Przyznaję - mam dwie dusze. Duszę kibica i duszę dziadersa. Jako kibic liczyłem na więcej. Jako dziaders czuję złośliwą satysfakcję, bo za moich czasów było lepiej. Mówię o sporcie, bo ogólnie - będę się upierał - było znacznie gorzej. Za moich czasów sportowych, czyli za mojej młodości, Polska była w kilku ważnych dyscyplinach potęgą.
Wystarczy przypomnieć, że było coś takiego jak Wunderteam, że w Sztokholmie w 1958 roku reprezentanci Polski zdobyli osiem tytułów mistrzów Europy, w tym samym roku walczyli jak równi z Amerykanami, a sześć lat później, w Tokio, Polki zaskoczyły świat zwycięstwem i rekordem świata w sztafecie 4x100 metrów.
Przy okazji warto przypomnieć inne członkinie sztafety. Ewa Kłobukowska zdobyła brązowy medal na setkę, Teresa Ciepły - srebrny w biegu na 80 metrów przez plotki, a Irena Szewińska, wtedy jeszcze Kirszenstein, srebrny w skoku w dal. Finalistka biegu na 200 metrów Barbara Janiszewska nie zmieściła się w sztafecie. Biegła w niej natomiast Halina Rychter-Górecka.
Ojcem Wunderteamu był Jan Mulak, a trenerem wymienionych przed chwilą kobiet uczeń Mulaka - Andrzej Piotrowski. O nim opowiadają, że tak dalece starał się upodobnić do swego nauczyciela, że podawał rękę, tak jak jego mistrz, nie prostując trzech ostatnich palców dłoni.
Z kilkoma innymi, takimi jak ja, wariatami, próbowaliśmy niedawno ożywić pamięć o Wunderteamie i Mulaku, wydając album o tym lekkoatletycznym cudzie. Niestety naczelny pomysłodawca, Zdzicho Bobiatyński, zmarł i nie wiem, co będzie dalej z naszym pomysłem, a Igrzyska Olimpijskie w Paryżu są dobrą okazją, żeby pomysł odkurzyć, więc to robię. Szczególnie że - jak mi się wydaje - wśród młodej generacji, czyli pokoleń tajemniczo oznaczonych literami, zwycięża niesłuszne moim zdaniem przekonanie, że nasza historia, w tym także historia polskiego sportu, zaczęła się w roku 1989. To nie jest prawda, a sportowcy, w tym członkowie Wunderteamu, jak napisał wnikliwy historyk Daniel Grinberg, "zaspokajali głód sukcesu wyniszczonego wojną społeczeństwa szukającego w sporcie odreagowania (…) upokorzeń".
I chociaż aż do 1924 roku Polska reprezentacja nie uczestniczyła w Igrzyskach Olimpijskich, to niektóre sporty nieźle sobie radziły nawet pod zaborami. Tak było również za PRL-u.
To od tamtych czasów przetrwała - takie jest przypuszczenie człowieka, jak ja, niechętnego piłce nożnej - nieodwzajemniona miłość. Moim zdaniem, także dziś popularność piłki nożnej ma swe źródło raczej w nadziei na wysokie zarobki i drogę na skróty do popularności, niż ze względu na inne motywy. To uczucie łączy tzw. szerokie rzesze z wycwanionymi politykami, chętnie owijającymi się w biało-czerwone szaliki. Rycho Czarnecki, polityk wielu partii, jest wymownym przykładem takiego myślenia.
Co innego Aleksander Kwaśniewski. Też kibic, ale strateg i polityk wybitny. Nie wygłasza poglądów skrajnych, od których musiałby się zbyt gwałtownie dystansować. Związana z paryskimi igrzyskami tzw. afera Babiarza, zasługuje zdaniem Kwaśniewskiego raczej na politowanie niż potępienie. Zawieszanie i odwieszanie Przemysława Babiarza uważa za niepoważne, ale jeżeli ma on silną potrzebę ujawniania swoich poglądów politycznych, to były prezydent zaleca mu rozważenie zmiany zawodu. Fach sprawozdawcy sportowego powinien porzucić i zostać komentatorem politycznym.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24