...cieszą mnie sukcesy Igi Świątek, ale nie wytrzymuję, kiedy władza, na co dzień zakłamana do niemożliwości, próbuje od święta, podpierając się zwycięstwami panny Świątek, nawiązać w ten sposób kontakt ze społeczeństwem. Zaczyna niezdarnie przemawiać do nas ludzkim głosem, chociaż w dni powszednie wydaje z siebie tylko obraźliwe ryki albo dostarcza obietnice bez pokrycia.
A tu nagle okazuje się, że Sasin, Morawiecki albo Duda to fajne chłopaki i to tylko złośliwy los wyniósł ich na ministerialne stanowiska, które sprawują wyłącznie z poczucia patriotycznego obowiązku, bo przecież jak zarządził Prezes, do polityki nie idzie się dla pieniędzy. A po godzinach cieszą się z tego samego co wszyscy, czyli kiedy nasi wygrywają. Chętnie by sobie zrobili zdjęcie owinięci w szalik w kolorach patriotycznych i tylko czasem zagalopują się niczym wicepremier Sasin, który posunął w uniesieniu, że "historia dzieje się na naszych oczach". Jestem zdania, że przebija przez wicepremiera minimalizm albo godna nagany mikromania. Jeśli wygranie turnieju imienia Rolanda Garrosa, choćby i drugie z rzędu, oznacza historię dziejącą się na naszych oczach, to co mają powiedzieć tacy Niemcy, Szwajcarzy, a nawet Czesi i jeszcze Serbowie i Hiszpanie, czyli kompletne frajerstwo, z którym nawet nie warto się porównywać.
Nie piszę tego, żeby pomniejszać osiągnięcia Igi Świątek, bo bardzo jej zazdroszczę i bardzo się cieszę. Chodzi mi tylko o zachowanie proporcji i namawiam, żeby nie walić w patriotyczny bęben przy byle okazji, bo to jest przypadłość ludzi zakompleksionych, a nie prawdziwie dumnych i pewnych siebie. I jeszcze tylko jedno zdanie na marginesie sukcesów Świątek. Na którymś bardzo nowoczesnym portalu informacyjnym wiadomość o zwycięstwie nad Muchovą sąsiadowała z wiadomością, ile Świątek zarobiła w Paryżu. Wyszło około dziesięciu milionów złotych. I to sąsiedztwo mnie osobiście do gustu nie przypadło. Autorzy chcieli dobrze i to rozumiem. Podparli sukces sportowy sukcesem finansowym wyliczonym w złotówkach. Niestety, wyszło tak, jakby nie wierzyli w wymowę osiągnięcia sportowego i to zaglądanie do portfela mnie się nie podoba, bo widzę w nim objaw czasu. Bo to jest tak, jakby w dzisiejszym sporcie liczyły się wyłącznie pieniądze.
Z książeczki napisanej wiele lat temu przez mego przyjaciela Andrzeja Ziemilskiego (gdyby żył, za parę dni obchodziłby setne urodziny) zapamiętałem opowiadanie "10 dni na Ornaku". W opowiadaniu tym pada opinia, że sport przybliża ludzi do absolutu: "W dwudziestym wieku jedynie sportowiec (...) jeszcze ma duszę. Niewielką może, ale ma" - mówi jeden z bohaterów opowiadania. Andrzej nie utożsamia się z tym sądem, ale dopuszcza możliwość, że tak jest. Kiedy patrzyłem na Igę Świątek, klęczącą na środku kortu po zwycięstwie nad Muchową, też pomyślałem, że może tak jest. Andrzej przeżył wojnę jako młody człowiek, sport był dla niego ucieczką od koszmaru wojennych czasów i pewnie dlatego obok socjologii i pisania tyle uwagi i czasu sportowi poświęcił.
Pół roku temu z okazji zwycięstwa Igi Świątek w turnieju US Open zauważyłem, że według mnie jest ona reprezentantką nowej Polski. Teraz tę opinie podtrzymuję, a nawet mogę rozwinąć. Za mojej młodości mieliśmy również świetnych sportowców: mistrzów olimpijskich i rekordzistów świata. Byliśmy jednak wszyscy - i kibice, i sportowcy - dziećmi swojej epoki. Chudzi jak Krzyszkowiak albo Chromik, niedożywieni i pełni kompleksów wobec zachodnich byczków. Świątek jest długonoga, od kompleksów wolna. Jest nowoczesna, nie jest prowincjonalna. Płynnie posługuje się językiem angielskim, swobodniej niż Andrzej Duda. Jest najlepsza na świecie w dziedzinie niełatwej. Nikt przedtem z naszego kraju nie osiągnął takiej pozycji.
Nieliczni Polacy, którzy w tenisie dobili do poziomu światowego, należeli do najtwardszych i najinteligentniejszych. Musieli albo uciekać z Polski, jak Skonecki, albo zręcznie tańczyć na linie, tak aby władza ludowa nie przeszkadzała im w karierze. Dopiero zmiana ustroju sprawiła, że Igę Świątek ominęły takie komplikacje. Chociaż Prezes i jego ludzie zapewne chętnie by ją widzieli w swoim zaprzęgu. To, że Prezes nie może Igi Świątek do niczego zmusić, też mi się podoba.
I oby tak zostało.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24