Tytuł pożyczyłem sobie od Rafała Malczewskiego. Malczewski był ofiarą tej samej co ja namiętności: miłości do gór i Zakopanego. W ostatnim felietonie napisałem nawet, że jedynie sport i góry są w stanie wywołać we mnie stan bezinteresownego zaciekawienia. Niestety, tak zwane ważniejsze sprawy nie pozwalają mi zająć się tym, co kocham naprawdę i chyba bez wzajemności. Zapowiedziałem, że za tydzień zajmę się tym, co naprawdę lubię i właśnie teraz - choćby się waliło i paliło - postanowiłem spełnić moją obietnicę. Więc do rzeczy.
O Polsce należy powiedzieć, że jak na kraj spory, to gór prawdziwych właściwie nie ma, a łagodniej rzecz ujmując, jest ich bardzo mało. W Europie trudno znaleźć kraj bardziej niż Polska płaski i krajobrazowo monotonny. Widać to gołym okiem. Zauważyli to też sąsiedzi i wybierali naszą ojczyznę jako boisko do rozgrywania politycznych meczów. Dla nas pociechą może być położenie Węgier. Oni mają chyba jeszcze gorzej i pewnie dlatego uważają, że należy się im Słowacja i kawałek Rumunii.
Sądzę, że dla zdrowia psychicznego naszego narodu należałoby jak najprędzej się z tą niekorzystną sytuacją pogodzić i z pozycji megalomanii przejść na pogardzaną i wyśmiewaną przez Prezesa pozycję bezpiecznej mikromanii. Unikniemy w ten sposób przykrych rozczarowań, które wynikają z fałszywej oceny własnych możliwości.
Ostatnim tego przykładem jest, moim zadaniem, taniec Andrzeja Dudy wokół tzw. lex Tusk. Uwierzył on w siłę własnego znaczenia dla Amerykanów. Myślę, że liczył, że przez nieuwagę przełkną jego podpis pod tą ustawą, a kiedy ta kalkulacja okazała się fałszywa, zmienił zdanie i ustawę zawetował. W sumie wyszedł na tym jak Zabłocki na mydle - podwójnie nielojalny, niewart zaufania.
Wracajmy jednak do gór. Przed laty uważałem, że Tatry mogą spełnić oczekiwania wszystkich: wytrzymają letni napór wędrujących na piechotę, przysłowiowych dam wchodzących w szpilkach na Giewont i zimowe natarcie narciarzy. Przed laty do spółki z Januszem Rolickim napisaliśmy tekst "Zakopane jak Wołomin", a w nim za wzór do naśladowania stawialiśmy zagospodarowanie Tatr Słowackich, z ich kolejką elektryczną obsługującą podtatrzańskie miejscowości. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę, że tylko niewiele ponad 20 procent obszaru Tatr znajduje się w granicach Polski, a pozostałe prawie 80 procent to Słowacja. Oni mają czym gospodarować, gdy my możemy już tylko chronić swoje góry.
A Tatry są jedyne w swoim rodzaju. Z powodzeniem udają, że są wyższe, niż są i dlatego zasługujące na ochronę. Tatry Polskie, ze względu na swój obszar, nie są dla mas. Kto chce i kogo na to stać, niech szuka szczęścia w Alpach, Himalajach, Andach, Górach Skalistych. Trzeba też pogodzić się z oczywistym faktem, że napięcie między tym, co masowe, i tym, co elitarne, istniało i będzie istniało zawsze.
Kilkadziesiąt lat temu, kiedy zięć prezydenta Mościckiego forsował budowę kolejki na Kasprowy, na jego głowę ze strony miłośników dzikiej przyrody sypały się takie same złorzeczenia, jakie dziś sypią się na głowy tych, co by chcieli w Zakopanem robić igrzyska olimpijskie. Chociaż w tym momencie mój radykalizm przyrodniczy łagodnieje i dopuszczam myśl, że gdybyśmy to robili do spółki ze Słowakami, nie byłoby to takie głupie.
Rafał Malczewski - jedna z licznych ofiar czaru rzuconego przez Tatry na ludzi z dolin - tak opisywał uroki mentalności zakopiańskiej: "Nie ma na świecie miejscowości dostatecznie małej, by ogół jej mieszkańców nie uważał jej za pępek świata (…), sto procent obywateli Zakopanego nie wątpiło nigdy, że ich osiedle jest centrum świata i będzie nim po wieki wieków (...). Kto wie, może to była prawda?".
To ostatnie retoryczne pytanie wskazuje, że urokowi, jaki na ludzi rzucało Zakopane i okolice, w gruncie rzeczy uległ sam Malczewski. Sceptyczna maska ukrywała najprawdziwsze zauroczenie. Znam to uczucie, bo uległem mu i ja. Sprawcą zauroczenia był mój Ojciec, zainfekowany pięknem Karpat Wschodnich.
Skoro zaś mowa o infekcjach, to nie sposób nie zauważyć, jak groźnym źródłem infekcji może być władza. Na zainfekowanie władzą cierpi w naszym kraju tak zwany "obóz patriotyczny". Choroba polega na tym, że uważają, że bez władzy nie ma życia. Zapewniam, że jest i nie warto się jej tak kurczowo trzymać. Tylko trzeba chcieć od niej odwyknąć, więc idźcie na odwyk. Szczególnie że - jak pokazały niedzielne manifestacje - naród ma was dosyć. Na pociechę możecie sobie powiedzieć coś o niewdzięczności narodu, który nie potrafi docenić swoich najlepszych synów. Za takich się przecież uważacie.
P.S.
Jak łatwo zauważyć, do Malczewskiego mam stosunek osobisty. Jeden z pierwszych tekstów, jaki opublikowałem w moim życiu - był to rok 1962, tuż przed Narciarskimi Mistrzostwami Świata w Konkurencjach Klasycznych w Zakopanem - miał tytuł "Mistrzostwa w pępku świata".
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24