- To rozpaczliwe kolorowanie bardzo szarej kampanii. Sztaby tworzą nowe twory językowe, bo tylko tak mogą zwrócić na siebie uwagę - komentują eksperci, których pytamy o "dudabusy", "bronkomarkety" czy wreszcie samolot "air korwin one". W założeniu ma być pomysłowo i dowcipnie, w praktyce bywa różnie.
Teoretycznie można powiedzieć, że do Łodzi przyleciał jeden z kandydatów na prezydenta i busem stylizowanym na tramwaj jeździł po mieście. W świat poszedł jednak nieco inny sygnał: że przyleciał "air korwin one", a po łódzkich ulicach kursował "tram korwin one".
- Sztaby mocno dbają o to, żeby podkreślić niezwykłość dość oczywistych wydarzeń. Dlatego autobus z kandydatem to "dudabus" albo "bronkobus". Charakterystyczne nazwy mają przyciągnąć uwagę wyborców - mówi Aleksandra Jaworska-Surma, psycholog i ekspert ds. marketingu.
Nasza rozmówczyni zwraca przy tym uwagę, że zabawy sztabów w tworzenie nowych wyrazów to sposób na wywoływanie zainteresowania kampanią.
- Wyborcy są często zobojętniali na obietnice polityków, a kandydaci nie wzbudzają w nich większych emocji. Dlatego zamiast walki na argumenty polityczne proponuje się nam rozrywkę, zabawę słowem. To próba podkoloryzowania szaro-burej kampanii - tłumaczy Jaworska-Surma.
Rozpaczliwa walka z nudą
Dr Norbert Maliszewski, ekspert ds. marketingu politycznego z Uniwersytetu Warszawskiego podkreśla, że trwająca kampania prezydencka wypada bardzo blado w porównaniu z barwną, choć często przaśną kampanią samorządową.
- Kandydaci nie bardzo mają pomysł, jaką obrać taktykę. Sztaby odeszły od trudnej i pełnej pułapek dyskusji na temat bezpieczeństwa narodowego. Brak konceptu kandydaci kompensują sobie politycznym show, którego częścią są zabawy słowem - tłumaczy nasz rozmówca.
W przeciwieństwie do kandydatów startujących w jesiennych wyborach samorządowych, pretendenci do miejsca w pałacu prezydenckim nie mogą sobie pozwolić na śmieszność. Stąd - zdaniem dr Maliszewskiego - potrzeba sięgania po sprawdzone zabiegi.
W końcu po Polsce przy okazji kilku ostatnich kampanii jeździły "tuskobusy". Na początku neologizm powtarzany przez działaczy Platformy Obywatelskiej budził niemałe emocje.
- Ja nie jeżdżę na przykład "kaczobusem", tylko zwykłym samochodem. Bo jak miałby wyglądać "kaczobus"? Dziób zamiast samochodowej maski? - żartował w 2011 roku pytany o "tuskobusy" prezes PiS, Jarosław Kaczyński.
W tegorocznej kampanii od neologizmów odcina się Paweł Kukiz.
- Ja nie mam "kukizobusu", mam "kukizoosobówkę" - mówił kandydat dziennikarzom "Głosu Koszalińskiego".
W amerykańskim stylu
Wyborcze neologizmy nie umknęły uwadze prof. Ireneusza Bobrowskiego, językoznawcy PAN, który podkreśla, że dzięki politycznym zabawom słowem można łatwo sprawdzić, gdzie inspiracji szukają sztaby.
- "Dudabus" czy "bronkobus" to neologizmy oparte na konstrukcjach języków germańskich, przede wszystkim języka angielskiego - mówi nasz rozmówca.
I dodaje, że te inspiracje nie powinny nikogo dziwić.
- Rodzimi politycy chcą się kojarzyć z nowoczesną, przemyślaną i profesjonalną kampanią. Taką w amerykańskim stylu - wyjaśnia prof. Bobrowski.
Poza tym, konstrukcja języka angielskiego jest nieco bardziej "wyborcza" niż rodzimego języka.
- U nas przydawka rzeczowna powinna znajdować się z tyłu. Tym samym człon z nazwiskiem kandydata byłby mniej eksponowany i tym samym mniej zapadałby w pamięć - dodaje.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź