Przez czas, w którym nic nie napisałem wydarzyło się tak wiele, że nawet nie będę usiłował czegokolwiek podsumowywać. Zresztą o tym, co było złe chciałbym zapomnieć, a dobrą ku temu okazją był wyjazd na Cypr.
Wyjazd służbowy oczywiście. Dla dziennikarza zajmującego się piłką nożną nie ma nic ciekawszego niż pobyt na zgrupowaniu kadry narodowej, zwłaszcza gdy reprezentacja dowodzona jest przez takiego specjalistę jak Leo Beenhakker.
Ten facet po prostu ujmuje swoją powierzchownością. Jest szefem, z którym liczy się każdy – od rzecznika prasowego, przez sztab organizacyjny i szkoleniowy, po debiutanta - Kamila Grosickiego. Pisząc „liczy się” mam na myśli poważa, szanuje i respektuje jego decyzje. Młodzi piłkarze są w niego wpatrzeni jak w wyrocznię i wierzą, że jeśli zwrócił na nich uwagę, to znaczy że na prawdę mają talent i powinni zrobić wszystko, by nie zmarnować swojej szansy. Być może życiowej szansy. Leo wie, że zmotywowana młodzież zmotywuje piłkarzy bardziej doświadczonych i wiekowo zaawansowanych. Gdy przyglądał się pierwszemu wspólnemu treningowi grupy „młodych” z grupą „starych” promieniał z radości. Podszedł do linii bocznej, przetarł twarz dłońmi i rzucił do stojących przy boisku Maćka Iwańskiego i mnie - „Gdy do bandy starych psiaków wpuści się gromadkę szczeniaczków, stare psy zaczynają hasać jakby ubyło im kilkanaście lat. To takie proste a zarazem tak niesamowite”. Ten człowiek autentycznie cieszy się swoją pracą i delektuje tym co tworzy. Jest w Beenhakkerze mnóstwo pozytywnej energii, która udziela się zarówno jego bezpośrednim współpracownikom jak i tym, którzy starają się być obok i rozumieć jego plan – czyli nam, dziennikarzom. Chciałbym, żeby za pośrednictwem dziennikarzy właśnie, optymizmem zarazili się też inni kibice polskiej piłki. Nie próbujmy więc Holendra zniechęcać do pracy. Nie dzielmy włosa na czworo. Jeśli wyniki się zgadzają, cieszmy się razem z nim.
Pozdrawiam ciepło. Zarażony optymizmem holenderskiego internacjonała i napełniony energią cypryjskiego słońca