Lech Kołakowski, były poseł PiS, zeznał przed komisją śledczą, że podpisane przez niego pisma do ambasad z prośbą o przyspieszenie procesu wizowego, przygotowywał Maciej Lisowski, szef jego biura poselskiego. Wnioski dotyczyły osób, które do Polski chciała ściągnąć agencja SO JOB. Jak się okazało, ten sam Maciej Lisowski, poza kierowaniem biurem Kołakowskiego, był jednocześnie prezesem SO JOB.
Lech Kołakowski, były wiceminister rolnictwa, zeznawał we wtorek przed komisją śledczą ds. afery wizowej.
Szef komisji Michał Szczerba zapytał świadka, czy potwierdza, że w tym samym lokalu, w którym znajdowało się jego biuro poselskie, ma siedzibę agencja zatrudnienia i pracy tymczasowej SO JOB. Kołakowski powiedział, że pod tym samym adresem, co jego biuro poselskie, "była filia firmy, a jej podstawowa siedziba była gdzie indziej". - Natomiast nie wiedziałem o istnieniu takiej firmy - dodał. Stwierdził też, że pod tym adresem jest zarejestrowana fundacja Lex Nostra.
Szczerba pokazał pismo, podpisane przez Kołakowskiego, w którym były wiceminister rolnictwa zwraca się do konsulatu w New Delhi o "możliwie pilne wyznaczenie terminów wizyt" osób posiadających zezwolenia na pracę i zezwolenia na pracę sezonową wydanych na wniosek SO JOB. Kołakowski odparł, że nie przypomina sobie takiego pisma.
Następnie Szczerba pokazał kolejne pisma, tym razem kierowane do konsulatów w Ankarze, Istambule, Erywaniu, Kijowie i Moskwie. Część dokumentów dotyczyła pojedynczych osób. Kołakowski, odnosząc się do dokumentu wysłanego do konsulatu w Moskwie, zeznał, że "zwrócił się do niego podmiot na piśmie i jako parlamentarzysta na podstawie wykonywania mandatu posła przekazał sprawę (dalej - red.) jednozdaniowym pismem".
Kwestia 39 wiz
Kolejne pismo, jak powiedział Szczerba, trafiło do ambasady RP w Etiopii. Chodziło o wydanie wiz dla czterech osób, które Kołakowski chciał zaprosić do ministerstwa, by "przeprowadzić konsultacje na temat funkcjonowania przemysłu rolno-spożywczego w Etiopii". Świadek potwierdził, że takie spotkanie w resorcie się odbyło.
Kołakowski został też zapytany, jak dotarła do niego firma Carmain. Z prac komisji wynika, że były wiceminister rolnictwa miał wysłać do MSZ maila, w którym przekazał prośbę tej firmy o przyspieszenie wydania wiz dla 39 obywateli krajów afrykańskich. - Z tego, co pamiętam ta firma do mnie się zwróciła o pomoc w kwestii pracowników sezonowych dla rolnictwa - powiedział świadek. Dodał, że ponieważ Ministerstwo Rolnictwa nie było właściwym organem, to przekazał maila, zgodnie z właściwością, do MSZ.
Ta sama osoba
Później pytania zadawał Marek Sowa z KO. Zapytał Kołakowskiego, w jakim charakterze dzwonił do radcy ambasady w Dakarze Macieja Kowalskiego i dopytywał o grupę 39 Afrykanów. Kołakowski wyjaśnił, że chciał uzyskać informacje związane z możliwością ściągnięcia taniej siły roboczej.
"Każdy konsul kiedyś przyjmował kogoś poza kolejnością". Wawrzyk "ewidentnie interesował się sprawą"
Świadek zeznał, że dyrektorem jego biura poselskiego był Maciej Lisowski, który był asystentem Kornela Morawieckiego. Zapytany, czy Lisowski był też prezesem agencji zatrudnienia SO JOB, Kołakowski odparł: - Że jest prezesem SO JOB, to nie wiedziałem tego, nie pamiętałem (...), znałem go jako prezesa fundacji Lex Nostra". Dodał, że spotykał się z nim incydentalnie.
Potwierdził, że pisma, które podpisywał, a które pokazano podczas posiedzenia komisji, były przygotowane przez Lisowskiego. Przyznał też, że nie sprawdzał, czy Lisowski był karany. - Jego atutem było to, że był prawnikiem. Fundacja Lex Nostra podejmowała wiele dobrych działań na rzecz ludzi. Jeśli był asystentem Kornela Morawieckiego, to dla mnie była najważniejsza rekomendacja - powiedział świadek.
