W Poznaniu załamują ręce - do przychodni przyjeżdżają pacjenci z okolicznych miast, którzy nie mogli doczekać się wizyty u lekarza. W wielu miejscach, między innymi w Szczecinie, lekarze muszą pracować dłużej. Napływają do nas sygnały o braku testów wykrywających zakażenie wirusem RSV, covid czy grypę. Coraz trudniejsza jest też sytuacja na oddziałach pediatrycznych. Profesor Teresa Jackowska, krajowa konsultant w dziedzinie pediatrii, mówi tvn24.pl, że na poprawę sytuacji trzeba będzie poczekać kilka miesięcy. Wskazuje przy tym na sześć głównych czynników, które doprowadziły do kryzysu.
W przychodni na Błoniach w Sanoku (woj. podkarpackie) na bieżąco przez lekarzy pediatrów przyjmowane są tylko pilne przypadki. To głównie małe dzieci z wysoką gorączką, dusznościami i kaszlem. Pozostałe na wizytę u lekarza muszą poczekać kilka dni. - Aktualnie rejestrujemy na przyszły tydzień - mówiła nam we wtorek pracowniczka przychodni.
Duże problemy są też w Szczecinie. Żeby chore dzieci mogły zostać przebadane, trzeba było wydłużyć dyżury lekarzy.
- Zazwyczaj pracują po 5-6 godzin, teraz zdarza się, że dyżury trwają po 10 godzin - tłumaczy dr n. med. Anna Ratajczak z POZ Pomorzany. - Przyjmujemy dwa razy więcej pacjentów niż zazwyczaj. W przychodni brakuje też testów, a bez testów lekarze nie są w stanie wdrożyć leczenia. Nie mamy ani jednego testu, nie wiemy, kiedy będziemy mieć. W przypadku grypy lekarz powinien wdrożyć leczenie docelowe, inne leczenie wdraża np. w przypadku COVID-19 czy RSV.
Końca kolejki pacjentów nie widać w przychodniach łódzkich i poznańskich. W stolicy Wielkopolski słyszymy, że do miejscowych przychodni przyjeżdżają ludzie nawet z innych miast, bo nie zostali przyjęci u siebie. Pojawiają się też problemy kadrowe, lekarze też chorują. - Pracujemy od godziny 7 do 18 i cały czas mamy pacjentów - usłyszeliśmy z kolei w Miejskim Centrum Medycznym "Polesie" w Łodzi.
W katowickim centrum medycznym holsäMED słyszymy, że lekarze już od przełomu października i listopada zeszłego roku obserwują dużą zachorowalność wśród noworodków, a także rocznych i dwuletnich dzieci. - Na miejscu wykonujemy testy combo, które wskazują, jaki wirus ma pacjent. Covid, grypa i RSV szaleją w równym stopniu - mówi Paulina Świątkowska-Kępińska, dyrektorka centrum. - Staramy się przyjąć wszystkich małych pacjentów w dniu zapisania. Współpracujemy z sześcioma pediatrami, którzy przyjmują w dwóch naszych przychodniach - dodaje.
Równocześnie pogarsza się też sytuacja na szpitalnych oddziałach pediatrycznych. W województwie lubelskim zajętych jest już ponad 81 procent łóżek, w województwie podkarpackim - 82,8, a w świętokrzyskim - aż 89,9 procent.
- Sytuacja jest trudna w całym kraju. Niestety nie jesteśmy jeszcze w najtrudniejszym momencie, od którego będzie już tylko lepiej. Musimy się liczyć z tym, że zachorowań będzie przybywać przez kolejne miesiące. A wraz z zachorowaniami będzie komplikować się sytuacja w systemie opieki zdrowotnej - mówi profesor Teresa Jackowska, krajowa konsultant w dziedzinie pediatrii.
Ekspertka wskazuje, że do trudnej sytuacji doszło z powodu nałożenia się na siebie sześciu niekorzystnych czynników: pandemicznego odbicia, okresu wzmożonych zachorowań, braku lekarzy, zmienionej przez wojnę w Ukrainie proporcji chorych dzieci przypadających na jednego specjalistę, nieefektywnego wykorzystania czasu pracy specjalistów i niechęci pacjentów do stosowania szczepionek. Każdy z nich opisała dla nas szczegółowo.
Czynnik pierwszy: pandemiczne odbicie
Profesor Jackowska podkreśla, że w medycynie znane jest pojęcie "epidemii wyrównawczej". I jest ona zauważalna obecnie.
- Po każdym okresie zmniejszenia liczby przypadków zachorowań może następować jego nagłe zwiększenie. Tak jest np. w przypadku wirusowego zapalenia wątroby typu A, krztuśca czy obecnie w przypadku grypy i wirusa RSV. W ubiegłych sezonach obserwowaliśmy znacznie zmniejszoną liczbę zakażeń - mówi ekspertka.
Podkreśla, że miejsce tym wirusom "zajął" SARS-CoV-2.
- W czasie pandemii używaliśmy maseczek, stosowaliśmy wzmożoną ostrożność poprzez zachowywanie odstępów socjalnych, unikaliśmy zgromadzeń. To w naturalny sposób zmniejszyło liczbę zakażeń na infekcję, między innymi na grypę - opowiada rozmówczyni tvn24.pl.
Zaznacza jednak, że osoby śledzące nurty epidemiologiczne jeszcze w czasie trwania pandemii ostrzegały, że dojdzie do "pandemicznego odbicia".
- To zjawisko, które jest obecnie obserwowane na całym świecie, nie tylko w Polsce - mówi profesor Jackowska.
Skąd bierze się to zjawisko? Wyjałowione organizmy są bardziej podatne na działanie wirusów, z którymi ostatnio nie musiały się mierzyć.
Czynnik drugi: wzmożony czas zachorowań
Krajowa konsultant w dziedzinie pediatrii podkreśla, że od jesieni do wiosny co roku obserwowany jest wzrost zakażeń, szczególnie u dzieci. Sytuacja jest widoczna późną jesienią i wczesną wiosną. W okresie zimy - o ile jest mroźna - sytuacja nieco się poprawia. To cykl na tyle naturalny, że - jak mówi nasza rozmówczyni - pracownicy oddziałów pediatrycznych przygotowują się na wzmożoną liczbę pacjentów w tym okresie. Niestety COVID-19 zaburzył ten cykl.
- Niestety od pewnego czasu nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądał sezon infekcyjny i kiedy przypadnie jego szczyt. Na początku pandemii zachorowania na COVID-19 u dzieci raportowane były w Stanach Zjednoczonych w niewielkim odsetku przypadków (2-3 procent). Natomiast we wrześniu 2021 roku odsetek ten przekraczył 20 procent - mówi prof. Teresa Jackowska.
- Szybko też rosła liczba hospitalizowanych dzieci zakażonych wirusem RSV. W 2021 roku znaczący wzrost zachorowań notowano już w lipcu i sierpniu, co w poprzednich latach się nie zdarzało, zachorowania głównie występowały w okresie grudzień-styczeń - podkreśla Jackowska.
- W poprzednich latach najcięższy przebieg zachorowań na RSV obserwowaliśmy wśród najmłodszych dzieci, do pierwszego roku życia. Teraz - co nie miało dotąd miejsca - ciężki przebieg obserwujemy też u pacjentów kilkuletnich - przekazuje ekspertka.
Ta fala - jak można było się spodziewać, bazując na doświadczeniu poprzednich lat - jednak nie ustąpiła. Została wzmocniona falą zachorowań na grypę.
- Od dwóch miesięcy obserwujemy stopniowy, stały wzrost zachorowań na grypę i RSV. Grypa u dzieci może nie mieć typowego przebiegu oprócz typowych objawów, jak wysoka gorączka, kaszel występują objawy neurologiczne (omdlenia, drgawki) czy zaburzenia ze strony układu pokarmowego (wymioty, biegunka) - podkreśla ekspertka.
Sytuację obecnie pogarsza pogoda – mamy temperatury wiosenne, a nie jak w zimie.
- Obserwowane wysokie, jak na styczeń, temperatury sprzyjają zakażeniom i przedłużają okres wzmożonych zachorowań - mówi profesor Jackowska.
Czynnik trzeci: brak lekarzy
Z opublikowanych w 2018 roku danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w Polsce jest 5,9 milionów dzieci, czyli mieszkańców młodszych niż 15 lat. Naczelna Rada Lekarska w grudniu 2020 roku opublikowała raport, z którego wynika, że w Polsce jest około 17 tysięcy pediatrów. Czyli na jednego specjalistę - teoretycznie - przypada 347 dzieci. Dlaczego "teoretycznie"? Bo, jak podkreśla profesor Teresa Jackowska, krajowy konsultant w dziedzinie pediatrii, sytuacja staje się jeszcze bardziej niepokojąca, kiedy dane rozbierzemy na czynniki pierwsze:
- Aż 7,5 tysiąca lekarzy (połowa) ma powyżej 60 lat. Kiedy dodamy do tego fakt, że większość pediatrów stanowią kobiety, zdamy sobie sprawę, że gigantyczna część specjalistów, na których opiera się system, jest w wieku emerytalnym i może w każdym momencie przestać wykonywać swoje obowiązki - mówi ekspertka. Kobiety bardzo często są też matkami, których dzieci chorują, a to głównie matki zostają z chorym dzieckiem w domu.
Tak naprawdę to nie wiadomo, ilu pediatrów z 15 tysięcy podawanych przez Naczelną Radę Lekarską (dane grudzień 2020 rok) faktycznie pracuje w zawodzie, w poradni czy w szpitalu i czynnie leczy dzieci:
- Wielu pediatrów ma też inne specjalizacje i pracuje w szpitalach specjalistycznych, poradniach specjalistycznych (AOS) i bardzo dobrze, bo są oni tam potrzebni. Jednak w tym momencie tylko nieliczni wspomagają oddziały ogólnopediatryczne i poradnie rejonowe, które mierzą się z tak dużą liczbą zachorowań u dzieci. Część rezydentów z pediatrii oraz pediatrów pracuje w placówkach komercyjnych. Stąd brak numerków do poradni rejonowej, kolejki na SOR-ach - mówi profesor Jackowska.
Rozmówczyni tvn24.pl przekazuje, że przy Ministerstwie Zdrowia powstał nawet zespół ekspertów, który przyjrzy się zapotrzebowaniu na przedstawicieli zawodu lekarza.
- Problemy kadrowe są bardzo duże i niestety mogą w przyszłości być jeszcze większe. Studenci medycyny niechętnie wybierają pediatrię, bo wymaga ona dyżurów, czyli pracy w dodatkowych godzinach. Pediatrzy niechętnie zostają w szpitalach publicznych z tego samego powodu, a także praca w szpitalu nie gwarantuje wysokich zarobków. Obecnie do leczenia dzieci w szpitalu zgłaszają się osoby z misją. Ich liczba jednak nie jest wystarczająca - podkreśla krajowa konsultant w dziedzinie pediatrii.
Skutek tego taki, że z mapy znikają oddziały pediatryczne.
- Wczoraj dostałam informację o zamknięciu oddziału w Cieszynie. Mimo wielu prób nie udało się znaleźć lekarzy, którzy mogliby zapewniać całodobowe dyżury. Nie ma po prostu rąk do pracy - podkreśla prof. Jackowska.
Czynnik czwarty: zmieniona proporcja
Profesor Jackowska wskazuje, że do wydłużenia się kolejek do lekarzy i wzrostu hospitalizacji w oddziałach pediatrycznych przyczyniła się także wojna w Ukrainie.
- Do Polski przed śmiercią, okrucieństwami, głodem i biedą uciekły setki tysięcy matek z dziećmi. Zasługują oni na taką samą opiekę jak pacjenci w Polsce i zresztą taką otrzymują. Trzeba jednak pamiętać, że system opieki zdrowotnej w Ukrainie jeszcze przed inwazją zmagał się z wieloma problemami - podkreśla rozmówczyni tvn24.pl.
Uchodźcy potrzebują pomocy psychologiczniej, związanej z przeżytą traumą i nie tylko.
- Pacjenci, którzy uciekli przed horrorem wojny, wymagają często większej uwagi niż dzieci w Polsce, które od lat mogą korzystać z pomocy na wysokim poziomie, popartej współpracą z krajami Unii Europejskiej. Mamy kontakt z lekarzami z Ukrainy i znamy ich ogromne problemy. Także rodzice widzą różnicę w opiece nad dziećmi w Polsce, chociaż my sami dostrzegamy wiele braków - mówi krajowa konsultantka.
Czynnik piąty: nieefektywny system
Problemy z liczbą lekarzy i skokowy wzrost liczby pacjentów sprawia, że - jak podkreśla nasza rozmówczyni - trzeba szybko wdrożyć rozwiązania, które pozwoliłyby lekarzom efektywniej zajmować się chorymi.
- Proszę sobie wyobrazić, że lekarz na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym przy przyjęciu pacjenta musi sporządzić pełną historię choroby. W praktyce oznacza to, że na każdego chorego musi poświęcić minimum 30-40 minut na wypełnienie wymaganej dokumentacji - wskazuje.
Dlatego też nasza rozmówczyni podkreśla, że należałoby rozważyć przesunięcie obowiązków formalnych na inne osoby - na przykład asystentów medycznych. Zwolniony z papierologii specjalista mógłby więcej czasu poświęcić chorym. W wielu krajach lekarz chodzi z dyktafonem, a nie z długopisem.
- Takie rozwiązania wymagałyby jednak zmian ustaw i rozporządzeń. Sytuacja jest jednak na tyle poważna, że należy wziąć to pod uwagę - mówi ekspertka.
Czynnik szósty: brak przygotowania
Profesor Teresa Jackowska apeluje do rodziców, żeby jak najszybciej zabezpieczyli dzieci (i siebie samych) przed ciężkim przebiegiem zachorowań. Podkreśla, że nigdy nie jest za późno na szczepienia przeciwko grypie.
- Oczywiście najlepiej jest się zaszczepić przed sezonem grypowym. Zapobiegamy w ten sposób nie tylko zachorowaniu, ale też ciężkiemu przebiegowi choroby i powikłań. Dzieci, które hospitalizujemy, leżą głównie z powodu powikłań grypy - podkreśla prof. Jackowska.
Dodaje, że podanie szczepionki przeciw grypie znacznie zmniejsza ryzyko zachorowania na grypę i jej powikłań, w tym hospitalizacji.
- To też jest ważne z systemowego punktu widzenia. Im mniej chorych na oddziałach ogólnopediatrycznych, tym mniej zaburzona jest praca oddziałów specjalistycznych, gdzie leczone są dzieci z chorobami onkologicznymi, diabetologicznymi, nefrologicznymi, neurologicznymi czy innymi. Te dzieci też mogą zachorować na grypę, dla których przebieg może być dużo cięższy i grozić powikłaniami lub zaburzać leczenie choroby podstawowej - podkreśla prof. Jackowska.
Wskazuje, że po szczepieniu na grypę odporność pojawia się już po dwóch tygodniach od zaszczepienia. A wiec warto szczepić się jeszcze przeciwko grypie, bo sezon zachorowań jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
- Podkreślam, że szczepionki przeciwko grypie są refundowane. Dzieci od drugiego do osiemnastego roku życia mogą otrzymać szczepionkę donosową za 50 procent ceny, obecnie jest to 47,12 złotych, a od 6. miesiąca szczepionkę domięśniową. Na pełną refundację szczepionki mogą też liczyć kobiety w ciąży i osoby 75+. Gorąco zachęcam do szczepień. Ma to wpływ nie tylko na nasze bezpieczeństwo, ale też na zdrowie dzieci do 6. miesiąca, które nie mogą być zaszczepione i osoby z zaburzeniami odporności, które nie mogą być zaszczepione - kończy profesor Teresa Jackowska.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock