27 grudnia 2021 roku treść mojego służbowego maila pojawiła się na stronie internetowej, której autorzy od blisko siedmiu miesięcy prawie codziennie publikują korespondencję pochodzącą m.in. z prywatnej skrzynki ministra Michała Dworczyka. W jaki sposób znalazł się tam mój mail?
Dziesięć miesięcy wcześniej, 25 lutego 2021 roku, jako dziennikarka Konkret24 wysłałam do profesora Andrzeja Horbana pytania o kwarantannę ministra Dworczyka. Treść mojego maila zgadza się tą widoczną na zrzucie ekranu opublikowanym w sieci pod koniec roku. Profesor Horban do tej pory nie odpowiedział na tę wiadomość. Wygląda jednak na to, że przygotował propozycję odpowiedzi.
Anonimowa osoba bądź osoby
Profesorowi Horbanowi zadałam mailowo dwa pytania:
1. Jakie przepisy epidemiologiczne naruszył minister Michał Dworczyk jako osoba ze stwierdzonym COVID-19, której przydzielono kwarantannę: - opuszczając kwarantannę, - korzystając ze służbowego samochodu z kierowcą (co minister również potwierdził)?
2. Czy i jakie konsekwencje mogą zostać wyciągnięte wobec ministra Dworczyka w związku z ewentualnym naruszeniem przepisów epidemiologicznych wprowadzonych z powodu pandemii COVID-19?
Według opublikowanego w sieci zrzutu ekranu propozycje odpowiedzi Michał Dworczyk otrzymał na swoją prywatną skrzynkę (pisownia oryginalna): "Ad 1 - zadnych (nie ma przydzielonej kwarantanny), Ad 2 - rozstrzelanie na dziedzińcu TVN (może być samobiczowanie tamże)".
Ten wątek maili Michał Dworczyk, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, przesłał ze służbowej skrzynki mailowej na prywatną; czyli na tę, której zawartość od 4 czerwca 2021 roku jest publikowana w internecie przez ciągle anonimową osobę lub osoby.
W tak zwanej aferze mailowej już wcześniej publikowano maile dotyczące pytań od dziennikarzy (wszyscy potwierdzili autentyczność wiadomości, które wysłali): - członkowie i pracownicy KPRM przesyłali sobie pytania dziennikarki oko.press Bianki Mikołajewskiej; - w kolejnej wymianie maili Michał Dworczyk doradzał, by "odroczyć" ujawnianie informacji o lotach premiera - o te pytali dziennikarze tvn24.pl i programu "Czarno na białym"; - W jeszcze innej (dotyczącej również pytań tvn24.pl i TVN24 o loty szefa rządu) premier sugerował, by praktykę wysyłania za nim w podróż również zapasowego samolotu lub śmigłowca uzasadnić "jakąś ogólną, mistyczną, ezoteryczną procedurą" wojskową; - rzecznik rządu Piotr Mueller oraz pracownicy Centrum Informacyjnego Rządu konsultowali się w sprawie odpowiedzi na pytania dziennikarza "Gazety Wyborczej".
Maili w aferze mailowej jest jednak więcej. Znacznie więcej. Opublikowane w sieci zrzuty ekranu można liczyć w setkach. Ich treść dostępna jest dla każdego. Komentują je internauci, a dziennikarze szukają potwierdzenia ich autentyczności. Pytań na temat przecieków nadal jest wiele, ale rządzący unikają konkretnych odpowiedzi.
Podsumujmy to, co obecnie wiemy.
206 dni
Afera mailowa rozpoczęła się 206 dni temu. Wycieki maili polskich polityków są publikowane w internecie od co najmniej 4 czerwca, ale opinia publiczna dowiedziała się o nich cztery dni później - 8 czerwca, kiedy włamano się na facebookowe konto żony szefa KPRM Michała Dworczyka (o sprawie jako pierwszy poinformował Onet), gdzie opublikowano wpis z informacją o włamaniu na jego prywatną skrzynkę e-mail. Wkrótce post, jak i profil żony Michała Dworczyka zniknęły z Facebooka.
Tego samego dnia Michał Dworczyk opublikował na Twitterze oświadczenie: "W związku z doniesieniami dotyczącymi włamania na moją skrzynkę email i skrzynkę mojej żony, a także na nasze konta w mediach społecznościowych, poinformowane zostały stosowne służby państwowe". Zapewnił, że przedmiotem ataku nie były "żadne informacje, które miały charakter niejawny, zastrzeżony, tajny lub ściśle tajny".
Pierwszy akt afery mailowej rozgrywał się w rosyjskim serwisie Telegram. Tam do połowy lipca publikowano codziennie kolejne zrzuty ekranu, dokumenty i nagrania pochodzące ze skrzynki Dworczyka. W połowie lipca zarówno kanał, jak i materiały zniknęły. Jak sugerował portal technologiczny Spider's Web, mogło się tak stać dzięki interwencji polskiego rządu.
Autor lub autorzy przecieków zaczęli więc szukać dla siebie alternatywnego domu na innych podobnych platformach: rosyjskim odpowiedniku Facebooka, czyli portalu VK.com (V Kontakte), Yandex Messenger, prawicowym serwisie społecznościowy Gettr stworzonym przez dawnego doradcę byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. Konto na Gettr szybko zniknęło, podobnie jak to na Telegramie; profil na VK.com i kanał na Yandex Messenger nadal działają - teraz ich celem jest promocja działającej od 26 lipca strony internetowej, gdzie obecnie są publikowane kolejne maile.
Według who.is domenę założono 26 lipca. Tego samego dnia opublikowano też pierwsze posty. Do 30 grudnia opublikowano na niej 270 postów: w lipcu - 17, sierpniu - 51, we wrześniu - 54, w październiku - 50, listopadzie - 48 i w grudniu - 50. Strona działa do dziś. Według narzędzia do analizy stron Similarweb.com ma obecnie poniżej 50 tys. wizyt miesięcznie.
Służbowe sprawy na prywatnych skrzynkach
Publikowane niemal codziennie od prawie siedmiu miesięcy nowe zrzuty ekranu przedstawiają maile pochodzące z trzech źródeł: - prywatnych skrzynek mailowych ministra Michała Dworczyka; - europosła i wiceprzewodniczącego Prawa i Sprawiedliwości Joachima Brudzińskiego; - byłego szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego z lat 2015-2018 Piotra Bączka.
Stali czytelnicy wycieków zapewne zauważyli, że głównym źródłem przecieków są nadal maile z prywatnej skrzynki ministra Dworczyka.
Afera mailowa pokazuje przede wszystkim, że służbowe kontakty w KPRM były prowadzone przy użyciu prywatnych skrzynek mailowych. W tych celach z takiej skrzynki korzystał nie tylko minister Dworczyk, ale premier Mateusz Morawiecki, rzecznik rządu Piotr Mueller oraz inni pracownicy KPRM i CIR, a także bliscy współpracownicy szefa rządu zatrudnieni w innych instytucjach.
Niektóre zrzuty ekranu świadczą o tym, że maile ze służbowej skrzynki Michała Dworczyka były przekazywane na jego prywatną pocztę. Można założyć, że gdyby minister Dworczyk nie korzystał z prywatnego maila do kontaktów służbowych, wymiany dokumentów i informacji, wiele maili przedstawiających dziś kulisy pracy w KPRM nie ujrzałoby światła dziennego.
Bez komentarza
Minister Dworczyk nie komentuje treści poszczególnych maili. Jak dotąd nie potwierdził, czy zrzuty ekranów maili i dokumenty publikowane na kanałach, a teraz na stronie, są autentyczne. Według przecieków polityk m.in. krytykował zakupy Ministerstwa Obrony Narodowej, we wrześniu 2018 roku dyktował treść depeszy Polskiej Agencji Prasowej, polecił premierowi dwie osoby na stanowiska do zarządu firmy zbrojeniowej Mesko czy też sugerował premierowi do odwołania z datą wsteczną prezesa Prokuratorii Generalnej Leszka Boska.
Z treści kolejnych wynika też, że rząd rozważał wykorzystanie wojska podczas Strajku Kobiet w październiku 2020 roku, a premier Morawiecki, jak i prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska mieli bezpośredni wpływ na wybór p.o. prezesa jednej z nowych izb Sądu Najwyższego. To tylko niektóre z głośniejszych przecieków.
Joachim Brudziński, mimo że pierwsze maile z jego skrzynki wyciekły w sierpniu, dopiero w grudniu w rozmowie z reporterką TVN24 skomentował treść jednego z nich. Chodzi o wiadomość sugerującą, że w 2018 roku składał propozycje dotyczące zatrudnienia w państwowych spółkach członkom swojej rodziny. - W tym mailu na ruskim portalu nie było mowy o załatwianiu pracy, tylko była prośba o przeniesienie na równorzędne stanowisko w ramach tych samych spółek osób wykształconych, posiadających odpowiednie kompetencje - mówił polityk.
Jedna formułka na wiele pytań
Zarówno członkowie rządu, jak i sam Michał Dworczyk uchylają się od odpowiedzi na pytania, które dotyczą spraw przedstawionych w ujawnionych mailach.
