Pod wieżą Eiffla i na ulicach Nowego Jorku... Przy świetle żarówki i z głową w chmurach - dzięki multimedialnym wizualizacjom i genialnemu głosowi legenda Woodstock Joe Cocker zabrał tych, którzy przybyli na jego warszawski koncert w niezwykłą podróż po "swoich" miejscach, wspomnieniach i muzyce.
Dla pochodzącego z Sheffield wokalisty trzy tysiące osób, które przyszły na Torwar, to publiczność wyjątkowo kameralna. I trzeba przyznać, że monumentalna scenografia, rozświetlona scena i tłok na niej panujący początkowo podziałały na fanów artysty onieśmielająco.
Tłum rozkręcał się powoli, a prawdziwy przełom nastąpił w momencie, gdy Cocker zdecydował się podejść ze swoim zespołem bliżej publiki. Pojawiły się akustyczne gitary i wysokie taborety, a na sali w końcu zrobiło się duszno. Później Cocker na tyle rozkręcił warszawską publiczność, że pod koniec koncertu nikt nie świecił już cyfrowymi kamerami i aparatami, bo ręce same składały się do oklasków. Przywoływany nimi muzyk trzykrotnie żegnał się z Warszawą.
"Bloody Joe"
W maju miał swoje 64. urodziny,a w czerwcu wyruszył w wielką europejską trasę koncertową, promującą najnowszy album "Hymn for my soul". Do Warszawy dotarł 10 grudnia i swoją energią 20-to latka powalił wszystkich na łopatki. Cocker był wszędzie. Każdy "numer" kończył jednym, dwoma, trzema podskokami. Grał na udawanym fortepianie, bębnach, gitarze basowej i elektrycznej. Śpiewał jak zawsze - charakterystycznym, zachrypniętym głosem i z dłońmi wyciągniętymi przed siebie, wybijając palcami kolejne nuty.
Wokalista namówił fanów na podróż do jego muzycznych początków. I publiczność na to poszła. Gdy Cocker śpiewał nowe wersje utworów, które - jak sam podkreśla - "na jego muzycznej mapie zajmują najważniejsze miejsce", za jego plecami migały stare zdjęcia... Znanych mu ulic, miejsc i ludzi. Z trudem można było poznać też samego artystę z długimi, czarnymi włosami, kiedy śpiewał na Woodstock. Publiczność chętnie weszła w tę muzyczną podróż. Ktoś krzyknął: "Bloody Joe!", nawiązując do burzliwego, młodzieńczego okresu twórczości Cockera. Wokalista roześmiał się.
Płonąca płyta
Trasa "Hymn for my soul tour 2007" z pewnością jest dla Joe Cockera wyjątkowa. Muzyk podkreśla, że płyta, która ukazała się w marcu, to wycieczka do jego muzycznych fundamentów. Na krążku po raz pierwszy znalazły się wyłącznie covery. Jak wiadomo nic nie dzieje się bez przyczyny.
Cocker przyznaje, że pod koniec kariery chciał zmierzyć się z tymi kompozycjami, które wywarły na nim największy wpływ i ukształtowały jego warsztat muzyczny. - Nagranie tej płyty kosztowało mnie sporo zdrowia - przyznaje muzyk. I dodaje: - Przez wiele lat ludziom podobały się moje wersje cudzych hitów. Teraz poszedłem na całego i wydaje mi się, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty. To najbardziej emocjonalny i duchowy projekt, nad jakim pracowałem. Najlepsza muzyka to więcej niż jedynie rozrywka. Łączy się z ludźmi na wyższym poziomie. To właśnie taka muzyka. Boska. Naprawdę boska - mówi Cocker o "Hymn for my soul"
Ten dziadek to energetyczna rakieta Głos z publiczności
Krążek został nagrany w Hollywood, w studiu należącym do współpracującego z Joe od lat keyboardzisty, producenta i aranżera, CJ Vanstona. Sesje nagraniowe odbywały się jednak nie bez incydentów.
- Kiedy nagrywam w Los Angeles, jest niemal pewne, że coś pójdzie nie tak. Kiedy pracowałem tam poprzednio, akurat nastąpiło trzęsienie ziemi. Tym razem w całym mieście szalały pożary. A to wpłynęło na mój głos – opowiada Cocker. Podobno muzyk chciał nazwać nawet cały projekt "The Fire Sessions", czyli „Ogniste sesje”.
Wszystko, co dobre
Joe Cocker urodził się 20 maja 1944 w Sheffield, w północnej Anglii. Pierwsze kroki na scenie stawiał jako 15-latek w grupie The Cavaliers. Później dołączył do formacji Vance Arnold & The Avengers. Własny zespół - The Grease Band - założył dopiero w połowie lat 60. Wtedy został zauważony przez producenta Denny’ego Cordella, który sprowadził grupę do Londynu i pomógł podpisać kontrakt nagraniowy. Przez kolejne lata kariery zasłynął wykonując liczne przeboje, w tym "You Are So Beautiful", "Unchain My Heart" i "You Can Leave Your Hat On".
Publiczność, która przyszła na Torwar usłyszała je wszystkie. I pewnie dlatego tytułowych kapeluszy z utworu Cockera nikt na głowie nie chciał zostawiać.
Łukasz Orłowski
Źródło: tvn24.pl, livenation.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24