojej ocenie tak - odparł.
- Mail, który został wysłany przez dyrektora (Marcina) Jakubowskiego, dotyczący zmiany decyzji z wiz jednokrotnych na wizy wielokrotne - w przypadku pierwszej grupy (aplikantów) - można uznać co najmniej za miękką podpowiedź - dodał.
Mail, o którym wspomniał dyplomata, dotyczył grupy 35 aplikantów wizowych zgłoszonych do konsulatu, którzy mieli nakręcić w Polsce film. W ich sprawie wstawiał się - zgodnie z zeznaniami byłego już konsula Damiana Irzyka - sam wiceminister Wawrzyk, apelując o pilne procedowanie wniosków. Gdy konsulat wydał im wizy jednokrotne, z Departamentu Konsularnego MSZ przyszedł mail, by zamienić je na wielokrotne.
Czytaj więcej na ten temat: Onet o "filmowcach Wawrzyka". Mieli udawać ekipy z Bollywood
Świadek mówił, że po konsultacji z konsulem Irzykiem podjęli decyzję, że właśnie Reszczyk zmieni wizy na wielokrotne. - Na podstawie faktu, że za tą grupą stał (...) pan minister Wawrzyk. I nie mieliśmy jeszcze - choć ja miałem wątpliwości - żadnych argumentów na to, żeby się nie zgodzić z argumentacją, (...) że jest to wymiana kulturalna, że jest to wspieranie kultury i gospodarki polskiej, ponieważ ci ludzie mieli zostawić dość duże pieniądze w Polsce przy okazji produkcji tego filmu. W związku z tym, pomimo moich wątpliwości, zdecydowaliśmy się, że decyzja zostanie zmieniona i że wydane zostaną im wizy wielokrotnego wjazdu - wyjaśniał. I dodał: - Nie ukrywam również, że mail pana dyrektora Jakubowskiego miał tu również pewne znaczenie.
Wicekonsul zapytany, czy odebrał mail z poleceniem zmiany wiz na wielokrotne jako nacisk, odpowiedział, że "zdecydowanie tak".
- Czy powiadomił pan o tym kogokolwiek? - zapytał wiceprzewodniczący komisji Daniel Milewski (PiS).
- Nie. Nie mam zaufania do pana Wawrzyka, tak jak nie mam zaufania do prokuratury w czasie ostatnich ośmiu lat. (...) Uznałem, że będę zbierał materiał dowodowy i w odpowiednim czasie udam się do prokuratury - przekazał.
"Afera wizowa jest wyłącznie fragmentem znacznie większej afery"
Przedstawiciel placówki dyplomatycznej został też zapytany, czym dla niego jest afera wizowa. - Afera wizowa przedstawiana przez media jest wyłącznie fragmentem znacznie większej afery: afery legalizacyjnej, migracyjnej - odpowiedział.
- To jest afera dotycząca bardzo poważnych zaniedbań ze strony organów państwa, dotycząca legalizacji pobytu, wydawania zezwoleń na pracę i zgód na studiowanie w Polsce - mówił. Jego zdaniem "odpowiedzialni za nią są ludzie, którzy odpowiadali za pracę wojewodów, za wydawanie dziesiątek albo setek tysięcy zezwoleń na pracę, bo bez tego nie dałoby się złożyć wniosku wizowego - dodał.
Afera wizowa
Sejmowa komisja śledcza do spraw afery wizowej ma badać nadużycia, zaniedbania i zaniechania w zakresie legalizacji pobytu cudzoziemców na terytorium Polski, ustalić liczbę i tożsamość osób, które nielegalnie przekroczyły granicę RP lub wobec których zalegalizowano pobyt w wyniku nadużyć. Komisja ma też ocenić umowy pośrednictwa wizowego. Ma badać okres od 12 listopada 2019 r. do 20 listopada 2023 r. - czyli lata, w których rządziło Prawo i Sprawiedliwość.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24