Na autostradzie A1 koło Kamieńska (woj. łódzkie) kierujący samochodem osobowym wjechał w stojące na lewym pasie pachołki, które ustawili drogowcy pracujący tuż obok. Elementy pachołków dosłownie wystrzeliły w powietrze. - Mogło dojść do tragedii, kierowca mógł stracić panowanie nad pojazdem i wjechać w pracowników stojących tuż obok - komentuje były biegły z zakresu analizy i rekonstrukcji wypadków drogowych. Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad sprawdza, czy wcześniej była informacja o zwężeniu drogi.
Do zdarzenia doszło 8 marca na autostradzie A1 koło Kamieńska w województwie łódzkim. Nagranie opublikował serwis Stop Cham. Na nagraniu widać, jak kierujący czerwonym samochodem osobowym wjeżdża w stojące na lewym pasie pachołki. Obok stało kilku pracowników służby drogowej w pomarańczowych strojach. Na nagraniu widać, że na przeciwległej jezdni stał ich samochód ostrzegający o utrudnieniach. Nie wiadomo natomiast, czy taka informacja była na nitce drogi, gdzie ustawione były pachołki. "Kierujący toyotą wjeżdża w pachołki na autostradzie A1, które ustawili pracujący po wypadku, jaki miał miejsce na przeciwnej jezdni. Wcześniej nie było informacji o zwężeniu. Mogło dojść do tragedii" - napisał autor nagrania.
Czytaj też: Nie chcieli stać na autostradzie, zawracali pasem zieleni. Nagranie
"Sprawdzamy, czy było odpowiednie oznakowanie"
Do zdarzenia odniósł się rzecznik łódzkiego oddziału Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. - Film prezentuje krótki wycinek z sytuacji na drodze i istnieje możliwość, że nie wszystkie okoliczności składające się na ten incydent są widoczne. Należy jednak podkreślić ryzykowne i niebezpieczne zachowanie kierowcy czerwonego auta, który zmusza do gwałtownych manewrów również innych uczestników ruchu, zaś ludzi pracujących na drodze przy zabezpieczeniu skutków innego zdarzenia, które miało miejsce na drugiej jezdni, naraża na poważne niebezpieczeństwo. Trudno ocenić, czym była spowodowana tak duża nieuwaga. Nie można wykluczyć, że jej przyczyną było skupienie uwagi na innej czynności niż prowadzenie samochodu, co aktualnie nie jest możliwe do ustalenia. Tak czy inaczej, kierowca całkowicie zignorował oznakowanie, jakie pojawiło się na drodze - skomentował Maciej Zalewski. Zastrzegł, że drogowcy sprawdzają, czy na nitce drogi gdzie doszło do tego zdarzenia, było odpowiednie oznakowanie informujące kierowców o utrudnieniach.
Mogło dojść do tragedii
Były biegły z zakresu analizy i rekonstrukcji wypadków drogowych w rozmowie z tvn24.pl też zastanawiał się, dlaczego kierujący czerwonym samochodem wjechał w pachołki. - Na drogach szybkiego ruchu zawsze stoją wcześniej świecące strzałki informujące o tym, że trzeba zmienić pas ruchu. Na pewno trzeba to sprawdzić, bo może informacji nie było - skomentował Andrzej Janicki. Dodał, że mimo to panowała dobra widoczność i pachołki było dobrze widać. - Jeżeli oznakowanie było prawidłowe - zastrzegam, jeśli było prawidłowe - to mamy tutaj błędną technikę jazdy kierującego samochodem, nie dostosował prawdopodobnie prędkości do zmiennej sytuacji, źle ocenił możliwość zmiany pasa ruchu. Mogło dojść do tragedii, bo ten kierowca mógł stracić panowanie nad pojazdem i wjechać w pracowników stojących tuż obok - podsumował były biegły sądowy.
Autorka/Autor: pk
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Stop Cham