W środę wieczorem amerykańskiego czasu z Houston wyleciał lek, na który pilnie czekała dziewięciolatka z nowotworem mózgu. Specyfik już w piątek rano był w Warszawie. Od tego czasu, do wtorkowego popołudnia, nie mógł dotrzeć do szpitala w Łodzi, gdzie leczona jest mała pacjentka. Sprawę udało się wyjaśnić dopiero we wtorek wieczorem, już po nagłośnieniu przez nas sytuacji. Lek odebrali z Warszawy bliscy chorego dziecka.
Lek, na który czekała dziewczynka, to WP1066. Jak tłumaczy nam profesor Wojciech Młynarski, specyfik ma spowalniać rozwój guza i tym samym uszkadzanie kolejnych sektorów mózgu. 14 października resort zdrowia zgłosił zapotrzebowanie na ściągnięcie preparatu ze Stanów Zjednoczonych i jednocześnie wydał zgodę na jego wykorzystanie w szpitalu, gdzie leczona jest chora dziewięciolatka. Po załatwieniu wszystkich formalności dwukilogramowa paczka zawierająca proszek do zawiesiny wraz z rozpuszczalnikiem mogła wyruszyć w drogę.
Każda zwłoka działa na niekorzyść pacjentki
Początkowo szło sprawnie. Według danych udostępnianych przez firmę przewozową paczka przygotowana przez amerykańską aptekę została oddana do biura w Houston o 16.17 miejscowego czasu w środę. Cztery godziny później lek rozpoczął drogę. Po kilku godzinach był w Indianapolis, skąd (o 5.37 czasu lokalnego w czwartek) przesyłka wyruszyła do Francji. W punkcie przeładunkowym pod Paryżem paczka była w czwartek o 19.12 naszego czasu. Następnego dnia, w piątek 22 października o 7.24, była w sortowni w Warszawie.
Choć od tego czasu minęły ponad cztery dni, do wtorkowego popołudnia przesyłka nie trafiła do Łodzi. Profesor Młynarski, kierownik Kliniki Pediatrii, Onkologii, Hematologii i Diabetologii w szpitalu im. M. Konopnickiej w Łodzi, alarmował, że każda zwłoka działa na niekorzyść pacjentki. Zaznaczał, że uważa sprawę za "absolutnie szokującą".
Urwany kontakt
Wstępny, orientacyjny czas dotarcia paczki wskazano na poniedziałek, do godziny 18, ale i ten - odległy od piątkowego poranka - termin nie został dotrzymany. - Próbowałem ustalić, co się stało. Niestety, nikt nie był w stanie powiedzieć, co dzieje się z lekiem. Wiedziałem, że nie mogą być to kwestie celne, bo leki w Polsce nie mają cła, więc paczka powinna opuścić oddział bez żadnej zwłoki - tłumaczy prof. Młynarski.
W serwisie internetowym firmy przewozowej status przesyłki od piątku niezmiennie pokazuje, że znajduje się ona w Warszawie. Na stronie pojawiła się informacja o "potencjalnym opóźnieniu". Zaznaczono przy tym, że "obecnie nie jest dostępna planowana data doręczenia".
We wtorek po godzinie 13, gdy dowiedzieliśmy się o sprawie, skierowaliśmy do firmy przewozowej prośbę o komentarz. Do chwili publikacji nikt nie odpowiedział na nasze maile, a konsultanci telefoniczni przekazywali nam, że nie mają prawa rozmawiać z dziennikarzami.
Zamieszanie i szczęśliwe zakończenie
Przewoźnik odezwał się natomiast do profesora Wojciecha Młynarskiego. Jak relacjonuje nam lekarz, firma potwierdziła zgłoszenie celne paczki, która trafiła do Polski z Ameryki Północnej. Problem w tym, że załączony dokument nie dotyczy oczekiwanego medykamentu z USA, ale - z niewyjaśnionego jak dotąd powodu - opiewa na tablet z ładowarką, który dotarł do Polski z Kanady.
- Nie mamy nic wspólnego z żadnymi tabletami. Potrzebujemy leku - mówi lekarz. Dodaje, że zaalarmowani rodzice dziewczynki podjęli prywatnymi kanałami próbę ściągnięcia przesyłki. Ostatecznie ta droga okazała się skuteczna. Specyfik został odebrany przez bliskich dziewczynki i to oni zabrali lek do Łodzi.
Transport małej pacjentki do szpitala im. Konopnickiej zaplanowano na środę.
Sprawą przedłużającego się transportu leku zainteresowało się ministerstwo, za którego zgodą - przypomnijmy - lek został sprowadzony do Polski. W biurze prasowym resortu zdrowia, gdzie przedstawiliśmy szczegóły sprawy, poinformowano nas, że odpowiedź na nasze przesłane mailem pytania otrzymamy w środę.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24