Niegdysiejszy polityczny jastrząb, dekomunizujący warszawskie ulice radny PiS, a dziś asekurujący się prawnik i prezes Poczty Polskiej - tak nasi rozmówcy opisują Tomasza Zdzikota. Sześć lat temu, jako wiceszef pionu prawnego w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, podpisał się pod korzystną dla amerykańskich właścicieli TVN opinią prawną. To na jej podstawie rada zezwoliła w 2015 roku na przejęcie udziałów TVN przez spółkę zarejestrowaną w Holandii.
Większość pozycji w CV niespełna 42-letniego Tomasza Zdzikota jest blisko związana z polityczną karierą jego patrona, czyli obecnego ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka.
- Żelazny członek drużyny Mariusza. Gdy powstawało PiS, niewielu prawników się do nas garnęło, a Tomasz był od samego początku. Jako młody absolwent prawa był wkrótce wręcz na wagę złota - mówi tvn24.pl polityk Prawa i Sprawiedliwości.
Prawo ukończył na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, później jeszcze rozpoczął studia doktoranckie w Polskiej Akademii Nauk. Zdał także egzamin na radcę prawnego, choć w internecie nie ma śladów jego zawodowej praktyki.
Dekomunizujący radny
Jeszcze kilkanaście lat temu, jako młody stołeczny radny, intensywnie prowadził blog. Tak się w nim przedstawiał: "Ciemnogrodzkie poglądy, czasem nawet klerykalizm i zoologiczny nacjonalizm". Najpierw był asystentem wiceprezydenta Warszawy Stanisława Skrzypka. W 2006 r. awansował na wiceburmistrza Śródmieścia, obejmując gabinet po Mariuszu Błaszczaku, który wtedy przeszedł do rządu Kazimierza Marcinkiewicza.
- Rodzice Mariusza znali się z rodzicami Zdzikota. Ich ojcowie razem pracowali w żerańskiej fabryce samochodów FSO - mówi tvn24.pl polityk PiS.
"Gazeta Stołeczna" pisała o nim wówczas: "Zdzikot chce dekomunizować i dezubekizować, bo uważa, że przez brak rozliczeń w III RP ludzie dostali jasny sygnał 'spoko, spoko, komuniści nie byli tacy źli'".
Gdy po przedterminowych wyborach w 2007 roku upadł rząd Jarosława Kaczyńskiego, a jego partia przeszła do opozycji, Tomasz Zdzikot odnalazł się na krótko w roli wiceprezesa Centrum Bankowo-Finansowego "Nowy Świat", spółki, w której udziały wówczas miał Skarb Państwa i Fundacja Uniwersytetu Warszawskiego.
Firma zarządza budynkiem, w którym przed upadkiem komunizmu mieściła się siedziba Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W wolnej Polsce przez pierwsze dziewięć lat działała tam Giełda Papierów Wartościowych, obecnie m.in. Agencja Rozwoju Przemysłu.
Opinie korzystne dla TVN
Następnym przystankiem na zawodowej drodze Tomasza Zdzikota była Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Tutaj od 2008 roku pracował w dziale prawnym, którego następnie został wiceszefem. We wtorek "Dziennik Gazeta Prawna" ujawnił, że Zdzikot podpisał się pod ekspertyzami umożliwiającymi przejęcie TVN przez amerykańskiego inwestora, czyli Scripps Networks Interactive. Bezpośrednim nabywcą TVN była spółka zależna Polish Television Holding BV, zarejestrowana w Holandii. Przewodniczący Rady analizował wtedy, czy jest to możliwe na gruncie polskiego prawa, które - co ważne - do dziś się nie zmieniło.
- Sześć lat temu zdecydowały ekspertyzy prawne, które stwierdziły, że w świetle prawa medialnego to nie jest spółka amerykańska, tylko europejska - mówił "DGP" Jan Dworak, który był w 2015 roku przewodniczącym KRRiTV.
