Sąd Apelacyjny w Łodzi odroczył do 19 października ogłoszenie wyroku w sprawie mężczyzny oskarżonego o zabójstwo dziennikarza z Mławy Łukasza Masiaka. Od decyzji sądu pierwszej instancji, skazującego Bartosza N. na siedem lat więzienia, odwołała się zarówno prokuratura, jak i obrona skazanego.
Do zabójstwa Łukasza Masiaka, od 2010 r. dziennikarza własnego portalu internetowego naszamlawa.pl, doszło w nocy 14 czerwca 2015 r. w kręgielni, w jednym z nocnych lokali w Mławie.
Według biegłych, mężczyzna zmarł w wyniku kopnięcia w głowę. Bartosz N. zbiegł i ukrywał się przez ponad pół roku. Wydano za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Na początku lutego 2016 r. zgłosił się do płockiej Prokuratury Okręgowej.
Postawiono mu wtedy zarzut działania z zamiarem ewentualnego pozbawienia życia mławskiego dziennikarza. Bartosz N. nie przyznał się do zabójstwa. Utrzymywał, że doszło do nieszczęśliwego wypadku.
Pierwszy wyrok
W kwietniu tego roku płocki sąd skazał Bartosza N. na karę 7 lat więzienia. Ogłaszając wyrok, sąd zmienił kwalifikację czynu z zabójstwa na spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego skutkiem był zgon dziennikarza.
Sąd ustalił, że Bartosz N. kopnął w szyję Masiaka, w wyniku czego doszło do pęknięcia tętnicy kręgowej oraz masywnego krwawienia, "przy czym następstwem tego czynu była spowodowana nieumyślnie śmierć" dziennikarza.
W ocenie sądu, który powołał się m.in. na zeznania świadków, Bartosz N. nie działał z premedytacją, czyli z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia. Zdaniem sądu materiał dowodowy nie przekonuje również, aby działalność dziennikarska miała związek ze śmiercią Masiaka. Przyczyną miał być zatarg natury towarzyskiej.
Dwie apelacje
Podczas wtorkowej rozprawy odwoławczej prokuratura i oskarżyciel posiłkowy mówili, że nie zgadzają się z przyjętą przez sąd kwalifikacją czynu. Według nich N. działał z zamiarem ewentualnego pozbawienia życia; zwracali uwagę, że oskarżony bił z ogromną siłą, zadawał perfekcyjne ciosy, bo sam ćwiczył sztuki walki. Wiedział, jak uderzyć, aby zabić. Przypomnieli, że po zdarzeniu N. uciekł i ukrywał się przez kilka miesięcy; zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił.
Strona przypomniała także, że N. na chwilę przed zdarzeniem kontaktował się z mężczyzną, który określany jest jako lokalny przestępca i zaraz po zdarzeniu również telefonował do niego. Ofiara miała pisać o tym mężczyźnie artykuły i dlatego zdarzenie mogło mieć z tym związek.
"Obydwaj po alkoholu"
Obrońca oskarżonego nie zgadzał się z argumentami prokuratury i oskarżyciela posiłkowego. Jego zadaniem wydźwięk społeczny, jaki nadano sprawie, od samego początku utrudnił zachowanie obiektywizmu. Zdaniem obrony bezpodstawne jest wiązanie zdarzenia z działalnością dziennikarską ofiary. Obrona podziela zdanie sądu I instancji, że jego przyczyną był zatarg natury towarzyskiej, a całe zajście spowodował dziennikarz. Tak że nie można mówić o N., że działał z zamiarem pozbawienia życia.
Przekonywał, że jego klient "ma uczucia, wielu pomagał", zwłaszcza niepełnosprawnym, a całe zdarzenie "odcisnęło piętno na jego życiu".
- To nie jest tak, że jedna osoba jest święta, a druga zła - mówił obrońca.
Przypomniał, że zarówno N., jak i dziennikarz byli w chwili zdarzenia pod wpływem alkoholu. Według obrony, żadne zebrane dowody nie wskazują na to, że jego klient liczył się ze śmiercią ofiary.
Po wysłuchaniu stron Sąd Apelacyjny postanowił - ze względu na zawiłość sprawy - odroczyć ogłoszenie wyroku do 19 października.
Autor: bż/i/jb / Źródło: TVN24 Łódź, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź