Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk, występując z upoważnienia marszałka Sejmu, dostał z IPN oświadczenia lustracyjne sędziów Trybunału Konstytucyjnego w ciągu niecałej doby. "Życie Warszawy" na takie materiały musi poczekać co najmniej miesiąc - pisze dziennik.
Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał. Po środowych, nieudanych próbach zablokowania rozpoczęcia rozpatrywania przez TK zgodności z konstytucją ustawy lustracyjnej, wczoraj poseł PiS Arkadiusz Mularczyk wyciągnął asa z rękawa. Niespodziewanie ogłosił, że dwóch sędziów Trybunału – Adam Jamróz i Marian Grzybowski – było zarejestrowanych jako kontakty operacyjne SB. Swoją wiedzę oparł na oświadczeniach lustracyjnych sędziów TK, które dostał z IPN w środę i czwartek rano. Na tej podstawie poprosił o wyłączenie ich ze składu orzekającego i odroczenie rozprawy.
Natychmiast pojawiły się oskarżenia o „szukanie haków” i służalczą rolę IPN względem PiS. Bo jak to jest możliwe, że dokumenty znalazły się w ciągu kilku godzin? – Nie dziwi mnie, że
teczki sędziów tak szybko się znalazły, bo toczy się proces, który ma zasadnicze znaczenie dla czystości życia politycznego w Polsce – oświadczył w Sejmie marszałek Ludwik Dorn.
"ŻW" postanowiło więc sprawdzić, czy zgodnie z jego słowami każdy może liczyć w IPN na takie względy. Złożyło wnioski o dostęp do akt czterech osób: szefa Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka oraz trzech posłów PiS – Henryka Kowalczyka, Tomasza Latosa i Andrzeja Walkowiaka. – List z informacją o kwerendzie? Myślę, że jak najszybciej. Sądzę, że taka informacja może napłynąć po miesiącu – usłyszał dziennikarz "ŻW" w okienku. – Informacja o poszukiwaniach
dopiero po miesiącu?! To ile czasu będziemy czekać na akta? Kilka miesięcy? – dopytywało "ŻW".
Źródło: "Życie Warszawy"