Początek był ekstremalnie trudny, bo związany z pandemicznymi restrykcjami. Kiedy klubokawiarni Kipisz w Łodzi udało się ją przetrwać, właściciel był przekonany, że najtrudniejsze za nim, ale pojawiły się kolejne problemy - wysokie ceny i zapowiedź podwyżki czynszu. Za dwa tygodnie lokal zostanie zamknięty, pracę traci osiem osób.
"Kipisz" to miejsce, które cieszy się dużą popularnością wśród artystów. Jak się jednak okazało, nie na tyle dużym, żeby uchronić je przed zamknięciem. - Kawę mamy za dziesięć złotych. Powinniśmy mieć po 12, 13 złotych. Po prostu nie mieliśmy serca, żeby zwiększyć ceny - opowiada właściciel Paweł Grala. Zanim został przedsiębiorcą, zajmował się choreografią. W rozmowie z naszą reporterką Katarzyną Pasikowską-Poczopko przyznaje, że nie ma zmysłu biznesmena.
- Nie chciałem uderzać w pobratymców, w łodzian - opowiada.
Niestety, niedawno musiał podjąć decyzję o zwinięciu interesu. Paweł Grala mówi, że klubokawiarnia "Kipisz" ruszyła w czasie pierwszego lockdownu związanego z pandemią COVID-19. Otwarcia nie można było wstrzymać, potem była - jak słyszymy - walka o wytrzymanie na rynku.
Syzyfowa praca
Mężczyzna opowiada, że po pandemii pojawiły się problemy związane z drożyzną i inflacją, która pozostawiała coraz mniej pieniędzy w kieszeniach klientów.
- Wybuch wojny na wschodzie wywołał gospodarczo-ekonomiczną zawieruchę, której nie wytrzymaliśmy - opowiada przedsiębiorca.
Decyzję o zamknięciu lokalu podjął po tym, jak pojawiła się zapowiedź podwyżki czynszu.
- Trzeba było coś zrobić, żeby nie zostać z długami. Stwierdziłem, że nie mam już siły tego coraz cięższego głazu pchać - opowiada gość TVN24.
Pracę straciło osiem osób. Kadra o trudnej sytuacji lokalu wiedziała już od pewnego czasu. Paweł Grala przekazuje, że wszyscy szukają aktualnie nowego zajęcia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24