Portal OKO.press opublikował artykuł oparty na rozmowie z anonimowym pracownikiem polskiego konsulatu w jednym z krajów azjatyckich. Opowiedział on między innymi o tym, jak "różnymi sposobami starano się zwiększyć liczbę sprowadzanych do Polski pracowników", na czym zarabiali pośrednicy, którzy organizowali cały proceder. Mówił też o narzucanych przez MSZ umowach outsourcingowych i przesyłanych listach osób, które mają zostać obsłużone poza kolejką.
Chcący zachować anonimowość rozmówca portalu OKO.press wskazywał, że w 2020 roku doszło do zmiany przepisów, która spowodowała, że cudzoziemcy mogli ubiegać się o wizy poza swoim krajem stałego zamieszkania. - Teoretycznie nie powinno być tak, że dana osoba przyjedzie specjalnie, by ominąć kolejkę w u siebie, i przechytrzyć system. Ale zmiana prawa sprawiła, że liczba wniosków cały czas rosła - mówił urzędnik.
Portal zaznacza, że na taką zmianę przepisów naciskało polskie MSZ w piśmie, pod którym podpisał się wiceminister Wawrzyk.
Na początku 2023 roku - jak stwierdził anonimowy urzędnik - do jego konsulatu przyszło pismo od Departamentu Konsularnego MSZ. Zawarta była w nim lista osób, których wnioski miały zostać obsłużone poza kolejką. - To wyglądało wątpliwie, bo nigdy wcześniej nie było takich poleceń. Pojawiły się bez wyjaśnienia: róbcie tak, bo tak mówi pan minister Wawrzyk. To trochę mało - powiedział.
- To byli właśnie obywatele państwa trzeciego, garstka ludzi. Rozpatrzyłem kilka z tych wniosków, nie wykluczając, że może chodzić o interes państwa. Wyglądało na to, że pochodziły od jednego agenta. Rozmawiałem też z tymi osobami. Okazało się, że to zwykłe wnioski o wizy pracownicze, nieróżniące się od innych oczekujących w kolejce. Nie wiadomo, dlaczego mielibyśmy wybierać akurat te osoby - opowiadał rozmówca OKO.press.
MSZ nie reagował na sygnały o nieprawidłowościach
Dodał, że o swoich wątpliwościach poinformował MSZ i swojego bezpośredniego przełożonego. Później ignorował polecenia i odmówił działania, bo miał podejrzenie możliwości zaistnienia korupcji. Jednak nikt na to nie zareagował.
- Różnymi sposobami starano się zwiększyć liczbę sprowadzanych do Polski pracowników. W praktyce chodziło o migrantów, bo nikt, kto płaci agentowi 20 tysięcy złotych za pomoc w uzyskaniu wizy, nie przyjeżdża na rok, tylko dłużej. W rok nie zdążyłby nawet tego odpracować. Pytanie, czy to była świadoma polityka rządu, czy samodzielna działalność kolegów wiceministra Wawrzyka - mówił rozmówca portalu.
Umowy outsourcingowe narzucone przez MSZ
Jak opowiadał urzędnik, czas oczekiwania na wizy wydłużył się do miesięcy, a nawet lat. W kolejce były tysiące osób. - Na mojej placówce z roku na rok liczba wniosków się podwajała. To ogrom pracy, a przecież to nie jedyna działalność ambasady. Jak przyjechałem, miałem do sprawdzenia po kilkadziesiąt wniosków tygodniowo, pracowałem w dni wolne i po godzinach, żeby z tym zdążyć - mówił.
Dlatego rządzący postanowili wdrożyć outsourcing. - My zawsze odpowiadaliśmy, że wolelibyśmy więcej konsulów. Bo takie umowy niekoniecznie potem muszą przekładać się na jakość obsługi - zaznaczył urzędnik.
Poinformował, że w niektórych placówkach umowy z firmami outsourcingowymi zostały narzucone przez Departament Konsularny MSZ. - Dostali informację, że minister Wawrzyk zdecydował, że będą mieli outsourcing. Moją placówkę też Ministerstwo próbowało do tego nakłonić, ale odmówiliśmy. To zwiększyłoby znacznie liczbę wniosków, trzeba by na miejscu podpisać umowę z firmą, przeprowadzić przetarg. Jak by coś było nie tak, to takiej umowy nie da się szybko zerwać. Widziałem tam dużo ryzyka - stwierdził.
Wszystkie tego typu umowy zostały wypowiedziane przez MSZ w zeszłym tygodniu, już po ujawnieniu afery wizowej.
Nawet 20 tysięcy złotych dla pośrednika
Rozmówca OKO.press mówił też, że aplikujący o wizy bardzo powszechnie korzystają z usług pośredników. - Wszystko robione jest przez internet, w ten sposób się kontaktują. Nie jest to nielegalne: jak do konsulatu przychodzi osoba, to najczęściej nie ma w papierach śladu, że korzystała z pośredników. Na zezwoleniu są tylko docelowe firmy z Polski, które da się zidentyfikować. Ale cała sieć funkcjonuje poza tym, co my możemy zobaczyć w dokumentach - mówił.
Taka usługa - jak pisze portal - kosztuje 15-20 tysięcy złotych. "W tej kwocie zawarty jest bilet lotniczy, zezwolenie na pracę, ubezpieczenie. Nasz rozmówca szacuje, że agencje w skali globalnej czerpią z tego miliardowe zyski" - czytamy. - Ci ludzie są w bardzo trudnej sytuacji. Płacą za to dużo, w Polsce zarabiają minimalną krajową i najpierw odpracowują te długi. Ale nie mają wyjścia, bo tutaj na miejscu też ich za bardzo nic nie czeka. Rodziny od nich oczekują, że będą przysyłać pieniądze - powiedział urzędnik konsulatu.
Źródło: OKO.press