Kilka miesięcy temu napisałem, że do Balcerowicza nikt się nie chce przyznać, wszyscy natomiast go krytykują jako sprawcę licznych nieszczęść, jakie spadły na nasz biedny kraj. Wśród tych nieszczęść mieści się także plaga populizmu i, jako jej rezultat, rządy PiS. Za to również odpowiedzialny jest Leszek Balcerowicz.
Znalazł się jednak jeden odważny… nie tylko przyznał się do poparcia reform Balcerowicza, ale przyznał się, że kiedyś je krytykował, czyli przyznał się też, że zmienił zdanie - to podwójny akt odwagi, nieczęsty u polityków. W wywiadzie dla "Plusa – minusa" takiego coming outu dokonał Tomasz Nałęcz.
Były polityk, wiceprzewodniczący SdRP, wicemarszałek Sejmu z ramienia Unii Pracy, minister w Kancelarii Prezydenta Komorowskiego, z wyksztalcenia historyk, przyznaje, że tak jak jego partia, Balcerowicza krytykował. "W latach 90. byłem niesprawiedliwy wobec Balcerowicza i jego planu" - przyznaje Nałęcz. Nieufna Eliza Olczyk pyta: "Dziś by pan nie powtórzył, że Balcerowicz musi odejść?". A Nałęcz odpowiada z samobójczą otwartością: "Dziś jako historyk i politolog wiem, że nie ma trzeciej drogi. To było złudzenie".
W obecnych czasach taki pogląd jest całkowicie niemodny. Nie tak dawno w obecności znacznie młodszych ode mnie osób wygłosiłem hymn pochwalny na temat historycznej roli Balcerowicza, zaś ci, którzy to słyszeli, nie potrafili ukryć zdumienia, że człowiek uważany przez nich za osobnika rozgarniętego może cenić takiego apodyktycznego mamuta.
Ja osobiście swojego podziwu i uznania dla Balcerowicza nigdy nie ukrywałem. Na samym początku transformacji, w komentarzu wygłoszonym w Radiu Wolna Europa, przepowiadałem, że przejdzie on do historii niczym Grabski - autor reformy walutowej sprzed blisko stu lat.
Nie było w tym żadnego kumoterstwa - Balcerowicza wówczas nie znałem. Bardzo natomiast interesowałem się sportem i wiedziałem tylko, że Balcerowicz uprawiał z sukcesami biegi średnie, co u mnie, niezbyt udanego, ale entuzjastycznego skoczka o tyczce, budziło podziw i zazdrość.
Trzydzieści kilka lat później pogląd, że można było inaczej niż Balcerowicz, obowiązuje powszechnie - zwłaszcza wśród młodego pokolenia. Łatwiej dziś zapracować na towarzyską i moralną dyskwalifikację, tylko deklarując się jako miłośnik polityki ministra Czarnka lub wdzięku Beaty Szydło.
Krytyków było wielu, ale jak zauważył Nałęcz: "Kogoś takiego, kto by realnie odszedł od drogi przez niego wytyczonej, nie było. Podążali nią także krytycy Balcerowicza, kiedy dochodzili do władzy". Wśród tych krytyków, dla świętego spokoju nie wymieniając go z nazwiska, Tomasz Nałęcz umieszcza prof. Kołodkę, w rządzie SLD-PSL wicepremiera odpowiedzialnego za gospodarkę.
Kołodko ostro krytykował plan Balcerowicza, zaś jako wicepremier kontynuował jego politykę. Wedle słów Nałęcza "robił to samo, co Balcerowicz". Poglądy ekonomiczne prof. Kołodki to temat osobny, na chwilę obecną dziwi mnie natomiast zaciekła niechęć pokolenia, które Balcerowiczowi zawdzięcza trzydzieści lat niezłego życia. Tymczasem historia, mam wrażenie, jest o krok od powtórki przykrych zdarzeń znanych z przeszłości. I tak jak po latach socjalistycznej beztroski bolesną kuracją był plan Balcerowicza, tak i teraz nadchodzą trudne lata i tylko brakuje recept, jak z tego wybrnąć.
Mam na ten temat swoją pesymistyczną teorię, która mówi, że przyrodzonym stanem człowieka jest cierpienie. Pamiętam takie zdanie sumujące historię ludzkości, zapisane przed laty przez Marka Hłaskę. Według Hłaski ta historia da się spisać na bibułce od papierosa: "Ludzie rodzili się, cierpieli i umierali".
W dawnych czasach, kiedy żył Hłasko, a w naszej części świata zapanować miała bezwarunkowa, niczym niezakłócona szczęśliwość, opinia pisarza uchodziła za przejaw schyłkowego pesymizmu i dekadencji. Dziś można ją wypowiadać bez wstydu, pod warunkiem że pesymizm połączy się z kryzysem klimatycznym, rządami PiS-u, sytuacją mniejszości seksualnych i Władimirem Putinem. Jeśli jednak z tymi problemami się uporamy, to już nigdy żadne cierpienie nas nie dotknie - zdają się mówić nowocześni mądrale.
Nie zgadzam się z tą opinią, podobnie jak nie zgadzam się z sugestią prof. Nałęcza wyrażoną w dodatku "Ale Historia" do "Gazety Wyborczej". W suplemencie tym prof. Nałęcz pisze o aferze Rywina z okazji jej 20. rocznicy. Przewodniczył przecież komisji sejmowej, która tę sprawę badała. "Przyjęcie końcowego sprawozdania – zdaniem Nałęcza utonęło w gorszących partyjnych sporach. (…) Polacy od tego partyjnego spektaklu odwrócili się zgorszeni".
Polacy od końcowego sprawozdania Komisji odwrócili się nie z powodu zgorszenia, ale z powodu zniechęcenia. W sprawozdaniu tym nie znaleźli bowiem odpowiedzi na pytanie o to, kim byli i jakie interesy mieli na uwadze główni aktorzy rozgrywki.
Prof. Nałęcz jako szef komisji mógłby pewnie po dwudziestu latach powiedzieć bardziej szczerze, co myśli na temat rozgrywki, jaka toczyła się między "Gazetą Wyborczą" a twórcami ustawy medialnej. Tego nie robi i w rezultacie głównym winnym pozostaje Lew Rywin. To właśnie ów skromny producent filmowy został jako jedyny w tej sprawie skazany.
Do dziś są ludzie, którzy twierdzą, że Rywin to kozioł ofiarny - w gruncie rzeczy poczciwiec wrobiony przez cynicznych i cwańszych od niego. Wydaje mi się jednak, że jeśli Rywin dał się wrobić, to nie dlatego, że był poczciwcem. Wobec tego dlaczego? Tego nie wiem. Połączyłem oba teksty prof. Nałęcza także dlatego, że pokazują różnicę spojrzenia na świat polityka i historyka. Nałęcz pisząc o stosunku swoim do reform Balcerowicza, wypowiada się jak historyk, a kiedy pisze o sprawie Rywina, patrzy na nią przez okulary polityka.
Od Afery Rywina upłynęło dwadzieścia lat. Polska żyje innymi aferami, innych ma bohaterów i inne czarne charaktery. Do dziś jednak spotykam ludzi mądrych i przenikliwych, którzy uważają, że Rywin stal się kozłem ofiarnym, poświęconym na ołtarzu polityki przez ludzi potężniejszych od niego. Wydaje mi się, że Rywin jest człowiekiem zbyt inteligentnym, abym miał go podejrzewać o poczciwość.
Dlatego ciągle brakuje mi odpowiedzi na pytanie: dlaczego dal się wrobić? Za dużo przeżył? Za dużo widział? Za dużo wiedział? Profesor Nałęcz - przewodniczący sejmowej komisji śledczej - na te pytania nie odpowiada. Profesor Nałęcz – historyk - ma w tych sprawach jakieś odpowiedzi.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24