"Kipisz" to miejsce, które cieszy się dużą popularnością wśród artystów. Jak się jednak okazało, nie na tyle dużym, żeby uchronić je przed zamknięciem. - Kawę mamy za dziesięć złotych. Powinniśmy mieć po 12, 13 złotych. Po prostu nie mieliśmy serca, żeby zwiększyć ceny - opowiada właściciel Paweł Grala. Zanim został przedsiębiorcą, zajmował się choreografią. W rozmowie z naszą reporterką Katarzyną Pasikowską-Poczopko przyznaje, że nie ma zmysłu biznesmena.
- Nie chciałem uderzać w pobratymców, w łodzian - opowiada.
Czytaj też: rodzinny sklep znika po 33 latach. "Zabił go prąd"
Niestety, niedawno musiał podjąć decyzję o zwinięciu interesu. Paweł Grala mówi, że klubokawiarnia "Kipisz" ruszyła w czasie pierwszego lockdownu związanego z pandemią COVID-19. Otwarcia nie można było wstrzymać, potem była - jak słyszymy - walka o wytrzymanie na rynku.
Syzyfowa praca
Mężczyzna opowiada, że po pandemii pojawiły się problemy związane z drożyzną i inflacją, która pozostawiała coraz mniej pieniędzy w kieszeniach klientów.
- Wybuch wojny na wschodzie wywołał gospodarczo-ekonomiczną zawieruchę, której nie wytrzymaliśmy - opowiada przedsiębiorca.
Decyzję o zamknięciu lokalu podjął po tym, jak pojawiła się zapowiedź podwyżki czynszu.
- Trzeba było coś zrobić, żeby nie zostać z długami. Stwierdziłem, że nie mam już siły tego coraz cięższego głazu pchać - opowiada gość TVN24.
Pracę straciło osiem osób. Kadra o trudnej sytuacji lokalu wiedziała już od pewnego czasu. Paweł Grala przekazuje, że wszyscy szukają aktualnie nowego zajęcia.
Autorka/Autor: bż/tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24