Podczas operacji w szpitalu w Zamościu (woj. lubelskie) doszło do oparzenia skóry 78-letniego pacjenta. Prokuratura zarzuca lekarzowi nieumyślne niezachowanie zasad ostrożności. Biegli stwierdzili, że nie odczekał aż na ciele pacjenta wyschnie środek dezynfekujący na bazie alkoholu, a iskra powstała po użyciu przez niego elektrycznego noża chirurgicznego. Lekarz nie przyznaje się do winy. Szpitala stanął w jego obronie.
Akt oskarżenia przygotowany przez prokuraturę okręgową dotyczy zdarzenia z marca 2022 roku, kiedy to podczas operacji przeprowadzanej w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Wojewódzkim im. Jana Pawła w Zamościu, doszło do pożaru, w wyniku którego 78-letni pacjent doznał oparzeń.
- Z ustaleń wynika, że lekarz przygotowując pole operacyjne (czyli fragment ciała pacjenta – przyp. red.) zdezynfekował je środkiem dezynfekującym na bazie alkoholu. Pole nie było odpowiednio suche więc folia obłożenia chirurgicznego (czyli jednorazowej serwety operacyjnej z otworem lub wycięciem – przyp. red.) nie przylegała szczelnie do skóry – mówi nam prokurator Anna Rębacz, rzeczniczka zamojskiej prokuratury.
Powstała iskra
Dodaje, że gdy lekarz użył diatermii chirurgicznej (czyli noża stosowanego w chirurgii do cięcia przy pomocy prądu elektrycznego – przyp. red.) powstała iskra, która spowodowała zapalenie się pod folią oparów ze środka dezynfekującego i powstaniu na skórze pacjenta oparzeń.
- Zdaniem biegłych lekarz nie zachował środków ostrożności wymaganych w danych okolicznościach, bo powinien odczekać aż skóra pacjenta wyschnie. Ta była jednak jeszcze mokra – zaznacza prokurator.
Poparzenia nie zagrażały życiu pacjenta
Jak czytamy w oświadczeniu wysłanym nam przez rzeczniczkę szpitala Alicję Palonkę (podpisał się pod nim lekarz kierujący oddziałem kardiochirurgicznym dr n. med. Łukasz Tułecki wraz zespołem), poparzenia zostały ocenione jako niezagrażające życiu pacjenta i objęły mniej niż 10 proc. powierzchni ciała.
"Zakwalifikowano trzy miejsca poparzenia jako oparzenia I stopnia czyli najmniejszego, jedno jako II stopnia" – informują lekarze.
Dodają, że "od razu wdrożono odpowiednie leczenia dedykowanymi opatrunkami", a fakt, że pacjent zmarł po trzech tygodnia od zabiegu nie miało nic wspólnego z prawidłowo gojącymi się oparzeniami.
Co zresztą potwierdza prokuratura. – Zabieg, podczas którego doszło do poparzenia był kontynuowany. Operacja się udała. Poparzenia nie spowodowały ciężkiego uszczerbku na zdrowiu czy też zgonu pacjenta. Nie ma podstaw do przypisania lekarzowi błędu medycznego – zaznacza Anna Rębacz.
Lekarzowi grozi do roku więzienia
Lekarz usłyszał zarzut nieumyślnego spowodowania średniego (poparzenie II stopnia) i lekkiego (poparzenia I stopnia) uszczerbku na zdrowiu pacjenta. Zgodnie z art. 157 § 3 Kodeksu karnego grozi za to grzywna, kara ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku.
- Lekarz nie przyznał się do winy. Stwierdził, że sytuacja, do której doszło, nie była wynikiem jego zaniedbania – zaznacza prokurator.
Szpital: zarzucanie mu "nienależytej staranności" jest wysoce niesprawiedliwe
Lekarze w cytowanym wcześniej oświadczeniu piszą o koledze kardiochirurgu, że jest bardzo oddany i sumienny oraz uratował już życie tysiącom chorych.
"Znając jego zaangażowanie oraz kompetencje, pracując z nim ramię w ramię przy stole operacyjnym przez tysiące godzin uważamy zarzucanie mu 'nienależytej staranności' za wysoce niesprawiedliwe. Zdarzenia niepożądane są to zdarzenia, które mogą się zdarzyć w sposób nieumyślny i trudno określić ich dokładne przyczyny" – czytamy w oświadczeniu.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock