Najpierw miło mu się spało na zalanych wodą kafelkach. Potem, jak w transie, analizował zaplanowane na kolejny dzień spotkania. Dopiero na koniec pomyślał, że głupio tak po prostu umrzeć nago i w ciasnej łazience od czadu. Przeżył. Nie będzie "różowym trupem".
Gdy wchodził do wanny była druga w nocy. Tam - jak mówi - "odcięło mu prąd". Nie od razu. Dopiero, kiedy wstał, żeby się wytrzeć.
- Nastąpił strzał w potylicę. Nie wiem, jak upadłem. Po prostu zasnąłem. Ktoś zgasił światło. Bez ostrzeżenia - opowiada 27-letni Andrzej Frat. Filmowiec ze Śląska. Niedoszła ofiara tlenku węgla.
Obudził się już na zalanej wodą podłodze.
- Ciało było z waty. Mózg na srogim haju - mówi.
Przyjemnie mu się leżało. Postanowił jeszcze pospać. Było mu błogo.
Ocknął się po raz drugi. Mógł minąć kwadrans. Albo godzina. W głowie chaos. Prowadził w myślach rozmowy na spotkaniach, które dopiero miały się odbyć. Jawa wymieszana ze snem. Ciągle nie docierało do niego, co się dzieje.
- Huczała mi myśl, że jednak się na nie spóźnię. Nie rozumiałem jednak, dlaczego - opowiada.
Otworzył oczy. Zdziwił się. Ciało niemal nie reagowało na polecenia mózgu.
Frat: - Wszystko było nieskoordynowane. Lewa ręka nijak się miała do prawej.
Ty albo czad
Udało mu się złapać muszli klozetowej. Plan był taki, żeby stanąć na nogi i wyjść za drzwi. Upadł, znowu usnął. Czas płynął. Andrzej płynął. Świadomość wróciła po raz trzeci.
- Zauważyłem, że już prawie nie leżę, a pływam. Prysznic został odkręcony, był poza wanną i od kilku godzin leci pełną parą na podłogę - opowiada.
W głowie już nie prowadził rozmów. Pamięć podsuwała mu wspomnienie wpisu, który widział niedawno w internecie. Ktoś opowiadał o zaczadzeniu. Pisał, że zatruł się w wannie i nie mógł się ruszyć, tylko świadomie czekał na śmierć. Andrzej też był już w miarę świadomy.
"Jak stąd nie wyjdę, to umrę" - pomyślał.
Nie wie, czemu nie zaczął krzyczeć. W pokoju obok spała przecież jego dziewczyna. Był przy drzwiach. Czemu nie zaczął w nie uderzać?
- Chyba mózg działał w trybie awaryjnym. Tylko na tyle, żeby dać mi ostatnią szansę na ucieczkę - mówi Andrzej.
Próbował wstać. Kilka razy upadał.
Frat: - W końcu jakoś wstaję, chwieję się na nogach. Zakręcam wodę. Otwieram drzwi od łazienki. Jest piąta rano.
Cukierek albo psikus
Całe mieszkanie jest w wodzie. Andrzej zakłada dżinsy leżące na ziemi. Są mokre. Idzie do łóżka, do dziewczyny. Chwieje się na nogach, bełkocze. "Nie dzwoń po karetkę. Daj mi cukierka, potrzebuję cukru" - prosi Michelle. Nie podoba mu się, że ona nie słucha. Przekonuje, że ma przecież rano spotkania.
Koniecznie chce iść spać.
Zanim przyjechała karetka, Michelle połączyła fakty. Ostatnio coś było nie tak z piecem w łazience. Bardzo się nagrzewał. W piątek miał być wymieniony. Podtrucie było trzy dni wcześniej.
Andrzej dostaje drgawek. Za chwilę w mieszkaniu są już ratownicy medyczni i strażacy. Pierwsi zabierają chłopaka do karetki, drudzy mierzą poziom czadu w mieszkaniu i budzą sąsiadów. Wszyscy wstają wcześniej.