OGLĄDAJ W TVN24 GO: Kwestia zaufania
50 złotych miesięcznie za wynajem lokalu
W dalszej części przesłuchania świadek powiedział, że Lisowski nie pobierał wynagrodzenia za prowadzenie jego poselskich spraw i był "na zasadzie asystenta społecznego".
Kołakowski zadeklarował, że podpisując się pod pismami w sprawie wiz, chciał wyjść naprzeciw podmiotom, które - w związku z brakiem rąk do pracy - sprowadzały pracowników do Polski. Mówił, że nie miał z tego żadnych korzyści i nie miał też żadnego wpływu na procedury wizowe.
Członkowie komisji pytali świadka także o to, komu płacił za wynajem biura. Kołakowski mówił, że tego nie pamięta i bywał tam incydentalnie, raz lub dwa razy w miesiącu. Przyznał, że pod tym samym adresem jest też zarejestrowana kancelaria Lex Nostra Macieja Lisowskiego. Doprecyzował, że w lokalu jest kilka pomieszczeń, a za "incydentalne korzystanie" z niego płacił 50 złotych miesięcznie. Później przyznał, że płacił tę kwotę Maciejowi Lisowskiemu. - Czy nie uważa pan, że lokal w Warszawie za 50 złotych to jest finansowanie pana działalności" - pytano świadka. - To nie lokal, tylko incydentalny podnajem - odpowiedział Kołakowski.
Szczerba stwierdził też, że Kołakowski "często interweniował w sprawie obywateli rosyjskich, między innymi w sprawie przyznania obywatelom Federacji Rosyjskiej polskiego obywatelstwa". Szef komisji dodał, że chodziło m.in. o syna rosyjskiego biznesmena Siergieja Petrowa, Aleksieja. Powołał się na artykuł w litewskiej prasie, w której informowano, że Siergiej Petrow, który podlega nałożonym na Rosję sankcjom, zmienia obywatelstwo, a następnie przepisuje majątek na syna. - Nie pamiętam tego, nie miałem świadomości - odparł Kołakowski.
Szczerba wskazał, że w czasie, gdy polsko-białoruską granicę forsowali imigranci, Kołakowski napisał do konsula generalnego w Grodnie, by przyznać wizy dla czterech obywateli Syrii, którzy znajdowali się w okolicach granicy polsko-białoruskiej. - Przecież to wy chcieliście tych imigrantów wpuścić - zareagowali posłowie PiS.
Świadek został też zapytany, czy wie, że Maciej Lisowski często odwiedzał rosyjską ambasadę i chwalił się znajomością z jednym z dyplomatów. - Pierwsze słyszę - powiedział Kołakowski.
Kołakowski o "braku rąk do pracy"
Wcześniej, na początku przesłuchania, Kołakowski poprosił o możliwość wygłoszenia swobodnej wypowiedzi. - Musimy oddzielić dwie kwestie: tak zwanej afery wizowej od rzeczywistych działań wynikających z potrzeb polskiej wsi, braku rąk do pracy - stwierdził.
Jak przekazał, w czasie, gdy był wiceministrem rolnictwa, zwracały się do niego organizacje rolników i sadowników. Zauważył, że po tym, jak wielu Polaków wyjechało do UE do pracy, na rynku powstał deficyt pracowników. Jak stwierdził, w gospodarce brakuje kilku milionów rąk do pracy, duże braki są też w rolnictwie.
Świadek zapewnił, że jego działania były oparte na potrzebach przedstawianych przez organizacje rolnicze, a "jeśli konieczne są wizy, to są organy państwa, które się tym zajmują". Jego zdaniem, rolą państwa i rządu jest zadbanie o bezpieczeństwo żywnościowe Polski i zapewnienie pracowników sezonowych do pracy w rolnictwie.
Poinformował, że w Ministerstwie Rolnictwa z udziałem przedstawicieli resortu spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych oraz rodziny odbywały się formalne spotkania, z których były spisywane protokoły. Dodał, że uczestniczyli w nich przedstawiciele różnych branż i organizacje rolnicze.
Chciał przytoczyć fragment listu, jaki otrzymał od właściciela gospodarstwa ogrodniczego. Szef komisji odpowiedział mu, że komisja dysponuje wszystkimi materiałami, w których pojawiło się jego nazwisko w czasie, gdy był wiceministrem. Mimo sprzeciwu Kołakowski przeczytał kilka pism, które do niego w tamtym okresie trafiły. Szef komisji zadeklarował, że to był ostatni raz, kiedy świadek nadużył zaufania komisji, odczytując dokumenty.
Kołakowski o działaniach, które miały "uprościć procedury"
Podczas przesłuchania Kołakowski był pytany przez wiceszefa komisji Daniela Milewskiego (PiS) między innymi o prace nad programem ułatwiającym obcokrajowcom przyjazd do pracy w rolnictwie w Polsce i udział w nich ówczesnego wiceszefa MSZ Piotra Wawrzyka.
Decyzja, aby w resorcie rolnictwa - jak zeznał Kołakowski - "zorganizować spotkania z przedstawicielami kierownictw MSZ, MSWiA, Rodziny i Pracy (...), ale też z przedstawicielami organizacji tych wszystkich branż rolnych i firm, które mogły uczestniczyć w pomocy odnośnie pracowników cudzoziemskich, została podjęta w związku z oczekiwaniami przedstawicieli związków w branży rolnictwa". - Minister Wawrzyk był też wśród wiceministrów z tych czterech resortów, którzy byli na spotkaniu - dodał.
Dopytywany przez Milewskiego o konkluzje tych rozmów, Kołakowski odpowiedział, że ustalono wówczas, by "podjąć działania, które uproszczą procedury związane z pracownikami sezonowymi w rolnictwie".
- Wynikało to z tego, że jak zgłaszane było zapotrzebowanie przez tych pracodawców rolnych, procedury trwały tak długo, że finał tej procedury był taki, że pracownik mógł przyjechać w połowie czy pod koniec prac sezonowych - wyjaśnił były wiceminister, dodając, że chodziło o przygotowanie odpowiednich aktów prawnych, co było czynione w sposób transparentny.
Kołakowski: resortem kluczowym był MSZ, nie resort rolnictwa
Również odpowiadając na pytania Marii Janyski (KO), Kołakowski przekonywał, że chodziło o opracowanie aktu prawnego, który uprościłby i przyspieszył procedury, na podstawie których w krótkim okresie do pracy w rolnictwie mogli przyjechać pracownicy z innych krajów. - Bo te procedury były zbyt przewlekłe - zaznaczył.
- I tu resortem kluczowym jest MSZ, nie resort rolnictwa - powiedział świadek, wyjaśniając, że wkładem resortu rolnictwa było jedynie ustalenie zapotrzebowania co do liczby pracowników i rodzajów branż rolnych. - Generalnie podstawowych pracowników do prostych prac fizycznych, ale też w trudnych warunkach. I to był wkład merytoryczny. I na tym się kończyła rola resortu - mówił. Pytany przez Janyskę o wykonane analizy rynku w tej sprawie, Kołakowski podał, że sięgał do opracowań m.in. GUS, z których wynikało, że "w Polsce jest około półtora miliona pracowników pracujących w rolnictwie"
Posłanka pytała też o powody, dlaczego świadek miał filię biura poselskiego w Warszawie, choć był wybrany na posła z okręgu białostockiego. Dodała, że adres tej filii był zbieżny z adresami firm, które są wymieniane w śledztwie w sprawie tzw. afery wizowej, co - jak zaznaczyła - budzi niepokój. Kołakowski tłumaczył, że chodziło o możliwość pracy w Warszawie, poza budynkiem sejmowym. Dopytywany w tej sprawie przez szefa komisji Michała Szczerbę, Kołakowski poinformował, że płacił za ten lokal z pieniędzy biura poselskiego
"Stąd zrobił się ten deficyt"
Posłanka Aleksandra Leo (Polska 2050) ponownie zapytała o Macieja Lisowskiego, który był szefem biura poselskiego Kołakowskiego i przygotowywał pisma do ambasad. Kołakowski wskazał, że Lisowski w jego ocenie jest profesjonalistą i budził jego zaufanie jako współpracownik Kornela Morawieckiego. Zaprzeczył też, że by Lisowski finansował jego działalność poselską albo kampanię wyborczą.
Pytany o to, dlaczego ściągano do pracy w Polsce cudzoziemców z Afryki, a nie z Ukrainy lub Białorusi, Kołakowski wyjaśnił, że z powodu toczącej się wojny za wschodnią polską granicą brakowało na polskim rynku ukraińskich mężczyzn. - Zabrakło kilkuset tysięcy pracowników ukraińskich w rolnictwie, na budowach, w tych sieciach sklepowych, gdzie robimy zakupy - tam zostało trochę kobiet, a mężczyzn nie ma. I stąd zrobił się ten deficyt - odpowiedział Kołakowski.
Źródło: TVN24, PAP