To, że każdy z nas - nie tylko dziennikarze - może żądać od polityków i urzędników informacji na temat ich działalności i sposobu wydatkowania pieniędzy podatników, zawdzięczamy głównie ustawie o dostępie do informacji publicznej. Właśnie obchodzimy 20-lecie jej uchwalenia. Z punktu widzenia wciąż raczkującej demokracji było to wydarzenie wręcz przełomowe.
Z okazji 20-lecia uchwalenia ustawy dla Magazynu TVN24 pisze Krzysztof Izdebski, człowiek, który na wyświetlaniu tego, co politycy i urzędnicy chcieliby ukryć, zjadł zęby. Prawnik i aktywista zajmujący się od wielu lat dostępem do informacji publicznej oraz ponownym wykorzystywaniem informacji sektora publicznego. Współpracuje z Open Spending EU Coalition, Fundacją im. Stefana Batorego i Algorithm Watch. Jeden z pięćdziesięciu najbardziej wpływowych prawników w Polsce, według rankingu "Dziennika Gazety Prawnej". Marshall Memorial Fellow, uhonorowany Srebrnym Krzyżem Zasługi za działania na rzecz przejrzystości życia publicznego.
Przed wprowadzeniem tych przepisów - jako obywatele i obywatelki - mogliśmy mieć wrażenie, że urzędnicy ukrywają przed nami niektóre informacje. Tak w istocie bywało. Dzięki ustawie o dostępie do informacji takie unikanie informowania nas o tym, jak działa państwo, może nie ustało, ale stało się zdecydowanie trudniejsze.
Jedna ze spraw, które prowadziłem, dotyczyła informacji wytworzonych, gdy premierem był Donald Tusk, a dostępu do nich odmówiła mi już formalnie Ewa Kopacz. W sądzie I instancji wygrałem z Beatą Szydło, a złożona przez Mateusza Morawieckiego skarga kasacyjna została oddalona przez Naczelny Sąd Administracyjny.
Uzyskiwanie informacji o działalności urzędników to często opowieść o zgodzie ponad politycznymi podziałami.
Rzecz wydawała się prosta. Przedmiotem postępowania było uzyskanie dostępu do decyzji specjalnej komisji przy premierze, która pozwala urzędnikowi na szybkie rozpoczęcie pracy w firmie, która wcześniej zyskiwała na wydawanych przez niego decyzjach. Chodzi o uniknięcie tak zwanych drzwi obrotowych, czyli szybkiego przechodzenia z polityki do biznesu. Jest to jedno z największych ryzyk korupcji, więc wydawałoby się, że pracom komisji powinna towarzyszyć pełna jawność.
Dla premierów wywodzących się z walczących ze sobą w świetle kamer obozów politycznych nie było to takie oczywiste. W rezultacie musiałem czekać ponad trzy lata, żeby zobaczyć, komu komisja zdecydowała się ten okres skrócić. Wśród osób, którym skrócono okres karencji był m.in. Aleksander Grad - po odejściu z funkcji ministra skarbu został prezesem w spółce Skarbu Państwa, która miała zająć się budową elektrowni atomowej. Mimo tego, że informacja dotyczyła osób wykonujących funkcje publiczne, kolejni premierzy uważali, że udostępnienie tych dokumentów naruszy prawo do prywatności tych urzędników.
Tyle samo czekamy na ujawnienie umów o dzieło, które zawierał z osobami trzecimi Prezes Narodowego Banku Polskiego. Mimo dwóch wygranych w sądzie - za każdym razem zmienia on powody odmowy udostępnienia informacji. Kolejna sprawa jest w toku.
Nie udało się też uzyskać informacji o kontraktach, które Prawo i Sprawiedliwość zawarło na prowadzenie działań marketingowych w internecie. Partia od trzech lat na wszelkie sposoby broni się przed ujawnieniem, komu, ile i za co konkretnie płaciła w ramach swojej aktywności w internecie.
Niewiele krócej musiały czekać osoby, które zwróciły się o udostępnienie danych sędziów, którzy poparli swoimi podpisami kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa. Dane ostatecznie zostały ujawnione, a udostępnione informacje świadczyły o tym, że część sędziów udzielała sobie wzajemnego poparcia.
Polska Fundacja Narodowa, mimo kolejnych przegranych procesów, zwleka z udostępnieniem informacji o swoich wydatkach.
Polityka i kiełbasa
Jeśli walkę o dostęp do informacji porównać do literatury, to nierzadko nie będą to krótkie nowelki, a materiał na wielotomowe powieści z gatunku płaszcza i szpady. Często trzymające w napięciu do ostatniej chwili, wymagające dużej uwagi i cierpliwości oraz owiane aurą tajemnicy, która ujawnia się w nieoczekiwany sposób. Niejednokrotnie też, zakończone happy endem, czasami poprzedzonym użyciem broni w postaci złożenia skargi na urząd do sądu administracyjnego.
Najczęściej słyszymy o informacji publicznej w przypadkach, gdy ujawniane są nieprawidłowości w wydatkowaniu środków publicznych, konflikty interesów na najwyższych szczeblach władzy czy, jeszcze częściej, publicznie głoszone kłamstwa jej przedstawicieli. Do tych historii jeszcze wrócę. Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy tym, w jaki sposób jawność życia publicznego buduje sprawczość i sprawność w społeczeństwie obywatelskim.
Ustawa o dostępie do informacji publicznej pokazuje, że to my, a nie politycy jesteśmy gospodarzami w naszym kraju - że mamy władzę, moc sprawczą, a dzięki przepisom o jawności dysponujemy także wiedzą o tym, jak wygląda polityka. I wbrew tezie postawionej w słynnej wypowiedzi Ottona von Bismarcka, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę, obywatele mają prawo wiedzieć, jak jedno i drugie jest robione. Dla swojego zdrowia i obywatelskiej kondycji.
Autorzy ustawy o dostępie do informacji pisali, że "w wymiarze społecznym (…) obywatele uzyskują realne możliwości wykorzystywania i obrony swych konstytucyjnych praw wobec władzy publicznej". Tak w rzeczywistości często się dzieje.
Poprosiłem ostatnio na Twitterze, żeby osoby, które korzystały z prawa dostępu do informacji, podzieliły się ze mną historiami, które miały swój, korzystny dla jawności, finał. I choć często sam narzekam, że musi minąć wiele lat, zanim uzyskamy realną możliwość wyegzekwowania swoich praw, to dostęp do informacji publicznej w Polsce jest, co do zasady, oceniany dobrze.
Dzięki dostępowi do informacji publicznej ktoś otrzymał arkusze maturalne z geografii, które nie były publikowane w internecie. Niby nic ważnego, ale dzięki temu mógł przygotować się do własnej matury z tego przedmiotu.
Wykładowca jednej z uczelni napisał, że dzięki możliwości zdobycia informacji o działaniach władzy publicznej co najmniej kilkunastu jego studentów przygotowało prace licencjackie i magisterskie, opierając się na unikalnych danych z urzędów wojewódzkich czy urzędów pracy.
Informacja publiczna ma również wartość gospodarczą i jej ujawnienie niesie za sobą konkretne korzyści dla obywateli i obywatelek. Jeden z komentujących zmusił nieuczciwego dewelopera do wypłaty kary umownej po tym, gdy dowiedział się, korzystając z trybu dostępu do informacji, ile identycznych spraw ten wcześniej przegrał.
Za wiedzą idzie zmiana
Ja sam pamiętam historię ojca, którego dziecko zmarło w wyniku zakażenia, do jakiego doszło w szpitalu, który bronił się długo przed udostępnieniem informacji o wcześniejszych kontrolach stanu sanitarnego placówki. Okazało się, że nie był to pierwszy przypadek zaniedbań i uzyskane informacje pomogły mu w pociągnięciu do odpowiedzialności kierownictwa placówki.
Czasami samo pytanie się urzędników ma moc sprawczą. Mieszkaniec, zaniepokojony dużym zapyleniem pyłem węglowym na terminalu przeładunkowym w swojej okolicy, złożył wniosek do Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska o udostępnienie protokołów z ewentualnych kontroli operatora. Ku swojemu zdziwieniu, ale też i ogromnej satysfakcji zobaczył, że już kilka dni po jego wystąpieniu służby rozpoczęły kontrolę na tym terminalu. Widocznie wcześniej nikt ze strony władz o tym nie pomyślał.
Ostatnio pytałem ministra finansów o dokumenty z przebiegu procesu legislacyjnego projektu mającego zwiększyć przejrzystość wydatków publicznych. Z portalu Rządowego Centrum Legislacji wynikało, że prace nad przepisami utknęły w październiku 2020 roku. Kilka dni po złożeniu przeze mnie wniosku pojawiły się nowe z kolejnych miesięcy, które potwierdziły, że prace nad ustawą nie zostały zakończone.
Głośna przed kilkoma laty "afera solna", która polegała na tym, że sól przeznaczona do odladzania dróg stawała się składnikiem wielu produktów spożywczych, została ujawniona dzięki dostępowi do informacji publicznej. W jej następstwie wzmożono kontrole i zmieniono jej procedury.
Bez dostępu do informacji publicznej nie byłoby Atlasu Nienawiści, który zbiera informacje o podejmowanych przez samorządy tzw. uchwałach anty-LGBT, co znacznie utrudniłoby walkę z przejawami dyskryminacji oraz szeroką dyskusję na ten temat.
Wiedza sprzyja debacie
Nie byłoby też debaty na temat sposobu wdrażania reformy oświaty przez ówczesną minister edukacji Annę Zalewską. Dzięki wnioskom Fundacji "Przestrzeń dla Edukacji" poznaliśmy nazwiska ekspertów opracowujących nową podstawę programową czy informacje na temat rzekomych konsultacji reformy, które, wbrew zapewnieniom resortu, nie odbyły się.
Bo dostęp do informacji publicznej ma również służyć rzetelnej debacie publicznej. Obalaniu kłamstw władzy i tworzeniu polityk w oparciu o fakty.
Nie przez przypadek strajkujący w Stoczni Gdańskiej robotnicy żądali w postulatach sierpniowych, aby "podjęto realne działania mające na celu wyprowadzenia kraju z sytuacji kryzysowej poprzez: a) podawanie do publicznej wiadomości pełnej informacji o sytuacji społeczno-gospodarczej; b) umożliwienie wszystkim środowiskom i warstwom społecznym uczestniczenie w dyskusji nad programem reform".
Ujawnienie przez posła Krzysztofa Brejzę wysokich zarobków kierownictwa niektórych departamentów w Narodowym Banku Polskim nie tylko wywołało dyskusję o problemie kumoterstwa i zatrudniania na wysokich stanowiskach osób o niskich kompetencjach, ale w rezultacie doprowadziło do uchwalenia przepisów zwiększających jawność wynagrodzeń w banku centralnym.
Obecny poseł Prawa i Sprawiedliwości, a do 2015 roku radny Warszawy Jarosław Krajewski doprowadził w 2012 roku do przełomowego rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego, który nakazał Hannie Gronkiewicz-Waltz udostępnienie imion, nazwisk i kwot wynagrodzeń osób, które zawarły umowy ze stołecznym ratuszem. Towarzyszyła temu szeroka debata poświęcona konfliktowi prawa do prywatności i prawa do informacji, zakończona - w tym wypadku - zwycięstwem tego ostatniego. Efekt tej sprawy był znacznie szerszy. Najpierw stołeczny ratusz, a w ślad za nim setki innych urzędów zaczęły publikować na swoich stronach internetowych rejestry zawartych umów. Dzięki temu nie tylko zwiększyła się kontrola obywateli nad wydatkami publicznymi, ale w wielu przypadkach zainicjowano dyskusję nad efektywnością tych wydatków.
Jawność to wariograf władzy
Kiedy Donald Tusk ogłosił w 2010 roku, że powołał tak zwaną tarczę antykorupcyjną, szereg organizacji pozarządowych, skupionych wokół Antykorupcyjnej Koalicji Organizacji Pozarządowych, zwróciło się do niego z wnioskiem o przekazanie bardziej szczegółowych informacji. W odpowiedzi ówczesny premier wskazał, że odbyło się to na posiedzeniu sejmowej komisji do spraw służb specjalnych, ale protokół z jego przebiegu jest tajny. Dzięki skutecznej walce o ten dokument przed sądem okazało się, że podczas tego spotkania nie doszło do powołania żadnej tarczy antykorupcyjnej. Wiadomość podana publicznie okazała się nie mieć pokrycia w prawdzie.
W sierpniu 2020 roku odchodzący ze stanowiska minister zdrowia Łukasz Szumowski chwalił się w jednym z wywiadów, że zostawia w resorcie szereg planów i strategii pozwalających przygotować się następcy na kolejną, jesienną falę pandemii. Fundacja ePaństwo poprosiła więc o udostępnienie tych dokumentów. Z odpowiedzi resortu jasno wynikało, że minister nie mówił prawdy i żadne dokumenty nie powstały.
Dzięki dostępowi do informacji na jaw wyszły też krętactwa polityków wokół organizacji tak zwanych wyborów kopertowych czy zakupu respiratorów od handlarza bronią. Udostępnienie informacji na temat wysokich premii w rządzie Beaty Szydło doprowadziło do rekonstrukcji Rady Ministrów oraz obniżki wynagrodzeń posłów i samorządowców.
Jawność uwiera. I bardzo dobrze
Nie bez powodu duża część polityków i urzędników, delikatnie mówiąc, nie przepada za tą ustawą i chętnie podejmuje próby ograniczenia jawności. Znowu często w zgodzie ponad politycznymi podziałami. W 2011 roku Senat z większością koalicji PO-PSL próbował ograniczyć możliwość dostępu do dokumentów ze względu na niedookreśloną "ochronę ważnego interesu gospodarczego Polski". Dopiero na skutek protestów i działającego z inicjatywy prezydenta Bronisława Komorowskiego Trybunału Konstytucyjnego do ukrócenia jawności nie doszło.
Podobnie ówczesny rząd wycofał się z wprowadzenia ochrony tajemnicy dyplomatycznej. Udało się ją za to wprowadzić w obecnej kadencji i to przy głośnej aprobacie europosła PO Radosława Sikorskiego, który przez wiele lat sprawował funkcję wiceministra MSZ.
Niedawno ograniczono również dostęp do akt prokuratorskich, co znacznie osłabi sprawowanie kontroli nad działalnością wymiaru sprawiedliwości. O ile do tej pory można było uzyskać dostęp do akt zakończonych (ale nieprzekazanych do sądu) postępowań za pomocą przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznie, to po zmianach to wyłącznie prokurator będzie decydował, czy będzie ujawniać obywatelom lub dziennikarzom materiały dotyczące prowadzonych przez niego śledztw.
Niechęć do jawności łączy również organy innych instytucji publicznych. Co szczególnie boli - takich, które powinny stać na straży praw obywateli. Pierwsza prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska przekazała kilka miesięcy temu do Trybunału Konstytucyjnego wniosek zmierzający w istocie do uchylenia wielu przepisów ustawy, które na przykład gwarantują jawność spółek Skarbu Państwa czy takich tworów, jak Polska Fundacja Narodowa.
Wiele argumentów skopiowała z podobnego wniosku złożonego jeszcze przez swoją poprzedniczkę Małgorzatę Gersdorf, która jako pierwsza prezes Sądu Najwyższego sama miała ogromny problem z jawnością. Przez lata, wykorzystując absurdalne argumenty, odmawiała dostępu do wydatków poniesionych przez pracowników sądu za pośrednictwem służbowych kart płatniczych.
Czasem walka z prawem dostępu do informacji bywa zaskakująca. Pracująca w jednej ze stołecznych szkół nauczycielka wiedzy o społeczeństwie otrzymała za pośrednictwem swojej dyrekcji reprymendę od policji, która miała nauczycielce za złe, że zachęcała uczniów, by ci w ramach ćwiczeń na zajęciach, wykorzystując ustawę o dostępie do informacji publicznej, zapytali się o skalę przestępstw w ich okolicy.
Dla mnie powyższe sygnały oznaczają, że ustawa jest potrzebna i spełnia swoją rolę. Prawo do informacji, do rozliczania władz za swoje działania musi je uwierać i wywoływać poczucie niepokoju. Gdy ktoś patrzy nam na ręce czy demokratyzuje wiedzę rządzących, to tylko wspiera tym samym budowanie wspólnoty i odpowiedzialności za dobro wspólne. Jawność zmierza bowiem do tego, że nad interesem prywatnym przedstawicieli władzy przeważać ma interes publiczny wszystkich obywateli.
Dlatego patrzmy władzy na ręce również, gdy chce, zmieniając przepisy, wybić jawności zęby. Bez niej tych wszystkich historii, które opisałem w tym tekście, by nie było. Byłby to jednocześnie smutny epilog demokratycznego państwa.
Autorka/Autor: Krzysztof Izdebski
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: shutterstock/tvn24.pl
Temat: Ewa Kopacz