- W szpitalu spędziłem cztery dni. Kroplówki, komora hiperbaryczna, wiele badań, tlen, badania EEG i EKG, badania psychologiczne - wylicza.
Z wypadku wyszedł bez szwanku. Przynajmniej tak to wygląda teraz. Lekarze uprzedzili go, że konsekwencje zatrucia czadem mogą pojawić się później. Na razie jest jednak okej.
Misja
Andrzej opowiada, że jego sąsiedzi zainstalowali w swoich mieszkaniach czujki tlenku węgla.
- Pomyślałem, że z tego wszystkiego może urodzić się coś dobrego. A że jestem filmowcem, to padło na spot - mówi. Twierdzi, że do współpracy wstępnie udało się przekonać kilku znanych aktorów. Nie może jednak mówić o szczegółach.
- Chcę opowiedzieć swoją historię, ale tak, żeby to było uniwersalne - mówi.
Robocze hasło kampanii? "Obudź czujność, nie zasypiaj na zawsze". Czym będzie różniła się od wielu innych kampanii społecznych?
- Tu nie ma scenariusza. Tu jest samo życie. Autentyczna historia pokazująca autentyczne zagrożenie - opowiada.
Zdjęcia mają ruszyć w ciągu kilku tygodni. Finansowanie? Z własnej kieszeni.
Czad znów zabija:
"Różowy trup"
Młody filmowiec w szpitalu leżał przez trzy dni. W tym czasie był poddawany m.in. tlenoterapii hiperbarycznej. Miał mnóstwo szczęścia. Nie tylko dlatego, że przeżył.
- Każde zatrucie czadem może doprowadzić do bardzo poważnych uszkodzeń mózgu - opowiada doktor Krzysztof Kordel, specjalista medycyny sądowej i lekarz patomorfolog.
Kupując czujnik czadu, warto zwrócić uwagę na to, czy dane urządzenie nie znajduje się na czarnej liście systemu RAPEX. Został utworzony dla zapewnienia wysokiego poziomu ochrony zdrowia i bezpieczeństwa konsumentów na obszarze Jednolitego Rynku Unii Europejskiej. Czujnik, ale jaki?
W swojej karierze badał setki przypadków zatrucia tlenkiem węgla. Szacuje, że co sezon z tego powodu w Polsce ginie około stu osób.
- Jak zabija nas czad? To dość prosty proces. Hemoglobina ma "bagażnik", w którym może przewieźć tlen niezbędny komórkom. Tlenek węgla skutecznie zajmuje tę przestrzeń. Kończy się na tym, że tlen nie ma jak dostać się tam, gdzie powinien - tłumaczy dr Kordel.
Im wyższe stężenie czadu, tym więcej hemoglobiny łączy się z tlenkiem węgla. Im bardziej utrudnione jest dostarczanie tlenu, tym gorzej funkcjonuje organizm. I tym szybciej dochodzi do konsekwencji.
Nasz rozmówca podkreśla, że mózg jest bardzo wrażliwy na niedotlenienie. A to właśnie brak tlenu powoduje objawy, z którymi przez trzy godziny mierzył się Andrzej Frat.
- U osób, które przeżyły podtrucie, mogą nastąpić przeróżne problemy neurologiczne - zaniki pamięci, utraty słuchu czy wszelakie niedowłady - wylicza dr Kordel.
Opowiada, że każdy patomorfolog bez problemu rozpozna przypadek śmierci od czadu.
- Plamy opadowe mają charakterystyczny jasnoczerwony kolor. Dlatego niektórzy lekarze mówią o "różowych trupach" - tłumaczy.
Jak uchronić się przed takim losem? Najłatwiejszym sposobem jest zakup czujki czadu. Kosztuje około 100 złotych i wykrywa stężenie bezwonnego tlenku węgla na długo przed tym, zanim stracimy szansę na ratunek.
Autor: Bartosz Żurawicz/mag/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24