- Kiedy byłam w tym bloku, to była tylko i wyłącznie rozpacz, że muszę to przeżywać. Nie jestem świadkiem. Jestem uczestnikiem. To jest moje życie - wspomina Alina Dąbrowska w rozmowie z Magdą Łucyan, reporterką "Faktów" TVN.
Rozmowy z byłymi więźniami KL Auschwitz-Birkenau powstały w związku z 74. rocznicą wyzwolenia obozu, która przypadała 27 stycznia 2018 roku. Teraz, rok później, z okazji 75. rocznicy tego wydarzenia, przypominamy cykl "Obóz".
Urodzona w 1923 roku Alina Dąbrowska do KL Auschwitz-Birkenau trafiła w czerwcu 1943 roku. Miała wówczas 20 lat. Jej numer obozowy to 44165.
- O obozie Auschwitz słyszałam przedtem, podczas pobytu wiezieniu, gdzie byłam cały rok, że tam śmierć jest na porządku dziennym, że nie ma jedzenia. Niestety, rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza - relacjonuje pierwszy dzień za kratami. - Zaprowadzono nas do takiej dużej sali i wtedy kazano się nam rozebrać. Drugie takie wrażenie to było, że nam te włosy obcięto. Wyglądałyśmy strasznie. Niektóre dziewczyny płakały. Dostałam oczywiście dwa buty, z których każdy był troszkę z innej pary, ale ta sukienka, którą dostałam… W koszuli były całe rzędy wesz - opowiada pani Alina.
- Potem robiono nam numery i dowiedziałam się, że jestem 44165. To był mój numer, moje nazwisko, moja tożsamość – podkreśla.
- Po pewnym czasie doszłyśmy do baraku. Weszłyśmy do tego baraku i uważam, że to było jedno z najbardziej dramatycznych przeżyć mojego życia. Dlatego, że to nie było podobne do niczego, z czym miałam przedtem do czynienia. Około 500 kobiet w takim pomieszczeniu. Jakieś z rzadka światła, przede wszystkim łóżka i te kobiety. To nie było tak, że na jednym łóżku spała jedna kobieta. Po kilka, nawet nie było widać łóżek, tak dużo było kobiet. Wszystkie były bez włosów, niepodobne były do kobiet. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Pomyślałam sobie wtedy: tak musi wyglądać piekło – zaznacza.
Pani Alina była niejednokrotnie świadkiem tak zwanych selekcji. - Któregoś dnia wezwano nas, że będzie selekcja. Wszystkich ustawiono w rzędach i przyszedł esesman. Nawet nie bawił się, żeby ręką pokazywać, tylko laską po prostu zaznaczał - opowiada. Wtedy osoba idąca przy esesmanie zapisywała numer wskazanego więźnia. Wybór esesmana był wyrokiem.
- To są osoby przeznaczone na śmierć - dodaje była więźniarka KL Auschwitz-Birkenau. Zapamiętała stojącą obok pewną starszą Żydówkę, która przyjmowała te selekcje z niebywałym spokojem. - Moim zdaniem ona do końca miała nadzieję, że coś jednak się zmieni - podkreśla pani Alina.
- Trupy i zmarli tam byli na porządku dziennym. Byłam tam już na tyle długo, że wiedziałam, że ludzie umierają, że ich się kładzie na kupkę - jednych z drugimi - i że ta śmierć jest rzeczą powszechną - wskazuje.
Przypomina także o masowych eksterminacjach, do jakich dochodziło w obozie. Jak mówi, mordowano ludzi całymi blokami. - To było straszne - stwierdza.
Widziała również, jak całe grupy więźniów szły do komory gazowej. - Jedni z pierwszych to byli Cyganie. Zrobiono tam [w tak zwanym rodzinnym obozie cygańskim Zigeunerfamilienlager - przyp. red.] selekcję. Krzyczeli, bronili się słowem, krzykiem, ale ich wieźli przez ten cały obóz do krematorium. A już te różne grupy Żydów, które oni tam spalali w 1944 roku, to już w ogóle nie było żadnych krzyków. Oni nie wiedzieli, dokąd idą - podkreśla. - Oni wiedzieli, że idą się kąpać - dodaje.
Pani Alina w obozie zachorowała na tyfus i miała styczność z doktorem Josefem Mengele, bezwzględnym lekarzem i oficerem SS, który przeprowadzał na ludziach okrutne eksperymenty.
Była więźniarka Auschwitz-Birkenau na koniec rozmowy została zapytana przez reporterkę "Faktów" TVN, jakie przesłanie chciałaby przekazać młodym pokoleniom. - Przede wszystkim, żeby szanować drugiego człowieka – podkreśliła Alina Dąbrowska.
Autor: tmw / Źródło: tvn24