Takich tłumów, jak na pierwszym pokazie "Kleru" Wojciecha Smarzowskiego dawno nie widziano w Gdyni. Niezwykle mocny obraz u jednych wzbudził euforię, u innych oburzenie. Dla jednych to film obrazoburczy i jednostronny, dla innych - ekumeniczny i niemal religijny. Jedno jest pewne: od strony reżyserskiej i aktorskiej "Kler" jest majstersztykiem, a Arkadiusz Jakubik to pewny kandydat do aktorskiej nagrody - pisze Justyna Kobus z festiwalu filmowego w Gdyni.
"Kler", najbardziej oczekiwany polski tytuł 2018 roku, był już szeroko komentowany, zanim ktokolwiek go jeszcze zobaczył. Wiadomo było, że znany z bezkompromisowego podejścia do poruszanych tematów Wojciech Smarzowski ostro potraktuje katolickich księży. W wielu wypowiedziach mówił o swym sprzeciwie wobec "rosnących wpływów i bezkarności tego środowiska". Dość przypomnieć krótki film z ulubionym aktorem Smarzowskiego, Arkadiuszem Jakubikiem, pokazujący księdza chorobliwie uzależnionego od oglądania pornografii, by wiedzieć, czego można się po filmie spodziewać..
Nie tylko patologie
Dla jednych "Kler" to obraz tendencyjny, obrazoburczy i i mocno jednostronny, dla drugich przeciwnie, prawdziwie ekumeniczny i niemal religijny. Moim zdaniem rację mają jedni i drudzy.
Nie ma w filmie próby obiektywnego spojrzenia na Kościół katolicki w Polsce. Niemal wszyscy bohaterowie - jak wcześniej w "Drogówce" czy "Domu złym" - zasługują na potępienie. Ta jednowymiarowość może drażnić i stanowi wodę na młyn dla przeciwników filmu. Ale umyka im to, że z trójki głównych bohaterów - księży o zupełnie odmiennych, i co tu kryć, niechlubnych życiorysach - dwóch przeszło wielką przemianę i odbyło pokutę.
Z własnej woli. To obala tezę, jakoby Smarzowski nakręcił obraz pokazujący wyłącznie patologie polskiego Kościoła.
Ci, którzy spodziewają się kupy śmiechu (za sprawą mylącego, zapewne celowo, zwiastuna, bijącego rekordy w sieci), będą jednak również zdziwieni.
Komu bije (kościelny) dzwon
Wbrew temu, co od miesięcy pojawiało się w zapowiedziach, "Kler" nie jest wyłącznie filmem o pedofilii, choć stanowi ona jego najważniejszy wątek. Powraca w retrospekcjach bohaterów, którzy kiedyś sami byli krzywdzeni, a teraz krzywdzą innych. Reżyser pokazuje zamiatanie pod dywan tego problemu przez najwyższych kościelnych hierarchów, zajętych bardziej powiększaniem majątków niż etyką podwładnych. Ale Smarzowski poszedł o wiele dalej - postanowił namalować rodzaj minifresku o relacjach panujących w polskim Kościele.
Opowieść zaczyna się od spotkania trzech księży po latach, w rocznicę pewnego tragicznego wydarzenia. Scena do złudzenia przypomina pijacką libację z "Drogówki". Bohaterów różnią jedynie mundury, bo wulgarny język i lana strumieniami wóda wypadają identycznie.
Jeden z księży marzy o karierze w Watykanie. Drugi jest wiejskim proboszczem - nałogowym pijakiem, żyjącym z atrakcyjną gosposią. Trzeci w miarę rozwoju akcji przejdzie wielką przemianę, a w finale - tragicznym, choć sam też ma sporo za uszami - złoży samego siebie w ofierze, protestując przeciwko złu, jakim przeżarte są kościelne struktury.
Jakubik stworzył wielką kreację - przejmującą, wiarygodną, wartą wszystkich nagród. Na konferencji prasowej przyznał, że wziął udział w filmie także z myślą o przyjacielu z dzieciństwa, któremu ksiądz przed laty złamał życie. Także jemu zadedykował swoja rolę.
Można się czepiać, że Smarzowski nie wprowadził tu w ogóle postaci pozytywnych, że skupił się wyłącznie na "czarnych owcach". I będzie to zarzut słuszny. Ale, znając jego kino, wiemy, że jasna strona świata zupełnie nie interesuje tego artysty. Twórca "Domu złego" patrzy przez czarne okulary, piętnuje i wyciąga na światło dzienne wyłącznie to, co go uwiera. Tym razem dotknął tabu, co musi wywołać dyskusję.
Siła tego filmu wynika z niezgody na zło wyrządzone dzieciom i na niemoralne życie ludzi, którzy - głosząc kazania, dosłowne i metaforyczne, o potrzebie dobra - żyją w sposób budzący odrazę.
- Chcę, by wszyscy pedofile w sutannach trafili za kratki - mówił na konferencji reżyser. Czy obraz spełni podobną rolę jak w Ameryce "Spotlight" - opowiadający o wielkim pedofilskim skandalu w tamtejszym Kościele - okaże się już wkrótce. 28 września "Kler" wchodzi na ekrany kin.
Polski Visconti i psychodrama o niepamięci
Z uwagi na burzliwe dyskusje i kontrowersyjny temat, film Smarzowskiego przyćmił inne gdyńskie projekcje. A warto o nich wspomnieć. Przede wszystkim o wspaniałej, epickiej opowieści Filipa Bajona "Kamerdyner", poświęconej Kaszubom i ich zawiłej historii, w której odbija się nie mniej skomplikowana nasza własna. Zadziwiająco aktualna okazała się ta rozpięta na niemal pięć dekad opowieść pełna dramatyzmu, jaki bohaterom fundowały wielka polityka i historia.
Jest w tym filmie - kręconym ponad trzy lata z przerwami - wszystko to, czym Bajon zachwycił nas kiedyś w "Magnacie": obraz odchodzącego świata, wspaniałe zdjęcia i kostiumy. Jest porywająca muzyka Antoniego Komasy-Łazarkiewicza i są wielkie aktorskie kreacje. Przede wszystkim Anny Radwan w roli pruskiej arystokratki, strażniczki rodowej dumy i wielkości. Jest jej ostoją mimo nieustannych zdrad męża, przełomów, rewolucji, a wreszcie utraty majątku i wpływów. Janusz Gajos w roli kaszubskiego patrioty zabiegającego podczas traktatu wersalskiego o miejsce Kaszub na mapie Polski po raz kolejny udowadnia swoją wielkość.
Obraz, który przywodzi na myśl wielkie kino Viscontiego, z pewnością będzie liczył się przy rozdzielaniu nagród. Gdyby nie to, że - jak się wydaje - jest w tym roku faworyt nie do przebicia, czyli "Zimna wojna" Pawlikowskiego, właśnie "Kamerdyner" mógłby być pretendentem do Złotych Lwów, czyli głównej nagrody.
W gronie tytułów niezwykle oczekiwanych była też "Fuga" Agnieszki Smoczyńskiej-Konopko, która po wielkim sukcesie "Córek dancingu" zafundowała nam odmienne, kameralne kino - pełną niedopowiedzeń psychodramę. Bohaterkę poznajemy, gdy znaleziona przez policję z zanikiem pamięci, trafia do programu telewizyjnego. Nie wie, skąd się wzięła, jak się nazywa i co w ogóle robi w stolicy. Cierpi na tak zwaną fugę dysocjacyjną, nie pamięta poprzedniego życia, co zwykle jest rodzajem ucieczki od dramatycznej sytuacji.
Rodzina rozpoznaje w bohaterce matkę, żonę i córkę. Kobieta stopniowo odkrywa prawdę o swoim wcześniejszym życiu, ale mnóstwo tajemnic pozostaje nieodkrytych, co stwarza pole dla wyobraźni widza.
Smoczyńska potwierdza, że jest artystką niezwykle utalentowaną, tworzącą własne, osobne kino autorskie.
Autor: Justyna Kobus//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kino Świat | Bartek Mrozowski