W niczym nie przypomina zwiastunów, do których przyzwyczaiły nas kina. Zapowiedź superprodukcji Ridleya Scotta "Marsjanin", w którego realizację zaangażowana była polskie studio, podczas pierwszego weekendu obejrzało w USA 2,4 mln internautów.
Na czym polega fenomen produkcji? - Zamiast standardowego montażu ujęć z filmu, mamy tu zupełnie nowe, oryginalne podejście - tłumaczy Natalia Lasota z polskiego studia produkcyjnego Juice. - Stworzyliśmy viral, który z jednej strony ma budować zainteresowanie "Marsjaninem”, z drugiej - dawać naukowe podstawy historii pokazanej na ekranie - dodaje producentka.
Zamiast najlepszych scen z filmu, zestawionych w pełną emocji jednominutówkę, dostajemy miniodcinek popularnego w Stanach Zjednoczonych serialu "Kosmos". Jego gospodarzem jest, jak w oryginale, amerykański gwiazdor astrofizyki Neil DeGrasse Tyson. "Odkąd nasz gatunek po raz pierwszy spojrzał w niebo, marzyliśmy by dotrzeć na Marsa. W 2029 r. roku to marzenie się spełniło, kiedy pierwszy człowiek stanął na Czerwonej Planecie" - tymi słowami Tyson wprowadza nas w temat filmu. I opowiada o niebezpieczeństwach oraz potencjalnych zyskach misji statku Hermes na Marsa, o której traktuje najnowsza produkcja Ridleya Scotta.
Misiński i Knapik - nazwiska, które trzeba zapamiętać
Prace nad trailerem trwały ponad dwa miesiące, a zaangażowane w nie był zespół 10 osób wspierany przez artystów. Polska firma, jak informują producenci, odpowiedzialna była za stworzenie niemal wszystkiego, co widać na ekranie. Za kamerą stanęli Amerykanie Ash Thorp i Chris Eyerman, a dyrektorem artystycznym przedsięwzięcia był Michał Misiński. To właśnie dzięki jego znajomości z Thorpem doszło do polsko-amerykańskiego projektu. Panowie współpracowali wcześniej przy "Ghost in the Shell", międzynarodowym projekcie przygotowującym o stworzenia remake'u kultowej anime.
Efekty specjalne w teaserze do "Marsjanina" nadzorował Jakub Knapik, który w dorobku ma pracę m.in. nad efektami wizualnymi w głośnej, nagrodzonej Europejską Nagrodą Filmową "Melancholii"(2011) Larsa von Triera oraz w nie mniej głośnym "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego, wyróżnionym w 2010 r. Nagrodą Specjalną Jury na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Ostatnio Knapik był zaangażowany w efekty specjalne do "Hiszpanki" Łukasza Barczyka, polskiej superprodukcji o powstaniu wielkopolskim, która - inaczej niż samo powstanie - okazała się spektakularną klapą.
- Poza nagraniami z udziałem Neila DeGrasse Tysona w naszym warszawskim studiu stworzyliśmy m.in. serię ujęć z mgławicą kosmiczną otaczającą prowadzącego oraz graficzny Układ Słoneczny pokazujący drogę, którą muszą przebyć astronauci z Ziemi na Marsa. Animowaliśmy ogromny model statku kosmicznego Hermes, wykorzystany w filmie Ridleya Scotta – opowiada Knapik. - Jesteśmy dumni i szczęśliwi, że pracowaliśmy ramię w ramię z największymi specjalistami od efektów specjalnych. To było duże przeżycie – dodaje Michał Misiński.
Damon sam na Marsie
W swym najnowszym dziele Ridley Scott - autor m.in. "Obcego - ósmego pasażera Nostromo", "Łowcy androidów" i "Prometeusza" - znów serwuje nam wycieczkę w kosmos. Tym razem w formule thrillera science-fiction. Potworna burza piaskowa sprawia, że ekspedycja, w której skład wchodzi Mark Watney (Matt Damon), musi ewakuować się z Czerwonej Planety. Uznany przez sztab w Houston za zmarłego, ranny Watney po odzyskaniu przytomności stwierdza, że został na Marsie sam. Czy uda mu się przetrwać i wezwać pomoc NASA? O tym Polacy będą mogli przekonać się dopiero 2 października, kiedy film trafi na ekrany naszych kin. Światowa premiera będzie miała miejsce 11 września na rozpoczynającym się dziś Festiwalu Filmowym w Toronto.
Autor: anja//rzw
Źródło zdjęcia głównego: 20th Century Fox