Ma 102 lata i jest najstarszym członkiem Akademii Filmowej - Arthur Gardner, amerykański aktor i producent filmowy. Do Hollywood przyjechał w 1929 roku z ambicją zostania gwiazdą. Miał szczęście - gdy jechał do studia filmowego, z drogi młodego autostopowicza zabrał... sławny reżyser George Cukor. Dziś jako jeden z 5765 członków Gardner decyduje, kto dostanie Oscara.
Choć lista 5765 członków Akademii Filmowej głosujących na najlepsze filmy i ich twórców jest ściśle strzeżoną tajemnicą, nazwisko jednego z nich jest znane – tego najstarszego. Arthur Gardner urodził się w 1910 roku.
- Nie ma sensu go pytać, na kogo zagłosował w tym roku. Podjął już decyzję i wysłał swój głos na karcie wyborczej – mówi "Los Angeles Times" jego syn, Doug Gardner. Zdradza jednak, że ojciec chwalił film Stevena Spielberga "Czas Wojny", który zdobył sześć nominacji do Oscara, w tym dla reżysera i autora zdjęć – Janusza Kamińskiego.
Autostopem do kariery w Hollywood
Wychowany w mieszczańskiej rodzinie żydowskiej w małym miasteczku w stanie Wisconsin Arthur Goldberg przybył do Los Angeles w 1929 roku. Skończył 18 lat i marzył o zostaniu aktorem.
Przypadkowe spotkanie pomogło mu rok później dostać się do filmu i zagrać epizod niemieckiego studenta w filmie "Na zachodzie bez zmian", który dziś uchodzi za klasykę filmu wojennego. Stał na skrzyżowaniu Hollywood Boulevard i Highland Avenue i by dostać się do Univesrsal Studios próbował złapać autostop. Kierowcą, którego zatrzymał, okazał się George Cukor, reżyser takich filmów jak "Narodziny gwiazdy" z Judy Garland i "My Fair Lady" z Audrey Hepburn, późniejszy laureat kilku Oscarów.
Podczas II wojny światowej Gardner (jak wielu żydowskich aktorów zmienił swoje imię z powodu obaw o antysemityzm) służył w kalifornijskiej armii filmowej, która odpowiadała m.in. za kręcenie filmów edukacyjnych. Jego przełożonym był Ronald Reagan, późniejszy prezydent USA.
Kiedy wojna się skończyła, zajął się produkcją filmów. - Nie był największym aktorem, więc to miało sens - wspomina jego syn.
Wraz z dwójką kolegów założył firmę producencką Levy-Gardner-Laven. Zadebiutował w 1952 roku filmem klasy B o seryjnym mordercy "Bez ostrzeżenia", który sfinansował z pieniędzy pożyczonych od przyjaciół i rodziny.
Potem było już lepiej: produkował filmy i seriale, przy których współpracował m.in. z Barbarą Stanwyck, Angie Dickinson, Jamesem Coburnem, Burtem Reynoldsem, a także Elvisem Presleyem i Johnem Waynem. W 1970 roku w jego "Underground" jedną z ról dostał Polak - Leon Niemczyk, który grał dowódcę francuskiego ruchu oporu.
"Uwielbiam ten biznes"
Gardner dołączył do Akademii Filmowej ponad pół wieku temu, kiedy po raz pierwszy stał się producentem (dopiero od kilkunastu lat głosującym członkiem Akademii mogą być wyłącznie laureaci Oscara).
I choć nie nakręcił żadnego filmu od 1982 roku (gdy produkował w Afryce komedię przygodową "Safari 3000" z Davidem Carradine), nadal raz w tygodniu chodzi do pracy do swojego biura w Beverly Hills. - Lubię czytać scenariusze – tłumaczy "Los Angeles Times".
102-latek, który pozostaje w niezwykłej formie fizycznej jak na swój wiek (wspiął się na Machu Picchu po 90-tce), żałuje, że nie może już nic więcej zrobić dla Hollywood. - Ale uwielbiam ten biznes i nie mam zamiaru nigdzie indziej iść rano do pracy – zapewnia.
Relację z gali wręczenia tegorocznych Oscarów śledź w tvn24.pl w nocy z 26/27 lutego.
Wszystko o tegorocznych Oscarach na www.tvn24.pl/oscary2012
Źródło: "Los Angeles Times", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe