Kamil K. został w środę skazany na dwa lata więzienia za udział w śmierci 31-letniego rowerzysty. Na wolności miał być do momentu uprawomocnienia się wyroku, ale za kraty trafił jeszcze przed jego odczytaniem. - Potrącił pieszego na pasach i uciekł z miejsca wypadku. Gdy został zatrzymany był pijany - informuje prokuratura. Gdy odczytywano wyrok przebywał w policyjnej izbie zatrzymań.
To od sprzeczki Kamila K. z 31-letnim rowerzystą rozpoczął się konflikt, który doprowadził do śmiertelnego wypadku w centrum Pabianic. Kamil K. w grudniu 2014 roku zawracał w niedozwolonym miejscu. Przejeżdżający obok rowerem Piotr Królik zwrócił mu uwagę.
Do samochodu Kamila K. wsiadło potem dwóch jego kolegów: Łukasz G. i Konrad B. Mężczyźni ruszyli w pościg za rowerzystą. Kiedy go dogonili, jechali za nim przez kilka chwil i krzyczeli, że "jeszcze się z nim policzą". Potem samochód przyspieszył. Zatrzymał się kilkaset metrów dalej. Z samochodu wyszedł Konrad B, i Łukasz G. Ten pierwszy zadał cios, po którym Piotr Królik uderzył w szybę autobusu i zginął.
Kamil K. został w samochodzie, ale sąd apelacyjny 9 listopada uznał, że ułatwił on wykonanie przestępstwa kolegom i powinien trafić za kratki na dwa lata. K. nie mógł usłyszeć tego wyroku, bo w tym czasie znajdował się w Policyjnej Izbie Zatrzymań.
Wyprzedzał na przejściu
Kamil K. w poniedziałek po południu spowodował wypadek na przejściu dla pieszych na ul. Zamkowej w Pabianicach.
- Policjanci zostali poinformowani o potrąceniu 51-letniego mężczyzny, który przechodził na drugą stronę ulicy - mówi tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Poszkodowany 51-latek trafił do szpitala ze złamaniem kości lewego biodra.
- Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Na szczęście, świadkowie zapisali numery rejestracyjne samochodu - mówi Kopania.
Policjanci dotarli do właścicielki auta, która poinformowała, że wskazanym samochodem jeździ tylko jej syn - 21-letni Kamil K.
- Mężczyzna był nietrzeźwy. Utrzymywał, że nie ma nic wspólnego z wypadkiem. Sugerował, że ktoś ukradł mu auto, doprowadził do wypadku i odstawił na miejsce - opowiada prokurator.
Śledczy nie uwierzyli 21-latkowi. We wtorek, 8 listopada usłyszał zarzuty, a gdy w środę, 9 listopada, zapadał wyrok w sprawie śmierci rowerzysty, był w policyjnym areszcie.
- Mężczyzna jest podejrzany o spowodowanie wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia - mówi Kopania.
Prokuratorzy wystąpili już o tymczasowy, trzymiesięczny areszt dla Kamila K. W czwartek, 10 listopada, sąd przychylił się do tego wniosku w czwartek.
"To nie moja wina"
Kamil K. w czasie procesu w sprawie śmierci Piotra Królika podkreślał, że powinien zostać uniewinniony. W czasie rozmowy z redakcją tvn24.pl zaznaczał, że nie ma nic wspólnego z dramatem, który rozegrał się w grudniu 2014 roku.
- Jechaliśmy, żeby z nim porozmawiać. Potem chłopaki wysiedli, a ja nie miałem pojęcia, jak to może się skończyć. Gdzie w tym moja wina? - pytał.
Sąd jednak skazał go na karę bezwzględnego więzienia. W środę ten wyrok został podtrzymany przez sąd drugiej instancji.
Piotr, 31-letni rowerzysta jechał w grudniu 2014 roku rowerem do pracy. Po tym, jak został pchnięty na autobus, Kamil K. razem z kolegami uciekł z miejsca tragedii.
Następnego dnia K. sam zgłosił się na komendę. Niedługo potem na komendę w Pabianicach przyszli dwaj inni uczestnicy zdarzenia. Prokuratorzy uznali, że 26-latek dopuścił się zbrodni zabójstwa.
- Zadając cios na ruchliwej ulicy, widząc przejeżdżający obok autobus godził się na to, że może doprowadzić do śmierci - tłumaczył Krzysztof Kopania tuż po tym, jak akt oskarżenia trafił do sądu. Żaden z podejrzanych nie przyznał się w czasie procesu do winy. Podejrzany o zabójstwo tłumaczył, że "chciał tylko złapać rowerzystę" i nie zadawał żadnego ciosu.
Jego 28-letni kolega też nie widział uderzenia, tylko "gwałtowny obrót kolegi o 90 stopni". Siedzący za kierownicą 20-latek mówił, że wykonywał polecenia kolegów i nie widział nawet, że uczestniczy w pogoni za rowerzystą.
- Całe zajście odbyło się w centrum Pabianic. Mieliśmy wielu świadków i to dzięki nim mogliśmy dokładnie odtworzyć to, co wydarzyło się 10 grudnia - zaznaczał prokurator.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź