Cały czas mamy wojny, obozy, pociągi i wesela smutku, które się w nich wydarzają. Wciąż zabijana jest miłość - mówi Marek Dyjak w rozmowie z tvn24.pl.
Piosenka "Piękny Instalator" w 1995 roku okazała się być dla Marka Dyjaka tą, dzięki której zdobył jedną z nagród Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. 29 listopada 2019 roku ten sam utwór - choć po modyfikacjach - znalazł się na ostatniej płycie artysty pod tym samym tytułem. Pierwszym singlem promującym album została ballada "Miriam", która powstała z połączenia tematu z muzyki do filmu "Jasminum" Zygmunta Koniecznego z nowym tekstem napisanym do niego przez Roberta Kasprzyckiego. Towarzyszy jej niezwykle poruszający teledysk na podstawie scenariusza reżysera Sebastiana Juszczyka.
Estera Prugar: Kim jest Miriam?
Marek Dyjak: Bohaterka ballady. Dziewczyna, która razem ze swoim ukochanym znalazła się w transporcie do obozu koncentracyjnego. Jest jedną z pasażerek, których oczywiście było bardzo wiele – jest dowolnie wybraną spośród z nich. Opowieść jest o Miriam, ale opisuje historię, która była udziałem tak bardzo wielu ludzi. W pewnym momencie w Polsce każdy miał w rodzinie kogoś, kto był pasażerem takiego pociągu – czy jechał do obozu zagłady, czy też wiózł chłopaków i dziewczyny z Armii Krajowej. To jest ballada o przestrodze przed światem, który już mamy za sobą, a który znowu się odradza. Niestety. Trzeba z tym walczyć, a z faszyzmem najlepiej walczyć miłością. Miriam stworzył poeta na użytek historii o wielkiej tragedii.
Skąd w panu potrzeba, aby przywołać tę historię?
Miałem w życiu bardzo wiele powodów do tego, żeby zaśpiewać o takiej miłości. Już nie mówię nawet o sytuacji politycznej w kraju, która jest tak samo smutna jak w innych państwach i jedno od drugiego w niczym od siebie nie odbiega. Mówię tutaj o tym, że faszyzm więzi ludzi, którzy żyją, kochają, są prawdziwi. Którzy są babcią, ukochaną, żoną, mężem i tak dalej. Wolałbym, aby takich piosenek i takich pociągów nie było, ale one były, więc reperkusją tamtych zdarzeń są cały czas tworzone przeróżne formy sztuki, które opisują tamten smutek i rozpacz.
Można powiedzieć, że to się wydarzyło i jest za nami, więc po co do tego wracać?
Nic nie jest za nami. Cały czas mamy wojny, obozy, pociągi i wesela smutku, które się w nich wydarzają. Wciąż zabijana jest miłość.
Trudno się o tym śpiewa?
Jestem po ważnym koncercie na Śląsku, zaraz gram kolejne. Ogólnie czuję się rozbity przez tę płytę. Bardzo mocno, czego nie ukrywam. Mógłbym odwołać wywiady i wypocząć na rybach, wyluzować i zapomnieć, ale taki jest koszt śpiewania na takie tematy.
Jak to się stało, że zdecydował się pan na nagranie takiego albumu?
Zaczęło się ponad rok temu. Wybrałem się do Krakowa, żeby spotkać się z Zygmuntem Koniecznym i Robertem Kasprzyckim. Przy jednym stole zaproponowałem, że jeżeli pan Zygmunt pozwoli użyć swojej muzyki, a Robert napisze balladę dokładnie na temat, o który proszę, to ja zaśpiewam z całą mocą i sercem. Pomysł się spodobał. Pan Zygmunt zgodził się na wykorzystanie muzyki z filmu ’’Jasminum’’ - opowiadającego o czymś zupełnie innym - do takiego smutnego tekstu i kontekstu. Tak powstała ’’Miriam’’. Później utwory powstawały w chwilę. Płytę, która trwa godzinę, zaśpiewałem w trzy, a w tym były jeszcze przerwy na papierosa. Tak że dla ludzi pracujących w studiu ten materiał powstał w sekundę. Od momentu, w którym powstał pomysł na płytę i rozmowy z wydawnictwem do jej powstania minął miesiąc. Na to, żeby ją zrobić, mieliśmy trzy tygodnie, razem z okładką. Wszystko powstawało w tym samym momencie i celowało w konkretny punkt – wszystko jest o miłości. Nawet piosenka ’’Instalator’’ o niej jest – opowiada o beznadziei i tym, żeby trwać, mimo że nie jest się tutaj potrzebnym nikomu. Nawet kraj, w którym mieszkamy, nie jest nikomu szczególnie potrzebny, bo wygląda na to, że większość Polski woli swój kraj zwalczać niż go wspierać, w związku z czym stał się smutną pustynią serc, niezałatwionych spraw i wewnętrznej walki. Pseudopolitycznej, ale za to bandyckiej i faszystowskiej. Z kolei piosenka zaśpiewana z Renatą (Przemyk – red.) to hymn o miłości i prośba o to, byśmy kochali i to było dla nas najważniejszą rzeczą.
