Płonne okazały się nadzieje Romana Polańskiego, że amerykański sąd umorzy ciągnącą się od 30 lat sprawę o gwałt na nieletniej. Sąd w Los Angeles dał do zrozumienia, że sprawa może zostać umorzona, ale stwierdził równocześnie, że w tym celu Polański musi stawić się osobiście w Kalifornii.
Amerykański sąd apelacyjny odrzucił bowiem wniosek Polańskiego o przeniesienie sprawy poza Los Angeles. Reżyser od lat powtarza, że kalifornijski sąd jest wobec niego uprzedzony.
Tak więc jeśli Polański chce, by jego sprawa została umorzona, będzie musiał stawić się w sądzie w Los Angeles. Problem w tym, że po wylądowaniu może zostać aresztowany.
Kłopoty Polańskiego ciągną się od 1977 r., gdy artysta został oskarżony o "formalny gwałt", tzn. seks z 13-letnią Samanthą Geimer, a także podanie jej narkotyku. Został aresztowany, przyznał się do seksu z nieletnią, a po zwolnieniu z aresztu za kaucją wyjechał z USA, obawiając się wieloletniego więzienia.
Gwałt za przyzwoleniem
Sprawa budzi niemało emocji, które podgrzewa fakt, że Geimer przyznała, że seks odbył się za przyzwoleniem, a kilka lat temu oświadczyła, że wybacza Polańskiemu i chce, by mógł wrócić do USA.
Także ona wystąpiła do sądu o umorzenie sprawy, twierdząc, że oszczędziłoby to dalszych cierpień jej i jej rodzinie. Kobieta argumentuje, że czuje się dręczona przez zainteresowanie prokuratury intymnymi i drastycznymi szczegółami.
Samantha Geimer, matka trójki dzieci, oceniła też, że naleganie prokuratury i sądu, by Polański osobiście się stawił, by prosić o zakończenie sprawy, jest "dowcipem, okrutnym żartem" z niej samej. Geimer nie pierwszy raz występuje o zamknięcie sprawy przeciw Polańskiemu; czyniła to już, bezskutecznie, w 1995 i 1997 roku.
Źródło: PAP