Zdzikot stwierdził wtedy, że nabycie przez podmiot zagraniczny udziałów w spółce mającej polską koncesję "wymaga zezwolenia przewodniczącego Krajowej Rady, wydawanego na podstawie uchwały KRRiT". Takie "zezwolenie nie może być udzielone", jeżeli kapitał zagraniczny obejmie ponad 49 procent udziałów. Autor opinii zastrzegł, że sprzedaż spółki z koncesją bez wymaganego zezwolenia "będzie nieważna z mocy prawa".
Autorzy "DGP" wskazali, że w odniesieniu do przejęcia TVN przez Scripps kluczowe są dwa elementy ekspertyzy Zdzikota.
Stwierdził on, że wobec podmiotów z Europejskiego Obszaru Gospodarczego zezwolenie przewodniczącego KRRiT na transakcję "nie będzie wymagane", gdyż nie stosuje się do nich limitu 49 procent.
I podkreślił, że "fakt kontrolowania spółki przez podmiot spoza EOG nie pozbawia spółki przymiotu osoby zagranicznej mającej siedzibę w państwie EOG, a co za tym idzie, nie podlega ona obowiązkowi uzyskania przedmiotowego zezwolenia". Dodając, że "uznanie za decydujące pochodzenia spółki dominującej spoza EOG" byłoby sprzeczne z intencjami ustawodawcy.
Opinia Zdzikota ani w 2015 roku, ani obecnie nie budzi wątpliwości prawników. Kwestionują ją teraz politycy partii władzy, a szef KRRiT Witold Kołodziejski taką interpretację przepisów nazywa fikcją.
Z KRRiT do MSWiA
Kariera Zdzikota przyśpieszyła po ponownym objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwości w 2015 roku. Najpierw media wymieniały go wśród żelaznych kandydatów do objęcia stanowiska wojewody mazowieckiego. Mocno wspierał go Mariusz Błaszczak, a także Jacek Sasin, który rok wcześniej kandydował na stanowisko prezydenta Warszawy.
- [Zdzikot - red.] jest jednym z głównych autorów mojego programu, to człowiek o ogromnej wiedzy i doświadczeniu - mówił wtedy w rozmowie z "Gazetą Stołeczną" kandydat Sasin.
Ostatecznie jednak Zdzikot objął fotel wiceministra spraw wewnętrznych i administracji u ministra Mariusza Błaszczaka, który wówczas kierował tym resortem. Podlegały mu sprawy rejestrów państwowych, informatyzacji. Od ministra dostał także delikatną misję.
Świadczy o tym archiwalny komunikat, który można odnaleźć na stronach resortu, datowany na 4 lutego 2016 roku, w którym czytamy: "Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, działając na podstawie ustawy o finansach publicznych, powołał Komitet Audytu. Przewodniczącym został Tomasz Zdzikot, podsekretarz stanu w MSWiA". Komitet pełni funkcję doradczą dla ministra "w zakresie zapewnienia funkcjonowania adekwatnej, skutecznej i efektywnej kontroli zarządczej oraz skutecznego audytu wewnętrznego".
- To kontrola nad 10-miliardowym budżetem resortu i podległych mu formacji. Tradycją naszego resortu jest, że komitet nic znaczącego nie wykrywa - tłumaczy doświadczony urzędnik.
Wraz ze Zdzikotem w Komitecie Audytu zasiadł m.in. generał Andrzej Pawlikowski, szef Biura Ochrony Rządu, który rok później zrezygnował ze stanowiska. Stało się to po tym, jak media ujawniły, że podległy Pawlikowskiemu oficer BOR wziął udział w aferze związanej z PKP S.A. Wbrew regulaminom PKP zarząd zawarł lukratywną umowę ze spółką, która nigdy nie prowadziła żadnej działalności, a była związana z politykami PiS oraz byłymi szefami służb. Do dziś trwa proces karny w tej sprawie, a oskarżonymi są członkowie zarządu PKP oraz właśnie m.in. oficer BOR i dawny wiceszef Agencji Wywiadu.