Sam temat Holokaustu nie pojawił się w pana życiu niedawno.
Nie. W zasadzie jest całe moje życie, odkąd zacząłem dojeżdżać do Lublina. Miałem szkołę z widokiem na muzeum na Majdanku. Bardzo mnie to interesowało i szybko się tam znalazłem, spędzając tam wszystkie wagary. Dla mnie w ogóle sprawa mordowania, krzywdzenia, zła i walki z tym jest bardzo ważna. Nie uważam, że ja sam urodziłem się kimś wyjątkowo dobrym i uczciwym. Wydaje mi się, że to raczej w wyniku wewnętrznej walki o dobro czasami udawało mi się zrobić coś porządnego. Ale zło jest łatwe, kolorowe i ekscytujące. Nawet czynienie uwag ludziom współczesnym na temat faszyzmu i tego, że on powraca, lub po prostu (na temat - red.) relacji międzyludzkich, kiedy trzeba być zwyczajnie dobrym człowiekiem, jakie to jest teraz trudne.
Z czego to się bierze?
Polacy zamalowali się różnymi kolorami i zasłonili maskami. Przepływ informacji – najczęściej nieprawdziwych – jest tak szybki i duży, że miesza ludziom w ich prostych szklano-drewniano-kamiennych duszach. Trzeba też myśleć o takich tragediach, kiedy na poziomie szkoły podstawowej lub liceum ludzie pokazują sobie czyjeś zdjęcia w danej sytuacji i dochodzi nawet do samobójstw dzieci, które są w ten sposób ośmieszane. Dzisiaj tak zwanych ludzi słabych, czyli łzawych, nadwrażliwych, delikatnych, umieszcza się z boku. Dzisiaj mamy czasy zwycięzców, pracujących po 23 i pół godziny na dobę.
Depresja jest słabością?
Jest ciężką chorobą, która za szybką chwilę sprawi, że ten świat zachoruje śmiertelnie. Myślę, że pod maską tych wszystkich kolorowych sytuacji i "supermenów", pod tą przykrywką jest świat trupów. Mówię o ludziach, którzy stracili to, co w człowieku najważniejsze, czyli duszę. Żyjemy w rzeczywistości kamer, telefonów, tych szybkich informacji. Przeciwko temu cały czas działam. Robię na sobie coś na wzór operacji – przyglądam się swojemu cierpieniu, ale tylko w kontekście cierpienia innych, bo w życiu wzruszało mnie tylko ludzkie cierpienie. Tak naprawdę bezbronny byłem zawsze wobec słabszych, a nie wobec silniejszych ode mnie.
Chcę zwrócić uwagę na tych zwyczajnych ludzi – ich miłość, na to, co im grozi. Profesor Dąbrowski napisał kiedyś wiersz "Posłanie do nadwrażliwych": "bądźcie pozdrowieni nadwrażliwi". Ten świat przestał dbać o swoich poetów już dawno temu.
To się może zmienić?
Nie wiem. To sprawa tak wielu dusz, że ta zmiana musiałaby być ogromna. Myślę, że w tych czasach delikatność, wrażliwość, kochliwość są traktowane jako słabości. Coś, co nie jest warte pokazywania. A warto zwrócić uwagę, że wszyscy, którzy w swoich życiach byli ważni, przeszli przez jakieś kompletne tortury wewnętrzne. To nie napawa optymizmem, ale wciąż jeszcze widzę ludzi, którzy płaczą razem ze mną.
Śpiewanie pomaga?
Śpiewam o tym, co czuję, bo mam wrażenie, że jestem częścią tego nadwrażliwego społeczeństwa i jestem ich głosem. Ludzi nie do końca poukładanych, często zagubionych. Jestem jednym z nich. Niektórzy szukają tak zwanej grupy docelowej – to mogą być na przykład "wyznawcy dyskoteki" – i ja poszukuję słuchaczy nadwrażliwych, nie do końca pogodzonych z losem i tym, co ich otacza. Dla nich śpiewam, chociaż to może wydawać się trochę śmieszne, bo ci ludzie tak naprawdę zawsze są wypychani poza nawias wszystkich wydarzeń. Trzeba być twardym i nie pękać. Tylko jak takim być wobec osamotnionych, rozgoryczonych, pozbawionych miłości, nieszczęśliwych na wszelakie sposoby? Jestem na to wszystko na tyle nieobojętny, że śpiewam o tych nieudanych relacjach damsko-męskich. O tym, co myślę o tym kraju. Na temat tego, jaka jest kondycja Polaków. Jedni mi wierzą w to, co robię, inni – nie, ale nie ma to dla mnie specjalnego znaczenia. Czuję, że pomimo tego, że mnie to boli, wypełniam się dzięki temu, co robię jako człowiek. Poprzez zwracanie uwagi innych na tych słabszych.
Może ta twardość jest tylko przykrywką i tych wrażliwych jest znacznie więcej niż mogłoby się wydawać?
Pewnie, że tak. Nie wszyscy muszą być "strongmenami". Już po prostu – przepraszam, ale muszę użyć tego słowa – rzygać mi się chce na ten świat tych tak zwanych "lepszych ludzi". To nie jest tak, że hołduję smutkowi, łzom czy nieszczęściom. Ja na nie zwyczajnie reaguję piosenkami, bo ci, od których mi się chce rzygać, przejęli wszystko. Z tymi właśnie "nadsilnymi" łączy się faszyzm, z którym będę walczyć do końca życia. Nie chcę robić z siebie kogoś, kto toczy nie wiadomo jak ostrą walkę, bo jeśli za taką uznawane jest zapisanie się do Antify i latanie z pałką za skinheadami, to nie – tak nie chcę. Natomiast chciałbym śpiewać rozdzierające piosenki.
Wierzy pan w to, że piosenka może coś zmienić?
Oczywiście. Mnie na lepsze odmieniła miłość. Choć nie jest ona łatwa, to rzeczywiście zmienia. Wiem, że jej zawdzięczam to, że udało mi się zrobić coś dobrego i gdzie wobec kogoś udało mi się być lepszym. Takie namawianie do bycia dobrym, chociaż mistrzem w takim namawianiu jest Jurek Owsiak. Moją rolą jest uzasadnianie życia dla tych nieszczęśliwych. Użyłem tego słowa "miłość" nie wiadomo ile razy, a tak naprawdę nic nowego nie wniosłem do rozmowy.
Czym jest dla pana miłość?
Jest absolutną podstawą. Przejechał przed chwilą obok nas facet na wózku inwalidzkim i jednego jestem pewien: na pewno kocha życie, bo widzę, jak dumnie jedzie, płynie. Kocha życie. Żeby miłości było więcej, wystarczy kochać – nawet jeśli to brzmi jak masło maślane. Czynienie nawet najprostszego dobra wobec bliźniego jest jakimś jej aktem. Pomagajmy sobie. Ratujmy się z opresji. Dawajmy się pochłonąć pasji. Niech nam się zechce w końcu ruszyć na pomoc słabszym i wspierać – na tyle, na ile nas stać – organizacje charytatywne. Zawalczmy o równouprawnienie kobiet. Pozwalajmy swoim przyjaciołom i bliskim na czynienie więcej wobec nas samych i czyńmy to sami wobec siebie. Wybaczajmy, odpuśćmy wszelkie dymy i awantury. Sam z tym całe życie walczę, żeby komuś nie powiedzieć "ty ch**u".
Ma pan dużo wiary?
Dzisiaj akurat mam ciężki dzień, bo przestałem brać leki, po których jest mi łatwiej żyć. Kolejny dzień walki, ale postanowiłem żyć całkowicie bez maski, bez zbroi i bez sztuczności. Ale tak jest. Ta wiara co chwilę klęka lub upada, ale jest.
Co ją panu daje?
Śpiewanie. Spotykanie się z ludźmi. Bo ja wciąż jeszcze żyję zakładem odwykowym, awanturami życiowymi, rozwodami, przeszłością, a tu nagle jestem w pięknym świcie.
Ludzie zastanawiają się, co się dzieje z tym Dyjakiem, czemu kiedy zadaje mu się pytania o matkę czy miłość, to płacze. A ja czuję swoją winę i grzech zaniedbania. Tamte przeżycia były dużo silniejszymi doznaniami niż to, co dzieje się teraz. Już nie żyję wśród połamanych, załamanych i bezdomnych. Wszystkie stany, które oddalały mnie od tego, o co dzisiaj walczę.
Podobno świadomość jest pierwszym krokiem do naprawy.
Świadomość jest dość specyficzną rzeczą – napędza, choć przy takiej pełnej, blisko jest do beznadziei.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wojtek Kornet