Tymczasem od wybuchu afery mailowej mięło prawie siedem miesięcy. Dziennikarze tvn24.pl opublikowali jak dotąd ponad 110 materiałów dotyczących jej przebiegu. "Kancelaria Prezesa Rady Ministrów nie będzie komentować treści materiałów wykorzystywanych do akcji dezinformacyjnej prowadzonej przez osoby zza wschodniej granicy Polski" - taką i podobne odpowiedzi dostawali od Centrum Informacyjnego Rządu wielokrotnie, pytając o kolejne wątki afery.
CIR wielokrotnie podkreślało, że "Polska doświadczyła ataku cybernetycznego i dezinformacyjnego prowadzonego z terenu Federacji Rosyjskiej", w związku z czym "Kancelaria Prezesa Rady Ministrów nie będzie komentować treści materiałów". W innej odpowiedzi na pytania naszych dziennikarzy KPRM stwierdziła, że "nie będzie komentować treści materiałów wykorzystywanych do akcji dezinformacyjnej prowadzonej przez osoby z terenu Federacji Rosyjskiej".
Prawdziwość wycieków jest nadal podważana przez rządzących, ale jak dotąd nie pokazali ani jednej zmanipulowanej korespondencji. Istnieje natomiast co najmniej kilka maili, których prawdziwość została potwierdzona przez osoby (oprócz wspomnianych wyżej dziennikarzy), których nazwiska pojawiają się w korespondencji: - wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin potwierdził autentyczność maila, w którym premier prosi go o wezwanie na rozmowę ambasadora Niemiec w związku z niekorzystnymi dla rządu publikacjami w dzienniku "Fakt"; - posłanka Koalicji Obywatelskiej Joanna Fabisiak potwierdziła, że spotkała się z Michałem Dworczykiem, który miał złożyć jej propozycję startu z listy Prawa i Sprawiedliwości, tak jak miał to opisać w jednym z opublikowanych w wycieku maili; - Wojciech Myślecki, przyjaciel Mateusza Morawieckiego, potwierdził w rozmowie z reporterem "Czarno na białym" autentyczność dwóch wiadomości, które sam wysłał do szefa kancelarii premiera. Jedna z nich dotyczyła jego rekomendacji na wysokie stanowiska w spółkach Skarbu Państwa.
Konsekwencje
W aferze mailowej realne konsekwencje poniósł jak dotąd jedynie dziennikarz "Faktów" TVN i TVN24 Krzysztof Skórzyński. Po pojawieniu się w przeciekach maili, które wymieniał z Michałem Dworczykiem, przeprowadzono wewnętrzne postępowanie redakcyjne. Na jego podstawie uznano, że Skórzyński obecnie będzie zajmował się formatami i programami niezwiązanymi z polityką.
Za osobę, która poniosła konsekwencję można też uznać pułkownika Krzysztofa Gaja, którego korespondencja z Dworczykiem była regularnie publikowana od czerwca. Według portali o2 i Onet pod koniec czerwca przestał on być pracownikiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Sam płk Gaj w rozmowie z tvn24.pl nie potwierdził wtedy tych informacji.
Żadna z tych osób nie jest politykiem.
Nadal nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytania: kto i dlaczego publikuje maile i dokumenty pochodzące m.in. ze skrzynki Michała Dworczyka.
"Bezpośrednie tropy cyberszpiegowskiej operacji, której częścią jest wyciek maili, wiodą do Mińska i białoruskich służb" - twierdzą analitycy międzynarodowej firmy Mandiant, badającej cyberzagrożenia na świecie, czytamy w raporcie opublikowanym w listopadzie. Wnioski analityków są w znacznym stopniu zgodne z ustaleniami opublikowanymi najpierw wiosną, a następnie latem w tvn24.pl przez dziennikarzy Fundacji Reporterów Annę Gielewską, Julię Daukszę i Konrada Szczygła.
"Analiza naszych służb oraz służb specjalnych naszych sojuszników pozwala na jednoznaczne stwierdzenie, że atak cybernetyczny został przeprowadzony z terenu Federacji Rosyjskiej. Jego skala i zasięg są szerokie" - przekonywał w opublikowanym 18 czerwca oświadczeniu wiceprezes Rady Ministrów, przewodniczący Komitetu ds. Bezpieczeństwa Narodowego i Spraw Obronnych Jarosław Kaczyński. "Obecnie prowadzone są działania wyjaśniające, ale także zabezpieczające dowody" - poinformował w tym samym oświadczeniu. Pół roku później opinii publicznej nie są znane wyniki tychże działań. Tymczasem afera mailowa trwa: publikujący w sieci maile najważniejszych polityków w kraju nadal pozostają anonimowi i kontynuują swoje działania.