"Stawka większa niż śmierć" to tytuł filmu Patryka Vegi, który jest kontynuacją serialu sprzed lat ze Stanisławem Mikulskim – Klossem i Emilem Karewiczem – Brunnerem w rolach głównych. Tym razem w role filmowych antagonistów wcielili się Tomasz Kot i Piotr Adamczyk. Przed premierą (16 marca), nie tylko o filmie rozmawiamy z reżyserem.
TVN24.pl: Zmierzył się pan z kultowym serialem "Stawka większa niż życie". Jak radził pan sobie z presją?
Kloss jest jednym z nielicznych bohaterów zbiorowej wyobraźni, który wpisał się w kulturę masową. Mierząc się z legendą, postanowiłem, że zrobię taką "Stawkę…", jaką sam dziś chciałbym obejrzeć w kinie Patryk Vega
Patryk Vega: Strach działa paraliżująco, ale nie jesteśmy w stanie stworzyć nic wartościowego, poddając się mu. Kloss jest jednym z nielicznych bohaterów zbiorowej wyobraźni, który wpisał się w kulturę masową. Mierząc się z legendą, postanowiłem, że zrobię taką "Stawkę…", jaką sam dziś chciałbym obejrzeć w kinie. Ustawiłem się w pozycji widza. Gdy byłem mały, też biegałem z pistoletem i bawiłem się w Klossa. Na planie czerpałem więc z tego dziecka. To było paliwo napędowe. Kierowałem się instynktem.
Obsada aktorska budzi zaskoczenie. Obsadził pan role a rebours - na przekór warunkom zewnętrznym i ekranowym wizerunkom. Piotr Adamczyk byłby przecież wymarzonym Klossem, zaś Tomasz Kot - Brunerem. Jest odwrotnie.
Denerwuje mnie, że w polskim kinie obsadza się aktorów tak, jak to dyktują ich warunki zewnętrzne. A jak aktor stworzy fajną rolę, to potem w koło Macieju gra identyczne. Bo nie ma ryzyka, że się nie sprawdzi. Idziemy więc do kina i oglądamy 10 filmów z tym samym aktorem, w takiej samej roli. Postanowiłem to złamać. Sprawdziło się znakomicie. Dla aktora - najciekawsze - to zagrać wbrew warunkom zewnętrznym.
Mamy do czynienia z kinem przygodowym, w stylu "Poszukiwaczy zaginionej Arki", stąd też i trójkąt miłosny i elementy humoru, które pozwalają odetchnąć po momentach akcji. Słowem, to wszystko, co zawiera dzisiejszy, kinowy hit. Vega
Opowieść o Klossie to u pana połączenie kina wojennego ze szpiegowskim. Historia opowiadana jest serio, ale całość traktujemy z przymrużeniem oka, przez nieco komiksowy charakter postaci. Był zamierzony, czy tak wyszło mimochodem?
Zamierzony. Mamy do czynienia z kinem przygodowym w stylu "Poszukiwaczy zaginionej Arki", stąd też i trójkąt miłosny, i elementy humoru, które pozwalają odetchnąć po momentach akcji. Słowem, to wszystko, co zawiera dzisiejszy kinowy hit. Jak oglądałem go dziś, pomyślałem, że mogło być więcej tego humoru. Bo to film zdecydowanie bliższy przygodom Bonda niż "Krucjacie Bourne’a". Zresztą scenarzyści "Stawki…" byli zauroczeni filmami o Bondzie i taką jego polską wersję postanowili zrobić.
Kot i Adamczyk świetnie podpatrzyli to, co charakterystyczne dla postaci Mikulskiego i Karewicza. Ci ostatni mieli trudniejsze zadanie - musieli pokazać kompletnie inny rodzaj aktorstwa niż w pierwowzorze sprzed 40 lat, by uniknąć zgrzytów. Jak udało się to osiągnąć?
Mam wrażenie, że dotąd łączenie pokoleń w jednym filmie nie wychodziło. To zawsze były nieprzystające do siebie światy. Myślę, że udało się to osiągnąć bez epatowania emocjami.
W naszym filmie Hans Kloss jest polskim szpiegiem, który współpracuje z Sowietami tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia Vega
W "Stawce…" podobnie jak w "Czterech pancernych" razi ideologiczna wymowa - obraz Sowietów jako naszych wielkich przyjaciół. Dlatego Kloss jest agentem na usługach ZSRR. Nie kusiło pana, by w swojej wersji to zmienić?
W naszym filmie Hans Kloss jest polskim szpiegiem, który współpracuje z Sowietami tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia. Wiadomo, że to sprawa drażliwa dla fanów pierwowzoru. Nie mogliśmy tego przemilczeć, dlatego podkreślamy, że to agent polski. Na pewno nie jest członkiem NKWD, bo w pewnym momencie takie interpretacje serialowego bohatera się pojawiły. Chciałem zrobić widowiskowe kino, dające widzom rozrywkę bez ideologicznych podtekstów. \
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały dystrybutora