Minister od cyber-wojsk
Gdy w 2018 roku Mariusz Błaszczak niespodziewanie zastąpił w roli ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, wziął ze sobą swoją "drużynę", m.in. wiceministrów Tomasza Zdzikota i Sebastiana Chwałka.
W nowym resorcie Zdzikotowi zaczął podlegać m.in. pion cyberbezpieczeństwa oraz tworzenie nowego rodzaju sił zbrojnych w polskiej armii, czyli właśnie cyber.
- Tu już w Tomku nie było nic z dawnego, wojującego radnego. Jako urzędnik jest niezwykle zachowawczy. Przed podjęciem jakiejkolwiek decyzji musi mieć na biurku kilka opinii prawnych - mówi nasz rozmówca z resortu obrony.
Pełnomocnikiem MON do spraw utworzenia wojsk obrony cyberprzestrzeni został generał Karol Molenda.
- Odebraliśmy to jako otwarcie się na fachowców nowego kierownictwa resortu, czyli ministra Błaszczaka i wiceministra Zdzikota. Molenda służbę rozpoczynał w Wojskowych Służbach Informacyjnych - komentuje pracownik ministerstwa.
Rozmówcy tvn24.pl podkreślają, że Zdzikot w resorcie sporo pracował, zostawił po sobie dobre wspomnienia.
- Kompetentny. Tylko trzeba pamiętać, że Błaszczak ze swoimi ludźmi zastąpił Antoniego Macierewicza i m.in. słynnego Misiewicza, któremu generałowie oddawali cześć jak ministrowi. Poprzeczka nie wisiała wysoko - słyszymy.
Podpisy w Poczcie
W kwietniu ubiegłego roku Zdzikot otrzymał kolejną specjalną misję: jako prezes Poczty Polskiej miał firmę przygotować na tzw. wybory kopertowe.
- Nie było żadnych szans, byśmy zdołali je przeprowadzić. Może do dziś by trwały. Pan prezes nie zważał na realia, parł do wyborów, dbając o swoje bezpieczeństwo - mówi nam związkowiec działający od lat w Poczcie.
Podczas jednej z pierwszych narad prezes Zdzikot zdobył plusy u załogi. To on miał osobiście wpaść na pomysł, by każdy pakiet wyborczy dostarczała do skrzynek para listonoszy.
- Bo jak później udowodnić, że pakiety trafiły rzeczywiście do skrzynki, skoro wyborca twierdzi, że ich nie otrzymał? Ale to było jakieś rozwiązanie tylko jednego z miliona problemów, które rodziły wybory kopertowe przygotowywane w pośpiechu - mówią nam związkowcy. Wśród nierozwiązanych wówczas wskazują m.in. brak rozwiązań dla sytuacji, gdy jedna osoba odebrałaby pakiety dla całej rodziny, a następnie wypełniłaby bez informowania o tym pozostałych domowników.
Ostatecznie - co ujawnił Szymon Jadczak na łamach tvn24.pl - przygotowania do wyborów kopertowych kosztowały Pocztę 70 milionów złotych.
Ale to również Tomasz Zdzikot jako prezes Poczty zwrócił się do ministerstw skarbu państwa i finansów, by zwróciły spółce poniesione koszta.
- Bo to jest prawnik, wie, co oznacza odpowiedzialność. Wewnątrz firmy śmiejemy się, że żądając zapłaty, prezes uruchomił lawinę wydarzeń, której efektem jest raport Najwyższej Izby Kontroli, a także zawiadomienia do prokuratury na m.in. premiera Mateusza Morawieckiego - mówi doświadczony pocztowiec, prosząc o zachowanie anonimowości. W tej sprawie zawiadomienie Izby dotyczyło także szefa KPRM Michała Dworczyka oraz ministrów Jacka Sasina i Mariusza Kamińskiego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24