Skąd Ty jesteś? Z wioski małej. Tak odpowiedzą tysiące mieszkańców stolicy Polski, którzy przyjeżdżają do Warszawy do pracy. A pracy Ci u nas dostatek.
Piątkowe popołudnie, supermarket w Warszawie. Na 40 kas czynna połowa. Przy kasie awantura. Po dwudziestu minutach w kolejce klienci pytają, dlaczego muszą tak długo czekać? - Bo nie ma komu pracować - odpowiada pani znana jako Nadzór Kas. - Wszyscy na Wyspach - dodaje. I faktycznie, od zewnątrz na sklepie wisi ogromny transparent "Zatrudnimy sprzedawców i kasjerów". W prawie każdej stołecznej restauracji "zatrudni się kelnerów i kucharzy od zaraz". W centrach handlowych "do pracy przyjmę", a McDonalds oferuje "1200 złotych i karierę". Przyjeżdżają więc, choć powoli. Z popegieerowskich wsi, z małych miasteczek. Oczywiście, że się boją. Bo to duże miasto, drogie i nieprzyjazne. Ale chyba lepiej spróbować tu, niż narzekać, że "toć roboty u nas ni ma - i co Ty na to powiesz?" (cytat - kto wie, skąd?) Powiem, że jest. Tylko trzeba spróbować. W Stanach wyjazdy "za pracą" do innych miejscowości to normalka. U nas - nie wiem dlaczego - wciąż łatwiej wyjechać na Wyspy i pracować w Sainsbury, niż do Warszawy do pracy w Piotrze i Pawle. Dlaczego? Tego pani Nadzór Kas nie powiedziała. Ale być może sęk właśnie w tych 1200 złotych brutto? Z takich pieniędzy, po opłaceniu mieszkania i jedzenia w stolicy, wiele już nie zostanie. To po co harować, skoro z zasiłku w PGR odłoży się więcej? Jest też druga możliwość. Na zasiłek nie trzeba zapracować, właściwie nic nie trzeba. I narzekać można. Jakby nie patrzeć, dwie ostatnie hipotezy są ryzykowne. Tak, jak wyprawa w nieznane do Warszawy. Chyba warto podjąć ryzyko.