Kamienica w centrum Łodzi częściowo runęła, chociaż teoretycznie nie miała prawa. Do katastrofy budowlanej na Zielonej 48 w Łodzi doszło, bo - zdaniem urzędników - ktoś wyciągnął metalowe belki stropowe, które trzymały konstrukcję "w całości". Urzędnicy przyznają, że runąć może kolejna ściana, bo do opuszczonych budynków wciąż wchodzą ludzie.
Huk, tuman kurzu i niedowierzanie. Kamienica przy Zielonej 48 w minionym tygodniu częściowo runęła, chociaż zdaniem urzędników jeszcze niedawno jej stan nie zagrażał zawaleniem.
- Ktoś wyciągnął metalową belkę stropową ze środka. To mogło przyczynić się do katastrofy - twierdzi w rozmowie z tvn24.pl Grzegorz Gawlik z biura prasowego w łódzkim magistracie.
Teoretycznie w budynku nie miało prawa nikogo być. Przy wejściu wisi żółta tabliczka: "Uwaga! Budynek do rozbiórki". Przed wizytami niepowołanych osób miały chronić zamurowane drzwi i okna. Niestety, nieskutecznie.
"Wystarczy hulnąć"
Gmach przy Zielonej 48 znajduje się na liście 110 budynków wyłączonych z użytkowania. Kolejnych 121 dołączy do tej listy, kiedy tylko wyprowadzą się ostatni lokatorzy. Częściowo zawalona kamienica przy Zielonej na rozbiórkę czekała... od 12 lat. Dopiero ostatnie wydarzenia sprawiły, że stała się priorytetowym wyzwaniem dla urzędników. Pytanie tylko, co z innymi, równie zniszczonymi budynkami?
Przędzalniana 91. Tutaj mieści się inny budynek, który jest wyłączony z użytkowania. Tutaj też - w teorii - nie można wejść do środka. Podobnie jak na Zielonej - tutaj również rzeczywistość mocno odbiega od założeń.
- Do środka? Teraz? Proszę bardzo - mówi nam "Dżery", podchmielony łodzianin po 40-stce, który pił piwo pod ruderą.
"Dżery" podchodzi do jednego z okien i z prawą pokazuje, gdzie deski się nie trzymają. Jak ktoś chce - może wejść.
- A jak ktoś grubszy, to wystarczy skoczyć przez ogrodzenie kamienicy. Od podwórka jest otwarte - uśmiecha się.
- Co chwilę ktoś tam włazi - wtóruje właścicielka okolicznego skupu złomu. I dodaje: - Najgorzej jest zimą. Wtedy przez krzaki prowadzące do podwórka chodzą całe wycieczki. Potem z "opuszczonego" budynku słychać odgłosy libacji - opowiada.
Dodatkowe patrole?
- Osoby trzecie na terenie wyłączonych z użytkowania budynków to faktycznie spory problem - przyznaje w rozmowie z nami Andrzej Chojnacki z wydziału budynków i lokali w miejskim magistracie.
Chojnacki mówi, że miasto nie jest w stanie zapewnić, że do opuszczonych i zabezpieczonych gmachów nikt nie wejdzie i nie przyczyni się do kolejnej katastrofy budowlanej czy pożaru.
- To bardzo trudne. Po ostatnich wydarzeniach zawnioskuję jednak do straży miejskiej o dodatkowe patrole funkcjonariuszy w pobliżu wyłączonych z użytkowania gmachów - kończy urzędnik.
Kosztowne burzenie
Łódzki urząd miasta co roku przeznacza na wyburzenia do półtora miliona złotych. Wystarcza to na kilkanaście wyburzeń budynków, które najbardziej zagrażają mieszkańcom.
- Borykamy się z wieloletnimi zaniedbaniami. Przez dziesięciolecia problem kamienic był całkowicie zostawiony sam sobie - podkreśla Tomasz Piotrowski, szef projektu "mia100 kamienic" realizowanego przez łódzki magistrat.
Piotrowski dodaje, że co roku środki na wyburzenia systematycznie wzrastają.
- To wciąż tylko kropla w morzu potrzeb. Brakuje nam środków jak powietrza, ale na raz nie uda nam się poprawić błędów poprzedników - kwituje.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź